[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Złożył już ofiarę ze swego życia.ostatnich słów musiała się domyślić.Bardzo to było niepokojące, co mówił Joel, zbyt jednak ufała jego rozumowi, zbyt wysokie miała mniemanieo jego inteligencji, by mogła wątpić w te czarne przepowiednie.Czasem nawet i Gwen, gdy wracałzmordowany i brudny, mimo euforii zwycięstwa miewał równie ponure nastroje.- Czy podobnie jak Joel nie masz nadziei? - pytała z lękiem.- Joel jest mądry - odpowiadał wymijająco.Tymczasem coraz więcej szlachciców przyłączało się do powstania.A właśnie ostatnio zwerbowano młodegoHenryka, syna markiza de La Rochejaquelein.Na początku Rewolucji markiz wraz z rodziną wyniósł siędaleko, bo aż na Antyle, Henryk jednak pozostał we Francji.Dziesiątego sierpnia bronił Tuileriów, po czymschronił się w rodzinnym zamku la Durbelli~ere w Wandei.Pragnie, by o nim zapomniano, ubiera się jakwieśniak i sam wypędza bydło na pastwisko.Okoliczni mieszkańcy nie pozostawili go jednak w spokoju.Pewnego dnia przyszli całą gromadą i zmusili, by stanął na ich czele. - To urodzony przywódca - mówił Gwen, dobrze znający młodego człowieka.- Mimo że ma dopierodwadzieścia lat, zyskał ogromny posłuch u ludzi.Bardzo wysoki i szczupły, blady, zdaje się, nieśmiały.Alejego niebieskie oczy.Nigdy ich nie zapomnę.Ktoś powiedział, że La Rochejaquelein ma spojrzenie orła.Spojrzenie orła.Sydonia z największą starannością naszyła na sukno czerwone serce, wypisała jedwabną nitką "Bóg i Król", poczym ten pobożny emblemat, poświęcony wraz z wieloma innymi na tajnym nabożeństwie przez niezaprzysiężonego księdza, posłała młodemu wodzowi.- Pan Henryk przysyła ci podziękowanie - oznajmił Gwen za najbliższą bytnością w domu.- Jest wspaniały.Wiesz, co powiedział wieśniakom, gdy po niego przyszli? "Przyjaciele, gdyby mój ojciec tu był, jego byściewybrali, ja dopiero wyszedłem z dzieciństwa, lecz postaram się być godnym waszego wyboru i nie zawieśćzaufania, jakim mnie obdarzyliście.Gdy będę szedł naprzód, idzcie za mną, jeśli się cofnę, zabijcie mnie, gdyzginę, proszę was, pomścijcie moją śmierć".- Wandea nie może paść, mając takich wodzów - Sydonia ocierała łzy wzruszenia.- Wandea jest skazana - powiedział Gwen tak cicho, że ledwie dosłyszała, bo może i on sam nie chciał słyszećsłów, które wypowiedział w chwili chyba proroczego widzenia.Ten dzień był tak piękny, że pozwalał zapomnieć o grozie wojny, o Rewolucji nawet.Stojąc na progu domu Sydonia objęła wzrokiem całe podwórze, podniosła oczy na blady błękit nieba, takprzejrzysty, że przywodził myśl o nieskończoności.Posłyszała daleki tętent, ale czyż drogą nie jezdzili rozmaici ludzie? Tętent zbliżał się, a z ogrodu wypadłaSerafina z wypiekami na twarzy.- Jadą.- wykrztusiła.- Kto? - Sydonia osłoniła dłonią oczy.Była spokojna, Gwen pracował w warsztacie, słyszała odgłos hebla.- Panowie.Panowie.- powtórzyła dziewczyna.Widać i Lennec posłyszał zbliżanie się koni, wyszedł na dwór i odpasując skórzany fartuch, nie spuszczał oczuz otwartej bramy.Po chwili pierwsi jezdzcy wyłonili się z gęsto obrosłego krzewami tunelu drogi.Byli to rzeczywiście "panowie", z wandejskim emblematem przypiętym na kurtach.- Witaj, panie Lennec - zawołał jadący na przedzie, przypuszczalnie dowódca.- Jeżeli pozwolisz, zatrzymamysię u ciebie chwilę.Chcielibyśmy też napoić konie.- Jestem zaszczycony, panie markizie - skłonił się Lennec.- Proszę do mojej chaty.Domownicy, uspokojeni, rzucili się przyjmować gości.Joel napełniał poidło u studni, Dominikazapraszającym gestem szeroko otwierała drzwi kuchni, pokrzykując jednocześnie na Serafinę.- Nakryj stół, niezdaro, i szykuj kubki i szklanki.Marto, co tak sterczysz.?Tymczasem przywódca, bardzo młody człowiek, zeskoczył z konia i z kapeluszem w ręku szedł ku Sydonii.- Czy mnie oczy mylą? - mówił, nie spuszczając wzroku z "pani Marty".- Takich włosów nie ma drugich naświecie.Tylko panna de Bellune.Sydonia de Bellune.Przecież dobrze widzę - składał przed nią głębokiukłon.- Skąd się tu, pani, wzięłaś? I gdzie Franciszek?Sydonii pociemniało w oczach.Na nic, wszystko na nic - myślała.- Dowiedzieli się.Niepotrzebne dalsze ukrywanie prawdy.- Jestem równie zdumiona, jak ty, panie markizie - zdołała wreszcie wydobyć głos ze ściśniętego gardła.-Wiem, że byłeś w Paryżu.Mówił mi Franciszek.Podobnie jak i on, broniłeś Tuileriów.- Wielu z nas tam było i tam zostało - dodał ciszej - kilku dzisiaj walczy w Armii Katolickiej i Królewskiej,choćby mój kuzyn La Rochejaquelein czy Charette.Ale ty, pani.I co robi Franciszek? Gdzie jest?- Franciszek w Anglii - wydało jej się, że to mówi ktoś inny, nie ona.- A ja.Chciałam do ciotki.Miałamnadzieję.- Panią de Lorne zgilotynowano w Nantes - zauważył.- Dwór spalony.Byłem tam, widziałem.- Tak, ciotka de Lorne nie żyje.wiem.Ja.Ja tu znalazłam schronienie.Tu, w tym domu.Lennec stał nieporuszony, zdawało się, że na coś czeka.Ani razu nie spojrzał na Sydonię, nie spuszczał za tooczu z gościa.Dominika z otwartymi ustami wyglądała jak ryba wyjęta z wody.Serafina jeszcze bardziejpoczerwieniała, jedynie Joel nie stracił zimnej krwi i chyba to, co posłyszał, nie zdziwiło go ani trochę.- Dobrze, pani, trafiłaś, Lennec to człowiek honoru - markiz rozejrzał się po dziedzińcu.- Pozwolisz jednak, żezabiorę cię do Clisson, do mojej żony.Prawda - zamilkł na chwilę - nie wiesz przecież, że się ożeniłem.Jużdwa lata temu.Pamiętasz, pani, moją kuzynkę? Wiktorię de Donnissan? To właśnie ona jest moją żoną. - Pamiętam Wiktorię, doskonale ją pamiętam.Boże, gdzież był ten świat, ten dawny świat jej i Franciszka?- Spotkaliśmy się wszyscy właśnie u pani de Lorne, twojej ciotki.Franciszek przyjechał w towarzystwieCastellane'ów.Najmłodszy Roger był w tobie nieprzytomnie zakochany.Wszyscyśmy się wówczas w tobiekochali.Pamiętasz, panno Sydonio? Wszyscy młodzieńcy z okolicy.Ale przy Franciszku żaden z nas niemiał szansy.a ty, jak się dowiedziałem, jego wybrałaś.- Panie markizie - przerwał te wspomnienia Lennec - może raczy pan odpocząć w domu.- Chętnie, bardzo chętnie.Panno Sydonio, jakże się ucieszy moja żona.Doprawdy, to nadzwyczajny zbiegokoliczności.Dawno tu, pani, mieszkasz?- Parę miesięcy - odparła, poprzedzając gościa do kuchni, gdzie na czysto zasłanym stole Serafina ustawiłaszklanki i kubki, a Dominika, z trudem otrząsnąwszy się ze zdumienia, otwierała pękaty gąsior.Lennec nalewał wino do szklanek.Towarzysze markiza zapełnili kuchnię.Było ich kilkunastu.- A więc zabieram cię, pani - zadecydował przybysz - wybaczysz tylko, że nie ja odwiozę cię do Clisson.Czekają na mnie ważne sprawy.I nie mogę zawieść tych, którym obiecałem.Lennec stał przy krześle markiza.Wydało się nagle, że osłabł, jego ręka oparta o poręcz drżała.Mocna, silnaręka, która nigdy pewnie nie drgnęła, mierząc w nieprzyjaciela.- Dziękuję, panie Ludwiku - Sydonia nie spuszczała tej ręki z oczu.- Pozwolisz jednak, że tu zostanę.A terazproszę za mną, pokażę ci, co robię.Idąc do drzwi, ani razu nie spojrzała na Gwena.- Więc to ty, panno Sydonio, sporządzasz nasze wandejskie odznaki? - dziwił się markiz, stojąc nad stołemzarzuconym kawałkami sukna i aksamitu.- Wiele kobiet tym się trudni - dodał dotykając nożyczek.- %7ładnajednak nie szyje i nie haftuje tak pięknie jak ty.- Wiktoria chyba potrafi równie dobrze [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zambezia2013.opx.pl
  • Podstrony

    Strona startowa
    Warren Adler Wojna państwa Rose 02 Dzieci państwa Rose
    Benzonnni Juliette Fiora 02 Fiora i zuchwały
    § Łajkowska Anna Wrzosowisko 02 Miłoœć na wrzosowisku
    Coulter Catherine Gwiazda 02 Dzika gwiazda
    Trigiani Adriana Valentine Roncalli 02 Brawo,Valentine(3)
    Gauze Jan Brazylia 02 Brazylia mierzona krokami(1)
    Reynard Sylvain Piekło Gabriela 02 Ekstaza Gabriela
    Christine Dorsey [Sea 02] Sea of Desire (epub)
    Ortolon Julie Prawie idealnie 02 Po prostu idealnie(1)
    Tracy Anne Warren Kochanki 02 Przypadkowa kochanka
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zona-meza.keep.pl