[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Chłopcy, jak pieszczotliwie je nazywał, byli urodzonymi aktorami.Pierwszy z nich, dorodna, utuczona sztuka imieniem Brando, obwąchał dokładnie palec,po czym wszedł na rękę i rozsiadł się wygodnie na środku dłoni.Gdy dostał żelka, wziąłgo w obie łapki niczym wiewiórka i zabrał się do odgryzania miśkowi łebka.Mężczyzna pogłaskał gryzonia wierzchem lewej dłoni i lekko go trącił, dając znać, żenastępni już czekają.Brando ruszył się powoli, z ociąganiem.Następny był Nicholson.Nigdy nie było wiadomo, jak się będzie zachowywać, bocholernik czasem, gdy się nawciągał dymu z opiumowego kadzidełka albo opił zwódczanej nakrętki, zaczynał rozrabiać.Jak wtedy, gdy szczury były jeszcze na tylemałe, że mieściły się w domku dla lalek.Jednego dnia rozwalił drzwi i zerkał przezszczelinę szalonym wzrokiem.To zresztą wtedy zyskał swoje imię.Tym razem jednak szczur był grzeczny, jeśli nie liczyć maleńkiego bobka w proteścieprzeciwko kolejnemu w aktorskiej trupie małemu, jasnemu szczurkowi imieniemLedger.Nie wiedzieć czemu akurat ci dwaj nie lubili się straszliwie.Potem był jeszcze drobny Hoffman, albinos Von Sydow, gwiazdorzący Pacino inierozłączny duet czarnych szczurzych charakterów: De Niro i Pesci.Każdemu z nichmężczyzna dawał żelka, każdego głaskał po grzbiecie i przeganiał delikatnie.Doniektórych mówił parę słów, zazwyczaj krytycznych uwag, albo udzielał scenicznychwskazówek.Zdarzały się też jednak komplementy.Bo prawda była taka, że Theodore Richard Knox przez pomyłkę podchwyconą iponiesioną w świat przez serwis imdb.com znany również jako Richard Theodore Knox choć pracował z najlepszymi aktorami na świecie, nigdy jeszcze nie miał tak zgranej,oddanej i utalentowanej grupy jak ta.Chłopcy byli niezawodni.Ktoś zapukał, akurat gdy mieli wracać do pracy.Byli gotowi już od dłuższej chwili.Wszyscy artyści pochłonęli swe gumowate przekąski,a Knox przełknął ostatni kęs zrobionej naprędce czerstwej kanapki z szynką o barwietęczy, popitej zimną, nieco już zatęchłą herbatą.Dziwnie jednak nikt, ani reżyser, anijego stadko, nie był w stanie się zebrać.Zupełnie jakby podświadomie przeczuwali, żecoś się zaraz wydarzy.Coś, co i tak zepsuje ujęcie i nakaże im przerwać pracę.Coś jakto pukanie właśnie, które nastąpiło akurat w momencie, gdy już wszyscy przestali w niewierzyć.Knox sapnął. Czekajcie tu i żadnych kołowrotków czy sztang, nie chcę, żeby mi który zasłabł, amamy trudne, wyczerpujące sceny.Brando zastrzygł wąsem, zupełnie jakby chciał powiedzieć: Spoko luz, pułkownik Kurtzczuwa.To jak zwykle reżyserowi wystarczyło. No! mruknął z zadowoleniem.Powoli poczłapał w stronę drzwi.Niechętnie, bo nie podobały mu się te nowe porządki.No ale cóż, wyjątkowe czasy, to i wyjątkowe środki.Przynajmniej nowy szeryfpilnował, żeby Wielkie Jabłko specjalnie nie nadgniło.A nawet trochę je wyprowadził naprostą.Gdyby jeszcze nie to jego paskudne pochodzenie pomyślał Knox.Gdyby nieobrzydliwy w swych podstawach światopogląd.Zerknął przez wizjer nigdy, przenigdy nie użyłby słowa judasz, nie po tym, co taprzeklęta banda sabotażystów zrobiła z jego sztuką o Jezusie i zobaczył dwóchmężczyzn.Byli podobnego wzrostu, obaj młodzi i ubrani na młodzieżowo.Ten bliżejdrzwi miał czarną, bawełnianą czapkę naciągniętą na długie włosy i rozpiętą bluzę zkapturem.Drugi, brodacz, ubrany był w ciemny płaszcz i bejzbolówkę odwróconądaszkiem do tyłu.Obaj byli śliczni jak z kalendarza Chippendalesi dzieciom.Obaj wjakiś sposób podobni do nowego szeryfa.Knox położył rękę na zasuwie. Kim jesteście? zapytał. I z czyjego polecenia?Jeżeli rzeczywiście przyszli od szeryfa , wiedział, że będzie musiał ich wpuścić, ale niezamierzał skurwysynom niczego ułatwiać.Przez wizjer widział, że przybysze wymienilispojrzenia. Panie Knox powiedział ten w bluzie mamy dla pana pewne niecierpiące zwłokiinformacje do przekazania
[ Pobierz całość w formacie PDF ]