[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Czy minęły już dni - nie zauważoneprzez niego zmiany światła i nocy - czy może tylko godziny.Wiedział, że umrze prędzej czy pózniej niepodejmując żadnych wysiłków, ale to wszystko tkwi już gdzieś poza nim, tak jakby żadna ze spraw niedotyczyła go osobiście.Otępiały, przez dłuższy czas nie zauważył, że ktoś do niego podszedł.Kiedy wreszcie oczy ześrodkowały sięna ubranej w zniszczony kombinezon sylwetce, twarz wydała mu się znajoma.Gdyby nie broda, długie włosy.Zawsze miał dobrą pamięć do twarzy, ale wszechogarniająca obojętność nie pozwalała na odpowiednieskupienie.- Jestem Glen Chira - powiedział obcy.Słowa spowodowały otworzenie kilku szufladek pamięci.Velpeau Pastier, jego piękna koleżanka i osoba,której szukali.Nie, to on miał go szukać.Tak? Ale co dalej?Chira nachylił się nad nim, wyjmując z kieszeni zaostrzony kawałek blachy.- Jesteś nowy.- nie było to ani pytanie, ani stwierdzenie.- Dlaczego cię związali?Opuchnięte, pokaleczone palce tamtego obmacywały więzy.Wreszcie zaostrzona blacha dotknęła sznura.- Chcesz?Ramsay nie odpowiedział.Ręce Chiry uwolniły go jednak bez wezwania.Sznury opadły.Ramsay niezamierzał się ruszać.Leżał dokładnie w takiej samej pozycji, zobojętniały na wszystko.Chira rozsiadł się obok,nie zamierzając najwyrazniej nigdzie odchodzić.- Poczułeś nagłą pustkę w sobie? - spytał, ale takim tonem jakby nie zamierzał czekać na odpowiedz.Pustkęwokół siebie?Popatrzył w górę na zaciągnięte chmurami niebo, jakby tam szukając kogoś, z kim mógłby porozmawiać.- Ja też to przeżyłem.Ale nie tak szybko jak ty ciągnął ni to do leżącego obojętnie Ramsaya, ni to do równieobojętnego nieba.- Kiedy znalazłem się tutaj, w miejscu, gdzie Duckworth zsyła opornych i tych, którzy nieprzekonali się do jego wiary, wydawało mi się, że mam w sobie dużo energii.Wystarczająco dużo, żeby stąduciec.- uśmiechnął się nagle smutno.- Ale on jest mądry.W tej chwili nie ma tu nikogo, kto nie przyłączyłbysię do niego, gdyby zobaczył choć skinięcie palcem.Tak.- westchnął ciężko.- Nie od razu zrozumieliśmynasze błędy.Jego słowa układały się w jakiś powolny rytm ni to pieśni, ni ballady, w której wykonawca nieśpiewa, ale po prostu opowiada swoją historię do taktów sennej muzyki.- Kiedy nie było jeszcze tak ciężko,próbowaliśmy ucieczki.I to nie byłe jakiej.Wśród nas było dużo chorych i rannych.Nie chcieliśmy ichzostawiać.Jakaś myśl zaświtała w głowie Ramsaya.Po co on mi to mówi? Czy nie mógłby po prostu odejść?- Tak.- Chira smętnie pokiwał głową.- Tu wokół było mnóstwo kopalni.Kiedyś.Wszyscy zbuntowanitrzymali się jeszcze razem i wpadliśmy na koszmarny w swym bezsensie pomysł wybudowania windy roześmiałsię nagle.- Wiesz? Windy do nieba!Zmiech przeszedł szybko w uporczywy kaszel i Chira długo łapał oddech.Nie zamierzał jednak kończyć swejopowieści.- W głupocie swojej sam kierowałem wszystkim, zagrzewałem ludzi, tworzyłem plany.Wśród nas byto wielufachowców z różnych dziedzin.A materiał dostarczały nam kopalnie.Nie masz pojęcia, jakie rzeczy tamporzucono.Spojrzał na swoje opuchnięte dłonie.- Udało mi się porwać ludzi i opracowaliśmy projekt ogromnej wieży sięgającej ponad otaczające nas skały.Miała być okrągła i pusta w środku, tak, żeby można było zamontować tam podest windy, która wynosiłaby naraz dużą liczbę ludzi na górę.Także rannych i chorych.Chcieliśmy jakiejś nocy błyskawicznie wysłaćwszystkich na górę i albo uderzyć na tamtych, albo ukraść jakieś pojazdy i przedostać się w bardziejcywilizowane strony.Chcieliśmy zbudować maszynę parową, system lin, bloków i siłowników, które miałytym wszystkim poruszać.Nocami zbieraliśmy podtrzymujące stropy w kopalniach ciężkie belki i gromadziliśmyje w tej drugiej dolinie.Ludzie Duckwortha zrzucali nam resztki jedzenia gdzieś tutaj i była duża szansa, że niezauważą budowy.Wydzielone grupy remontowały starą maszynę parową, też znalezioną w kopalni, pozostaliociosywali drewno wyprodukowanymi przez siebie narzędziami, prostowali znalezione gwozdzie, pletli liny.Chira znowu spojrzał do góry z wyrazem rezygnacji na twarzy.Po chwili znowu przeniósł wzrok na leżącegociągle w tej samej pozycji Ramsaya.- Wreszcie wszystkie plany były gotowe.Wszystkie materiały przygotowane i każdy znał swoje zadanie.Pewnej nocy zaczęliśmy budowę.Wykopano odpowiednie fundamenty, przygotowanymi wcześniejinstrumentami zrobiono wszystkie pomiary i wreszcie zaczęliśmy wbijać pierwsze belki.Szło to bardzo opornie,nie dysponowaliśmy ani odpowiednimi narzędziami, ani odpowiednią wiedzą, ale było to wyzwanie.Wyzwanie skierowane przeciwko temu, co wtedy nie było jeszcze dla nas oczywiste.Ukrył twarz w dłoniach.Przez chwilę rozcierał ją miarowo, potem popatrzył w stronę przesmyku do drugiejdoliny.- Ale mieliśmy zapał.Po pierwszych belkach i kamiennych umocnieniach przyszły następne i tak wznosiliśmynaszą budowlę metr po metrze.Pracowaliśmy tylko nocami, praktycznie po omacku.Nie wolno było palićognisk ani się nawoływać.To był koszmar, noc po nocy wypełniona strachem, żeby tamci niczego nie usłyszeli -ani spadającej belki, ani krzyku człowieka, któremu zle położony kamień miażdżył palce.W dzień nie mogliśmyspać zbyt długo, żeby nie wydało się to podejrzane.Drżeliśmy ze strachu, żeby nikt z tamtych nie wybrał się naddrugą dolinę.%7łeby nikt nie podchodził zbyt blisko.Ale wieża rosła ciągle coraz wyżej i wyżej
[ Pobierz całość w formacie PDF ]