[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zatrzasnęły się? Kiedy? Szarpnęła zaklamkę.Kawałek metalu został jej w ręku, z drugiej strony drzwi dobiegłmetaliczny brzdęk.Zwietnie!Windy!%7ładnej nie było na dole.Nacisnęła guzik i czekała.Musiały być wysoko, bożadna się nie pojawiała.Jeszcze raz nacisnęła guzik.Dioda świeciła zielono, alepoza tym nic.%7ładnego ruchu.%7ładnych przesuwających się za szybą lin zwiastunów rychłego pojawienia się kabiny.Nic.Stała nieruchomo i poczuła niepokój.Przypomniała sobie, co się tu niedawnozdarzyło.Nagle przestało jej zależeć na dotarciu na zebranie.Zapragnęła, żeby sięktoś tutaj pojawił.Ktokolwiek.Jest piątkowy wieczór, kupa ludzi się kręci, napewno zaraz ktoś przyjdzie i coś wymyślą, zadzwonią po ślusarza na przykład, pokonserwatora wind.Szkoda, że zostawiła komórkę w pracy.Tak to mogłaby samazadzwonić.Jeszcze kilkakrotnie, bez wiary w efekt, wcisnęła guzik.Stała, bębniąc palcamio udo.Migająca jarzeniówka nad jej głową zabuczała przerazliwie i strzeliłaiskrami.Rachela krzyknęła i podbiegła do drzwi wejściowych.Czuła, że cośugniata jej mostek, czuła mrowienie w dłoniach i pulsowanie krwi w głowie.Bałasię i nic nie mogła na to poradzić.Strach rozlewał się po jej ciele jak alkoholw mrozny dzień.Zaczęła walić rękami w drzwi, wzywając pomocy.Przytknęłagłowę do szyby i okoliła twarz rękami, żeby zobaczyć, czy ktoś przechodzi nazewnątrz.Ale równie dobrze mogłaby próbować ujrzeć coś za lustrem w łazience.Kiedy bezskutecznie wytężała wzrok, usłyszała za sobą zatrzymującą się windę.Zrobiła dwa kroki w jej kierunku i westchnęła.Winda nie była pusta.Coś sięw niej ruszało.Widziała to, choć stała daleko.Ale nie był to człowiek, nie był topies, wyglądało raczej, jakby cała kabina była oblepiona karaluchami.Rachelawyraznie słyszała zgrzyt trących o siebie chitynowych pancerzy.Zaczęła wrzeszczeć, jak tylko potrafiła najgłośniej.Czuła, że ból rozrywa jejgardło, miała smak krwi w ustach, ale nie dbała o to, nie zważała, czy pękną jejstruny głosowe i czy kiedykolwiek wyda z siebie głos.Byleby głośniej, na corazwyższych tonach, żeby ktoś ją usłyszał.I wtedy, być może od dzwięku jej głosu, pękła szyba w drzwiach windy. Rachela zobaczyła, jak przez szczelinę wychodzą pierwsze owady.Nie przestająckrzyczeć, zaczęła walić rękami, łokciami i kolanami w szyby drzwi, żeby je rozbić.Robale dotarły do schodów.Kiedy pierwszy znalazł się koło jej buta, odwróciła sięplecami do drzwi i zauważyła leżący pod skrzynkami na listy kawałek lastryko.Rzuciła się po niego, a jej obcasy ślizgały się po karaluchach.Podniosła go i z całejsiły rzuciła w ciemną szybę.Jednak zamiast w największe okno lastryko trafiłow wąską szybę z boku, przez którą i tak nie mogłaby się wydostać.Szkło rozbiło się na wiele kawałków i Rachela Michalak, zanim umarła, zdążyłajeszcze zobaczyć, że za szybą nic nie ma, tylko absolutna czerń, i że kawałki szkłazamiast wypaść razem z kamieniem na podwórko, wlatują z wielką szybkością dośrodka, jakby z tamtej strony ktoś rzucił kamieniem.Jeden z kawałków, długii cienki jak sopel lodu lub sztylet mordercy, poleciał w jej stronę, przebijając nawylot zmęczone krzykiem gardło.Dziewczyna osunęła się na schody.Nie bała się już.Ostatnią jej myślą było, żenie ma tu przecież żadnych robaków i że to idiotyczne organizować służbowespotkania w piątkowe wieczory.11.Parter, wejście.8 listopada 2002, godz.21.30.Kobieta: Tutaj?Mężczyzna: Tak.Będę czekał na dole, więc jak skończy wcześniej, po prostuzejdz.Za półtorej godziny tańczysz na Mokotowie.Kobieta: Bez bzykania?Mężczyzna: Gnojki mają wieczór kawalerski, zapłacili też za bzykanie jużwkrótce małżonka.Ale wiesz, jak jest.Popatrzą najebani, i tyle.Kobieta: Wątpisz we mnie?[śmiech]Mężczyzna: %7łartujesz chyba.Ale możemy się założyć.Chcesz?Kobieta: %7łe go wybzykam? OK.Jak się nie uda, oddaję swoją dolę, jak się uda,dokładasz mi drugie tyle.Mężczyzna: Stoi, ale najpierw tutaj, do pana samotnego Jana Kowalskiego.Wchodzimy.Czekaj, wcisnę domofon.[domofon][cisza]Kobieta: Może już śpi.Masz do niego telefon?Mężczyzna: Tak, czekaj, już dzwonię.[cisza]Mężczyzna: Nie odbiera.Spróbujmy zastukać.Wciśnij do sąsiadów.Najlepiejwszystkich, niech sobie pogadają, [domofon][cisza]Kobieta: Szlag by trafił, półtorej stówy w plecy.Mężczyzna: Jak się postarasz na Mokotowie, to wyjdziesz na swoje.Idziemy czychcesz próbować dalej?Kobieta: Idziemy, nie ma co.Nie podoba mi się tutaj. Rozdział 4Trudno nadać sens porządkowi, który dzieje się wbrew rozumowi.Warszawa,Bródno.Napis na murze cmentarza przy ul.Odrowąża.1.Agnieszkę obudziło ciepło.Wyjątkowo mocne jak na listopad słońce wpadałoprzez zamknięte okno i rozgrzewało granatową pościel.Dziewczyna jeszczew półśnie skopała ją z siebie i otworzyła jedno oko, żeby spojrzeć na czerwonecyfry radia z budzikiem.11.11.O Boże, pomyślała, kiedy ja się ostatnio tak wyspałam, chyba jeszczeu rodziców.Wieczorem nie tyle zasnęła, co straciła przytomność, starając sięprzeczytać kilka stron Sokoła maltańskiego.I tym razem nic nie zakłóciło jejodpoczynku.Odkąd się tutaj wprowadzili, wystarczył najlżejszy szelest, żebyprzerwać jej sen i sprawić, że czasem aż do świtu przewracała się z boku na bok,nie mogąc usnąć.Bywało, że zaczynała odczuwać irracjonalny strach, którysprawiał, że zapalała lampkę i czytała, żeby oderwać się od swoich wyobrażeń.Zdarzało się tak zwłaszcza wtedy, kiedy nawiedzał ją koszmar  zawsze ten sam,zawsze bez zakończenia, zawsze równie przerażający.Bała się, że kiedyś przyśni jejsię do końca.Ale dziś było inaczej.Czuła się rześka i wypoczęta jak nigdy dotąd.Spokojna.Włączyła płytę z najlepszymi przebojami Roda Stewarta, otworzyła oknoi odetchnęła kilka razy pełną piersią.Wyjrzała za zasłonkę, która oddzielaławersalkę od reszty pomieszczenia (żałosna namiastka sypialni).Robert siedział napodłodze, oparty plecami o ścianę.Pomiędzy jego nogami leżał pomazany karton.Gryzł koniec pędzelka i gapił się w okno.Nawet nie zauważył, że wstała. Co my teraz zrobimy z tak pięknie rozpoczętym dniem?  zapytała siebiecichutko, ładując poduszki do schowka w składanej sofie i kołysząc się w taktRhythm of my heart.Najpierw napiję się kawy, myślała, potem pójdę po coś naśniadanie.Roberta po południu na pewno uda się wyciągnąć na spacer.Wieczorem jakaś dobra kolacyjka.Ech, życie jednak potrafi być piękne.Agnieszkachciała, żeby dziś było wyjątkowo piękne i żeby Robert był szczęśliwyi odprężony, gotów na przyjęcie najlepszej wiadomości od czasu, jak się poznali.Ale na razie niech sobie maluje, myślała.Jego wczorajsze szkice były co prawdaprzerażające, ale jednocześnie rewelacyjne.Wzbudzić taki niepokój, posługując siętylko pędzelkiem  to jest sztuka.Kto wie, może już niedługo jej problemembędzie, co włożyć na wernisaż w CSW, jego  jak odpowiadać w wywiadach, a ichwspólnym, czy w czerwcu na Dominikanie nie jest zbyt gorąco i czy nie lepiejpojechać tam w pazdzierniku, a teraz wyrwać się na weekend do Sztokholmu.Uśmiechnęła się promiennie.%7łycie jest super, a będzie jeszcze lepiej. 2.Siedział, patrząc na karton, na którym póznym wieczorem naszkicował ledwiekilka kresek ołówkiem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zambezia2013.opx.pl
  • Podstrony

    Strona startowa
    SIEDEM KANARKÓW MAURYCEGO Zeydler Zborowski Zygmunt Siedem kanarków Maurycego
    Bloom's Period Studies Harold Bloom Modern American Poetry (2005)
    Jan van Helsing Wer hat Angst vorm schwarzen Mann (2005)
    Warren Brown, Heather Lehr Wagner Colin Powell, Soldier And Statesman (2005)
    Vivian Shen The Origins of Leftwing Cinema in China, 1932 37 (2005)
    Peter Richardson American Prophet, The Life and Work of Carey McWilliams (2005)
    Kent Nerburn Chief Joseph & the Flight of the Nez Perce (2005)
    Cannabinoids as Therapeutics Raphael Mechoulam (2005) [ISBN 3 7643 7055 6]
    Mauricio Solaun U.S. Intervention and Regime Change in Nicaragua (2005)
    Henryk Pająk Lichwa rak ludzkoÂści
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wrobelek.opx.pl