[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Można było się domyślać, jak stara jest taka ścieżka, po liczbie kwiatów, które zdążyły odrosnąć.Szliśmy wolno wolno.Mieliśmy dużo rzeczy do niesienia, w tym wszystkie maluchy poza Lisem i Kwiatkiem, którzy trochę szli, trochę jechali razem na koźle, a potem znowu trochę szli.Drugiego wstania, po jakichś trzech czterech godzinach, poszłam na przód wyprawy, niosąc na plecach mojego małego Petera w nosidełku ze skóry.John już tam był, szedł obok Jeffa na Bunie, z Gerrym tuż za nimi.Miał w ramionach moją Gwiazdkę.Smacznie spała, a on od czasu do czasu pochylał się i całował ją w główkę.Skoro znowu zaczęło się coś dziać, wyglądało, że wybaczył jej, że być może jest dzieckiem Mike’a, a nie jego - i przypomniał sobie, że uwielbia słodki, świeży zapach jej włosów.- Właściwie to czemu w ogóle mielibyśmy się zatrzymywać w jednym miejscu? -zapytałam go.- Moglibyśmy cały czas powoli iść naprzód.John rozpromienił się.Był w dobrym dobrym humorze, czuł wielką wielką ulgę, że odchodzimy z tego miejsca, które sobie urządziliśmy nad El Stawem.Na szyję Toma, pracował nad tym ogromnym płotem przez tyle wstań, ciągle podrapany i pokaleczony, umęczony, a teraz bez żalu zostawił go za sobą.Najlepiej czuł się w drodze.- Teraz mówisz z sensem, Tina - powiedział ze śmiechem.- To mogłoby się sprawdzić, nie? Na przykład, każdego wstania przejść się parę godzin, żeby mieć czas na polowanie, zbieranie i odpoczynek? Wystarczy, żebyśmy mieli parę więcej kozłów do jazdy i niesienia rzeczy i spokojnie dalibyśmy radę, nie musielibyśmy się nigdzie zatrzymywać.Przeszliśmy kawałek.- Wiesz co, Tina - dodał po dłuższym namyśle - naprawdę masz rację.Świetnie by było tak cały czas iść naprzód.- Rzadko się słyszało, żeby był tak chętny dyskutować nad czymś, co mu podsunęła inna osoba.- Ale nie będziemy cały czas iść w tamtą stronę -ciągnął.- Wcześniej czy później trzeba będzie zawrócić i zmierzyć się z nimi.To znaczy, kiedy będzie nas trochę więcej.Jak będziemy silniejsi.Jak będziemy gotowi.Nie można tak cały czas uciekać.Wzruszyłam ramionami.Czemu mielibyśmy zawracać? I zmierzyć się z nimi? Osiem dziewięć wstań drogi stąd, w Okrągłej Dolinie, M eh met już pewnie pogadał z Davidem Czerwoni uchem.Teraz, albo zaraz, David i jego Strażnicy zaczną się zbierać - wezmą czarnoszklane dzidy, łuki i strzały, noże, kije, wsiądą na kozły i pojadą na górę do Doliny Wysokich Drzew, a potem na górski grzbiet jeszcze wyżej.Kiedy tam dotrą, spojrzą z góry na Szeroki Las, tak samo jak my Będą zdumieni zdumieni, tak jak my, ślina napłynie im do ust na samą myśl o takiej ilości miejsca i łatwego do zdobycia mięsa.Ale potem przypomną sobie, po co przyjechali, i przestaną podziwiać Szeroki Las sam z siebie, a zaczną szukać szukać szukać naszych śladów.Przyjadą na kozłach, które były pomysłem Jeffa, i przejdą drogą, której nikt nigdy by nie pokonał, gdyby nie John, lecz im to nie będzie sprawiało żadnej różnicy.Wykorzystają wszystko, co odkryliśmy, żeby ścigać nas za to, że śmieliśmy to odkryć.Nie miałam wątpliwości, że teraz, kiedy Caroline poszła w odstawkę, David Czerwoniuch naprawdę nadziałby Johna na kolce kolczaka, gdyby tylko miał okazję - i patrzył, jak pali mu się skóra od gorącej kory - tak jak ciągle powtarzał.Nie miałam też wątpliwości, że gdybym ja wpadła mu w ręce, zrobiłby mi to, co zrobiłby mi Dixon Podniebieski, gdyby John i reszta nie wrócili i go nie powstrzymali.Przytrzymałby mnie, wszedłby we mnie na siłę i wytrysnął we mnie swoim mlekiem, po to, żeby po prostu pokazać, że ma władzę, a ja nie mam, choć jestem ładna, a on paskudny i brzydki.I jeśli nikt go nie powstrzyma, na tym się nie skończy.Zrobi to jeszcze raz i jeszcze raz, i jeszcze, aż mnie zużyje i wyrzuci, jak pustą łupinę od owocu bielaka, z której wyjadło się cały słodki miąższ.Czemu mielibyśmy stawiać im czoło, myślałam.To jak z własnej woli pakować ręce w otwór oddechowy, w którym czai się pełzak, albo zmuszać się do przełknięcia kawałka gówna.Nie, pomyślałam, nie, po prostu pójdziemy sobie dalej i dalej.Przyszło mi nawet do głowy, że i na wiosłowanie przez Staw Świat bym się zgodziła, gdyby tak było trzeba.Właściwie to zgodziłabym się na każdy plan, który odwiódłby Johna od pomysłu, żeby zawrócić i stawić czoło Davidowi.Potem jednak zmienił mi się nastrój i pomyślałam, że im dalej odejdziemy od Okrągłej Doliny, tym dalej będziemy także od wszystkich innych ludzi, od tych dobrych, na przykład mojej mamy albo miłej nietopyszczki Sue Czerwoniuch i całej reszty Rodziny, kompletnie niepodobnej do Davida Czerwoniucha.I choć, odkąd odeszliśmy od Gardła Zimnej Ścieżki, w ogóle ich nie widzieliśmy, smutno smutno było myśleć, że pójdziemy aż tak daleko, że nie będzie już żadnej możliwości kontaktu.Tak, i trzeba było jeszcze pamiętać o Ziemi.Okropnie okropnie było myśleć, że Ziemia po nas przybywa i nie potrafi nas znaleźć, bo poszliśmy za daleko - tak że David i wszyscy inni wracają do tego świetlistego świata, a nasza garstka zostaje, jak wtedy Tommy i Angela, sama sama na ciemnym ciemnym Edenie.Teraz zrozumiałam, czemu John chciał zawrócić i stawić im czoło.Tu nie chodziło tylko o walkę i zabijanie.Trochę tak, ale nie tylko.Chodziło także o kontakt.Nawet walka była jakimś kontaktem.- Jeff właśnie mówił, że może powinniśmy jakoś złapać parę młodych lampartów i wychować je jak te kozły, żeby nas broniły - powiedział, oglądając się na mnie, ciekaw, co myślę.- Warto byłoby spróbować, nie myślisz? Z kozłami się udało, czemu miałoby się nie udać z lampartami?Nie spodziewał się tego, że złapię go za szyję i pocałuję.1 tym razem mi pozwolił.Rozluźnił się, zaśmiał i odwzajemnił pocałunek.- A inny pomysł, co mieliśmy z Jeffem, to auta - powiedział.- Pamiętasz to Auto, które Najstarsi mieli w Rodzinie, z takimi czterema kółkami? Pewnie, jakby pomyśleć, dałoby się zrobić takie śnieżne sanie z kółkami, do ciągnięcia przez kozły, żeby jechały i wiozły różne rzeczy, nawet kiedy w ogóle nie ma śniegu.A potem zaczął gadać o tym, żeby złapać małego nocarza i z niego zrobić konia.- Pomyśl tylko, ile coś takiego mogłoby udźwignąć! - powiedział, oglądając się na mnie, żeby sprawdzić, czy interesuje mnie to tak, jak jego.Zaśmiałam się i znów go pocałowałam, a potem zostałam trochę w tyle, żeby zagadać z Dixem i poprosić go, żeby poniósł trochę Petera, który był już duży i za ciężki, żebym mogła go dłużej nosić.Dwa wstania później doszliśmy do Stawu Świat.Ja byłam nad nim trzy cztery razy odkąd John go odkrył, ale zobaczyć go, a iść wzdłuż jego brzegu to coś zupełnie innego.Dopiero idąc, czuło się, jaki naprawdę jest wielki wielki
[ Pobierz całość w formacie PDF ]