[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Zaraz do pana przyjdę - powiedziała z wyrazną niechęcią.Jakby chciała, żebynatręt opuścił mieszkanie i żeby było po sprawie.Gdy wyszła, Pater zaczął kartkowaćbiuletyn.Poczuł w ustach kwas.To była niechęć do Beaty Marciniec.Harpia, kobra,feministka i narkomanka w gęstym zapachu nirwany.Nie mogło być lepiej.Kobieta siedziała na wersalce z podwiniętymi bosymi nogami.Mimo upału miała nasobie ciepły ciemnoszary dres.Trzymała w dłoni papierosa i bezwiednie wykruszała zniego tytoń.Patrzyła na Patera jak na jakiś egzotyczny, obrzydliwy okaz.Gdywykruszyła już połowę, oderwała pustą bibułkę.Drugą połowę papierosa zapaliła.Paterzauważył, że jej palce są żółte od nikotyny.- Wpuściłam tutaj pana, choć nie musiałam.- Dmuchnęła dymem w stronę Patera izwilżyła usta językiem, który wydał się nadkomisarzowi rozdwojony.- Wyświadczyłampanu przysługę.Niech mi się pan odwzajemni.- W jaki sposób? - przerwał jej szybko.- Niech pan zadaje krótkie pytania, tak jak to ostatnie, a potem się stąd wynosi! -powiedziała z mocą.Pater znów, jak przed szpitalem, odniósł wrażenie, że arogancja Beaty Marciniec jesttylko maską.Kryła się za nią kobieta bez energii, bez życia, wewnętrznie pusta.Taksądził, choć tej wiwisekcji towarzyszył odruch ironicznego sceptycyzmu.Wiedziałdoskonale, że jego przeczucia, zwłaszcza o charakterze psychologicznym, były równiepewne jak to, iż dzisiejszy ćwierćfinał Anglia - Portugalia skończy się w regulaminowymczasie gry.- Nie jest to takie proste - uśmiechnął się, chcąc wzbudzić w sobie odrobinę sympatiido tej kobiety.- Pominęła pani stadium pośrednie.Musi pani jeszcze odpowiedzieć na mojepytania.- Niczego nie muszę.- Prychnęła tak energicznie, że drobinki śliny osiadły na jejgrubych okularach.- Pańskie pytania mogą zawisnąć w powietrzu, kiedy wskażę panu drzwi.- Aadnie powiedziane.- Pater usiadł na krześle, które zachybotało się pod jegociężarem.- I prawdziwe.Ma pani rację.Muszę się śpieszyć, bo może się pani rozzłościć.Muszę być delikatny i ostrożny, bo jeszcze gotowa mnie pani pokąsać.Pytaniepierwsze.- Spierdalaj stąd, cipo! - krzyknęła Beata Marciniec.Beznadziejne to wszystko, pomyślał, ciężkie i śmierdzące jak dym od śmieci.Wstał ipowoli wyszedł z mieszkania.Na klatce schodowej jego ruchy stały się szybsze.Zbiegłschodami z dziesiątego piętra i usiadł spocony na ławce pod blokiem.Gdyby palił, toteraz za pierwszym pociągnięciem spopieliłby pewnie połówkę papierosa.Nie po tojednak, aby uspokoić nerwy, lecz by uporządkować myśli o Beacie Marciniec.Uczynił toi bez nikotyny.Najpierw ta obelga, pomyślał, cipa w odniesieniu do mężczyzny.Albo jest reakcjąautomatyczną, albo słowo zostało użyte z premedytacją, by mnie najdotkliwiej zranić.Wpierwszym wypadku może to świadczyć o przebywaniu Beaty Marciniec prawiewyłącznie w towarzystwie kobiet, i to kobiet nieprzebierających w słowach, w którymokreślenie cipa jest wyrazem używanym pospolicie.W drugim wypadku możeświadczyć o nienawiści do mężczyzn i o rozpaczliwej próbie zadania mi śmiertelnegociosu.Zresztą próbie nieudanej, bo sam o sobie często myślę w kategorii facet bez jaj icios Marciniec trafił w pancerz, który zbudowałem sobie dawno.Obie możliwościzresztą nie stoją w sprzeczności.Pozostaje teraz przyjąć hipotezę wyjaśniającą, dlaczegokobieta na pytanie o Czekańskiego i Madziara odpowiedziała pod szpitalem: Po co towszystko? To pytanie równie dobrze mogło znaczyć: Zostaw tę sprawę! lub Niemieszaj się w nie swoje sprawy! Sprawy nie moje, czyli sprawy pomiędzy Marcińcem,Marcińcówną a Czekańskim, bo Madziara śmiało można usunąć poza nawias rozważań.Pater uśmiechnął się, nadając feministce tradycyjną, przestarzałą formę nazwiska, naktórej wypalone było piętno płciowości, męskiej hegemonii i tradycyjnego podziału rólspołecznych.Jakie mogły być sprawy pomiędzy tymi trzema osobami? Obojerodzeństwa było absolwentami skandynawistyki.Czekański tam wykładał, byłpromotorem Marcińcówny i pewnie nauczycielem akademickim Marcińca.NienawiśćPrzemysława była jasna, kiedy ten mówił o dobrodziejstwach aborcji w odniesieniu dotakich kanalii jak Czekański.Wspomniał też o ofiarach profesora, jakie ten wybierał sobiespośród studentów.Czyżby ofiarą był on sam? To niemożliwe, Pater uderzył się w czołootwartą dłonią i zatkał nos przed smrodem palonych śmieci, który wpełzł teraz międzybloki i był zwielokrotniany bryzą znad morza.Doktor Przemysław Marciniec, pewnysiebie macho pachnący Gucci Rush , seksualne zwierzę o urodzie latin lovera,znakomity brydżysta, wygrywający pokazne sumy od Jezusa z Oliwy? To ma być ofiara?A może ofiarą Czekańskiego była jego siostra? Jest to prawdopodobne.Mówiąc: Po coto wszystko? , może Marcińcówna chciała powiedzieć: Niech czas zablizni rany ? Ranysymboliczne, od których specjalistą był profesor Czekański? Ale przecież napisała pracęmagisterską pod jego opieką! Czy ofiara może mieć profity ze swojego męczeństwa?Smród palonych na plaży plastikowych worków stał się nie do zniesienia.Niewiedzieć czemu pomyślał o dozorczyni bojącej się śmietnikowych owadów, o JadwidzeDuraj i jej dziwnej prośbie, związanej z nielegalnym wysypiskiem śmieci niedaleko Edenu.Niby co miałby zrobić, żeby pomóc? Może sam je wywiezć? Niemoc JadwigiDuraj i Krychy staruchy oraz bezradność Beaty Marciniec w świecie mężczyzn, którzybudzą nienawiść, gdy są bezwzględni.Albo litość, gdy są za słabi.Tak jak Pater.Dwie młode kobiety wyciągnęły z piaskownicy przegrzane dzieci i zaniosły je -mimo głośnych protestów - do wózków.Szybko odjechały w stronę swoich domostw,głośno klekocąc kołami.Pater wstał i wszedł z powrotem do bramy, w której mieszkałaMarcińcówna.Zdecydował.Musi ją zaskoczyć.Odebrać jej oddech i uczynić sobiepowolną.Jeden sprawny cios.Nie po to, aby powalić na ziemię, lecz po to, by zyskać jejprzychylność.To przecież nie cios, to jego przeciwieństwo.Pogłaskać, przytulić, wziąć wramiona.Okazać współczucie ofierze.Ale szorstko, po męsku, nie jak cipa.Wjechał windą i zadzwonił.Beata Marciniec otworzyła drzwi.To plus.Nie spojrzałaprzez wizjer i nie krzyknęła spierdalaj, cipo , lecz niejako zaprosiła go do środka.Ateraz to wykorzystać.Umiejętnie i celnie uderzyć.Z empatią i bez cynizmu.- Chcę zniszczyć Czekańskiego - rzekł bardzo wolno - choć może już nie jest topotrzebne.Może ta kanalia już nie żyje.A jeśli się okaże, że zabił go twój brat.- Pater niemógł pózniej uwierzyć, że właśnie to powiedział.- Powtarzam, jeśli go zabił twój brat,zatuszuję sprawę.Nikt się niczego nie dowie.Ale muszę znać całą prawdę.Czując do siebie wstręt za obietnicę, której nigdy nie dotrzyma, wbił wzrok wziemię
[ Pobierz całość w formacie PDF ]