[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Obawiał się, \enie będzie w stanie ponownie przejść przez to wąskie przejście.Na poły błagalnie wyciągnąłręce i, czując gorący, silny uścisk wokół nadgarstków, został przeciągnięty na drugą stronę.Nie pamiętał nic z tego, co nastąpiło pózniej.Kiedy odzyskał przytomność, le\ał na stosiemat, twarzą w dół.Znany mu ju\ równomierny ból ustępował co chwila miejsca palącemudotykowi, więc Rahotep próbował uwolnić się z przytrzymującego go uchwytu. Spokój, bracie! Słowa te dobiegały z przestrzeni ponad jego głową, tak samo jak wceli, w której uprzednio znalazł go Kheti. Daj mi tu więcej oliwy, idioto.Ciecz spłynęła na plecy kapitana i została w nie wtarta pomimo jego oporu.Potemwło\ono mu w usta wydrą\oną trzcinkę i kazano ssać.Potulnie posłuchał.Poczuł na językusłodko kwaśny smak wina zmieszanego z mlekiem i przełknął. Będziesz \ył w głosie Khetiego słychać było prawdziwą ulgę. Te pręgi są ju\częściowo zagojone, a oliwa dodatkowo im pomo\e.Rahotep otworzył oczy i odwrócił głowę.Przed nim znajdowała się ściana, która niegdyśmusiała być pomalowana.Z oddali dobiegał odgłos rozpryskującej się wody i mamrotanieściszonych głosów. Gdzie my jesteśmy? spytał.Kheti stanął tak, \eby znalezć się na linii jego wzroku.Trzymał w ręce spory plastermelona i odgryzał z niego ogromne kęsy.w przerwach zlizując sok spływający mu popalcach.Teraz przykucnął, \eby być bli\ej kapitana i odpowiedział na jego pytanie: Gdzie jesteśmy, bracie? A gdzie\ by, jeśli nie we włościach Szakala.Rahotep próbowałusiąść i ponownie runął do przodu. Złapali nas! próbował dowiedzieć się czegoś więcej.Kheti pokręcił głową. Nie, bracie.Znalezliśmy sobie wygodne legowisko.Wygląda na to, \e Mahu miał rację.W dawnych czasach była to znacznie potę\niejsza świątynia ni\ teraz.Udało nam się trafić doczęści, gdzie od lat nikt się nie pojawił, oprócz jaszczurek i ptaków.Stra\nicy tłuką się popustyni w poszukiwaniu swych nubijskich niewolników, podczas gdy my le\ymy sobie tutaj idelektujemy się tym.co mają najlepszego bo Hori i Kakaw wspaniale potrafią się obsłu\yćw ich kuchni.To świetny \art.Rahotep zaczął się słabo śmiać.Cała ta sytuacja przechodziła wszelkie wyobra\enie.Byłajakby wyjęta wprost z jakiejś legendy, na przykład z Wygnańca Sinuhe.A mo\e on ju\rzeczywiście przeszedł poza i to było \ycie po drugiej stronie horyzontu?Jednak sytuacja ta, jakkolwiek wydawać mogła się fantastyczna, miała miejsce naprawdę.Dzięki swemu wyszkoleniu zwiadowcy doskonale potrafili ukryć się w tej opustoszałej częściświątyni, zamieszkałej z pewnością przez całe rzesze kapłanów w czasach, kiedy Teby byłystolicą bogatego Egiptu.Aucznicy podkradali prowiant z magazynów, a resztę czasupoświęcali na odpoczynek, rozwa\ając jednocześnie plany na przyszłość.Rahotep zdawał sobie sprawę, \e na zewnątrz tej tymczasowej kryjówki ich \ycie będzie wnieustannym zagro\eniu, o ile nie dotrą do jakichś pustkowi znajdujących się poza zasięgiemwładzy faraona.Istniała pewna alternatywa, której nikt jednak nic wypowiedział głośno ucieczka na północ i przyjęcie słu\by w szeregach Hyksosów.Sam Rahotep uczepił się zuporem jednej myśli, jak ugodzić nieprzyjaciela.Za wszelką cenę chciał ujawnić spisekkapłanów, jeśli z łaski Re jest to w ogóle mo\liwe.Pozostali w ukryciu przez cały dzień, zasypiając na zmianę z łatwością ludziprzyzwyczajonych wykorzystywać na odpoczynek ka\dą mo\liwą chwilę w przerwachpomiędzy okresami wyczerpującej akcji.Było ju\ po zachodzie słońca, kiedy Kheti wynurzyłsię z tajnego przejścia. Tothotep ma gości.Jacyś mę\czyzni gromadzą się w jego wewnętrznej komnacie podzielił się nowinami.Zaalarmowany Rahotep usiadł prosto.Niczym nie przypominał obecnie \ałosnego zbiega,który został tu przyniesiony w noc ucieczki.Poruszał się jeszcze ostro\nie i starał się chronićplecy, lecz był umyty i ubrany w lnianą spódniczkę, lak jak wszyscy jego ludzie choć byłato czysta biel szat świątynnych, zamiast pasiastego materiału słu\by królewskiej.Liczyli nato, \e kiedy podejmą ostateczną próbę wyrwania się na wolność, zostaną wzięci za oddziałstra\y świątynnej, a ciemność nocy powinna pomóc im w tym podstępie. Kogo Tothotep zabawia? zapytał kapitan. Po pierwsze wezyra&Kheti zdą\ył tylko tyle powiedzieć, gdy kapitan był ju\ na nogach. Czy mo\na ich obserwować i podsłuchać, o czym mówią? dopytywał siępośpiesznie. Tak, ale niestety tej nocy musimy ju\ wyruszyć.Stra\e wysłane, by wywąchać nasztrop, będą dziś wracać. Dobrze.Jednak myślę, \e większy po\ytek przyniesie nam podsłuchanie, o czym ciludzie rozmawiają.Kheti złapał go za ramię i rzekł ostro: Nie słu\ysz ju\ faraonowi temu królowi, który za szczere oddanie odpłaca batem!Nie mieszaj się więcej w sprawy ogolonych czaszek i tych, którzy śpiewają im do wtóru,bracie.Rahotep wyrwał się z przytrzymującego go uścisku. Czy zapomniałeś o naszej przysiędze przed ołtarzem Amona Re? odparował.Być mo\e faraon wierzy, \e go zdradziłem, lecz przed obliczem bogów jestem czysty idlatego a\ do skutku będę tropił tych, którzy skalali nasz honor w Tebach.Kheti nachmurzył się.Staro\ytny kodeks wojownika nadal władał umysłami \ołnierzy.Nawet w Nubii był do pewnego stopnia przestrzegany.Z ociąganiem, najwyrazniej wbrewwłasnym chęciom, skinął w końcu głową.Potem powędrował wraz z Rahotepem wzdłu\zakurzonego, wewnętrznego przejścia, a\ dotarli do miejsca, gdzie blask światła z otworuobserwacyjnego znaczył ich cel.Tothotep rzeczywiście siedział po drugiej stronie tej ściany, podczas gdy na honorowymkrześle usadowił się wezyr w maskującym, pustynnym płaszczu z odrzuconym do tyłukapturem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]