[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Co ja wyprawiałem? Dziewięćlat udawania.*Droga którą chodziliśmy prowadziła przez zielony most.Kanion nazywał się Dominguez.Jestem osiemset stóp nad ziemią.Widzę ten most.Widzę sad wtulony w ściany kanionu, drogęgruntową.Lecę wzdłuż drogi.Rzadki las, sosny, jałowce prawie czarne a wciąż żywe.Pustynne drzewa, nie są wysokietylko sękate i gęste.Skarłowaciałe i nieprzejednane.Kojarzą mi się z Bangleyem.Po prostu niezgadzają się umrzeć za żadną cenę.Niektóre z nich rosną tu odkąd hiszpański ksiądz o tymnazwisku sprowadził w to miejsce swojego boga.Nigdy nie leciałem tędy samolotem.Zawsze przyjeżdżaliśmy pikapem.Droga jestzarośnięta.Zarośnięty szlak odbija od mniejszej rzeki i wspina się na grań.Robię zwrot w prawożeby poprowadził mnie do kolejnego dorzecza i miejsca gdzie polowałem.Ale.Z lewej stronyw korycie strumienia przebłysk czerwonych skał, ukazuje się górna ściana kanionu.Zawszezdumiewa że taki mały strumień może stworzyć coś tak zjawiskowego, że te szczeliny skrywajątak wiele.Zawracam żeby się przyjrzeć.Z bliska krawędz odsłania wysoką rumianą ścianę, głęboka czerwień i ślady wody, pasmaczerni i ochry.Przecięta półkami.Bledszy obrys w miejscu po dużym głazie.Urwisko na jakieśdwieście stóp.To wąwóz zamknięty z trzech stron.A nich mnie.Eksplozja żółtozielonych wierzchołkówtopoli amerykańskich, kilka najeżonych igłami sosen żółtych.I.Zataczam ciasne koło.Jak tomożliwe że nigdy go nie widziałem? Bo trzymałem się drogi, jeśli można ją tak nazwać.Pęknięty i rozszczepiony wąwóz rozszerza się, odkrywa jaskrawozieloną niszę.Strumieńprzecina ją na wskroś.Aąka na lewym brzegu.I.Tak zdziwiony i ciekawy zataczam koło corazniżej aż prawie rozbijam się o wysoką ścianę.Kamienny domek na tle urwiska.Ponad unosi się dym.Nad strumieniem kamienny mostna pole.Bydło w nawodnionej trawie.Pół tuzina.Bydło.I.Ogródek większy niż nasz.Woda z kanału wykopanego w zakolu strumienia.I.Postać w ogrodzie pochylona. I.To kobieta.Długie ciemne włosy związane z tyłu.Prostuje się, wstaje.Dłoń na czole, ocienia oczyżeby widzieć samolot.Kobieta w szortach, męska koszula przewiązana w talii.Bosa? Bosa.Wysoka i chuda.Stoi prosto, z zadartą głową i zasłoniętą twarzą, i patrzy na mnie.Otwarte szeroko usta.Krzyczy?Tak.Teraz z domu jeśli to dom wybiega postać, mężczyzna z karabinem.Stary mężczyzna.Stary mężczyzna z karabinem kieruje go w niebo i celuje.Jezu.Nie słyszę wstrząsu, ale.Zwist wystrzału, zgrzyt aluminium i znów syk powietrza.Jezu.Potem trzask, pieczenie, piecze mnie twarz cała lewa strona.Obie dłonie zaciskają się nawolancie.Podrywam Bestię ostro w górę i przechylam prawe skrzydło ponad krawędz prawiemuskam wierzchołki niskich jałowców na skraju kiedy wylatuję z wąwozu i tracę ich z oczu.Odłamki potłuczonego szkła wpadają mi za kołnierz.Hej.Hej.Nie mam okna.Okna z lewej,została tylko mozaika potłuczonego hartowanego szkła kołysząca się w ramie.Krew moczy mi koszulę.Powietrze.*W tym momencie uświadomiłem sobie po co przyleciałem.*Nie tak jak myślicie: myślicie Kobieta, ale nie o to chodziło.Chodziło o to żeby znówcieszyć się że żyję.Ten moment kiedy zdajesz sobie sprawę że nie masz żadnych poważnych obrażeń i Bestiateż nie, że się wznosisz, wyrównujesz, że silnik szumi, stery działają.%7łe przysuwasz drżące palcedo swojej zakrwawionej twarzy i dotykasz, dotykasz ostrożnie, wyczuwasz cztery odłamki szkłai to wszystko.Kilka okruchów.Kurwa.A dach kokpitu jest upstrzony dziurami, tylkowykładzina, nic na wylot przez metal.Tak blisko.Skurwiel prawie mnie załatwił.Gdybym nieodszedł nad krawędz kanionu cały ten śrut tkwiłby teraz w mojej głowie.Cholera.I w tymmomencie zacząłem się śmiać.W pierwszym odruchu chciałem polecieć tam z AR-15 i z bliska zrobić sito z tego staregodrania.To było przyjemne uczucie.To było jakieś uczucie, inne niż apatia.Hig, ten sukinsynwyświadczył ci przysługę.Wylał ci kubeł zimnej wody na twój pieprzony łeb.Robił po prostu toco sam byś zrobił żeby obronić swój teren, dom i kobietę.Kobietę.Czy to była jego kobieta? Stary pierdziel.Kto wie jakie układy zawiera się na tymświecie.W pierwszym odruchu chciałem polecieć tam i zamordować skurwiela i wziąć jegokobietę.I.Dlaczego nie?Dobra, nieważne Hig, nieważne czy jesteś dobrym człowiekiem czy złym człowiekiem,czy tylko nie najgorszym człowiekiem w tym pojebanym świecie, najpierw musisz wylądowaćBestią.Posadzić ją na nierównym kamienistym terenie na jedynej drodze, która przestała byćdrogą.Zawróciłem, wyleciałem z kanionu i wycelowałem dziobem w łąkę porośniętą szałwią,którą przecinała wyboista ścieżka na południe.Wielkie Ka-O-B-I-E-T-A.Jeden rzut oka na silną, wysoką, prawdopodobnie bez chorobykrwi, i nie zastygłą na plakacie w warsztacie Bangleya ani odrzuconą na ziemię za tobą, zamłodą, z kuchennym nożem w dłoni jeden rzut oka i jesteś gotów zapomnieć o wszystkim.Naprzykład o tym żeby sprawdzić, gdzie lądujesz.Kurwa Hig, wez się w garść.Odszedłem wyżej.Zatoczyłem niskie koło.Droga miała głębokie koleiny.Tak głębokieże prawe główne podwozie wbiłoby się aż po zastrzał.Niezle Hig.Miałbyś kawał drogidokądkolwiek z powrotem.Nie o to chodzi.Tylko.To znaczy rozłożony na łopatki na wysokości tysiąca stóp.Zorientowałem się, ze śmiechem, że to mogli być mężczyzni, albo jakaś starucha.To ten nowystosunek do ludzi niezależnie od płci: że nie mam obowiązku ich zabić.Ani pozwolićBangleyowi ich zabić.Przecież to był ich dom, nie mój.To ja byłem przybyszem.Niesamowite ile swobody daje zwolnienie z konieczności zabijania.Mimo że Dziadekpróbował zabić mnie.No nic.Było minęło.Mogłem tam zejść i go zastrzelić albo nie, jak wolnyczłowiek.Albo ich.Może w domu albo gdzieś indziej czekał ukryty cały pluton.Zrobiłem dwaniskie okrążenia i przyjrzałem się wyboistej drodze dokładnie, gdzie zaczyna się bruzda, gdziekończy, zapamiętałem rozmieszczenie krzaków i luk.Czy oni mnie słyszeli milę dalejw kanionie? Pewnie tak.Pewnie w tej chwili układali już naboje kaliber dwanaście nakamiennym parapecie a ona rozpuszczała włosy, rozpinała koszulę i czekała, żeby mnie zwabićw zasięg broni jak Syrena.Hig!Skoncentruj się Hig, oddychaj.Powiedz dziesięć cztery
[ Pobierz całość w formacie PDF ]