[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Proszę zabrać swoje rzeczy.Jest panizwolniona.8a, niebezpiecznie śliska ścieżka, którą Alem prowadził Bourne'a w dół, wydawała siębez końca.Nagle jednak się urwała.Skręciła wreszcie z górskiego zbocza na łąkę, dużowiększą niż tamta, gdzie rozbiły się chinooki, i na mniejszej przestrzeni pokrytą śniegiem.Wioskę tworzyło skupisko małych, walących się domów.Nawierzchnię sieci uliczrobiono z ubitego łajna.Kiedy się zbliżyli, stado brązowych kóz podniosło trójkątne głowy,ale najwyrazniej rozpoznało Alema, bo szybko wróciło do skubania kęp kruchej, brunatnejtrawy.Trochę dalej zarżały konie i potrząsnęły grzywami, gdy dotarł do nich zapach ludzi.- Gdzie twój ojciec? - zapytał Bourne.- W barze, jak zwykle.- Alem podniósł na niego wzrok.- Ale nie zaprowadzę cię doniego.Musisz iść sam.I nie wydaj mnie.Nie może się dowiedzieć, że ci mówiłem o naszymmyszkowaniu.Bourne skinął głową.- Obiecałem ci to, Alemie.- Ani nawet o tym, że się znamy.- Jak go rozpoznam?- Po lewej nodze.Jest cieńsza i krótsza niż prawa.Ojciec ma na imię Zaim.Bourne już zamierzał się odwrócić, gdy Alem wcisnął mu w dłoń sygnet Lindrosa.- Znalazłeś to.- Należy do twojego przyjaciela - odparł chłopiec.- Jeśli ci zwrócę, może on nieumrze.Czas posiłku.Znowu. Bez względu na to, w jakiej formie stawiasz opór - mówiłsynowi Oscar Lindros - nie możesz odmawiać przyjmowania jedzenia.Musisz zachować siły.Prześladowcy mogą cię oczywiście głodzić, ale tylko wówczas, jeśli będą chcieli cię zabić -czego Dudżdża najwyrazniej nie chciała. Mogą, rzecz jasna, faszerować ci jedzenienarkotykami - i kiedy tortury okazały się nieskuteczne, oprawcy właśnie tak robili.Nadarmo.To samo z deprywacją sensoryczną.Jego umysł był zamknięty w bunkrze; ojcieczadbał o to.Po tiopentalu Lindros paplał jak dziecko, ale o niczym ważnym.Wszystko, cochcieli wiedzieć, było dla nich niedostępne.Działali według harmonogramu.Teraz zostawiali Lindrosa w spokoju.Karmili goregularnie, choć czasem strażnicy pluli mu do jedzenia.%7ładen z nich nie chciał myć więznia,kiedy ten się zapaskudził.Gdy smród stawał się nie do wytrzymania, brali szlauch.Silnystrumień lodowatej wody podrywał Lindrosa na nogi, rzucał pod skalną ścianę.Leżał tampotem godzinami, krew zmieszana z wodą płynęła różowymi strużkami, kiedy wyciągałkolejne pstrągi ze spokojnego jeziora.Ale to było tygodnie temu - przynajmniej tak mu się zdawało.Teraz czuł się lepiej.Nawet obejrzał go lekarz, pozszywał najgorsze rozcięcia, opatrzył, dał antybiotyki naobniżenie gorączki.Lindros już coraz dłużej obywał się bez jeziora.Zorientował się, że jest w jaskini.Sądząc po chłodzie i wyciu wiatru w wejściu, był wysoko, może nadal gdzieś na RasDaszanie.Nie widywał Fadiego, ale od czasu do czasu miał kontakt z jego najważniejszympodwładnym Abbudem ibn Azizem.To ten człowiek go przesłuchiwał po tym, jak Fadiemunie udało się złamać więznia w ciągu pierwszych kilku dni niewoli.Lindros znał takich ludzi jak Abbud ibn Aziz.Wiedział, że to dzikus, któremucywilizacja jest obca, a najlepiej czuje się na bezkresnej pustyni, gdzie się urodził iwychował.I taki pozostanie.Lindros domyślał się tego po jego arabskim dialekcie - Abbudibn Aziz był beduinem.Widział świat w czarno - białych kolorach.Idealnie rozgraniczał, codobre, a co złe.Trzymał się zasad wyrytych w kamieniu.Pod tym względem nie różnił się odOscara Lindrosa.Wyglądało na to, że Abbud ibn Aziz lubi pogawędki z więzniem.Może rozkoszowałsię bezradnością pojmanego Amerykanina.Albo uważał, że jeśli będą długo rozmawiali,Lindros zacznie w nim widzieć przyjaciela - że zaistnieje syndrom sztokholmski i ofiara wkońcu się utożsami ze swoim oprawcą.A może był po prostu dobrym gliniarzem , bo to onzawsze wycierał półprzytomnego Lindrosa ręcznikiem po wodnych torturach pod szlauchem izmieniał mu ubranie.Ale Lindros nigdy się łatwo nie zaprzyjazniał; sądził, że dużo łatwiej byćsamotnikiem.Tak go uczył ojciec. Bycie samotnikiem jest zaletą, jeśli masz ambicję zostaćszpiegiem , mówił.Ta skłonność została zresztą odnotowana w aktach personalnychLindrosa, kiedy tuż przed przyjęciem go do agencji przebrnął przez wyczerpujące,wielomiesięczne testy, które wymyślili sadystyczni psycholodzy CIA.Teraz doskonale wiedział, czego Abbud ibn Aziz od niego chce.Wcześniej było dlaniego zagadką, dlaczego terrorysta wypytuje o operację CIA sprzed lat, wymierzonąprzeciwko Hamidowi ibn Aszefowi.Co to miało ze sobą wspólnego?Oczywiście, chciał z niego wydobyć więcej.Dużo więcej.I Lindros zauważył zzainteresowaniem, że przesłuchania dotyczące operacji CIA przeciwko Hamidowi ibnAszefowi odbywają się tylko wtedy, gdy Abbud jest z nim sam na sam.Wysnuł z tego wniosek, że to jakaś prywatna sprawa, bez związku z obecną sytuacją.- Jak się dziś czujesz?Abbud ibn Aziz stanął pod nim z dwoma identycznymi talerzami.Jeden włożył mu doraje.Lindros wiedział, co mówi Koran o jedzeniu.Należało do dwóch kategorii: haram ihalal, zabronione i dozwolone.Tutaj było, rzecz jasna, wyłącznie halal.- Niestety nie ma dziś kawy - odezwał się znowu Abbud.- Ale daktyle i maślanka sądoskonałe.Daktyle już trochę wyschły, maślanka miała dziwny smak.To były drobiazgi, ale wświecie Lindrosa ważne.Daktyle wysychają, maślanka kwaśnieje i skończyła się kawa.Niema dostaw zaopatrzenia.Dlaczego?Obaj jedli prawymi rękami i wgryzali się w ciemny miąższ daktyli.Lindrosgorączkowo myślał.- Jaka pogoda? - zapytał w końcu.- Zimno, a przez ciągły wiatr jest jeszcze zimniej.Abbud ibn Aziz się wzdrygnął.-Zbliża się kolejny front atmosferyczny.Lindros wiedział, że Abbud jest przyzwyczajony do temperatury powyżej trzydziestuośmiu stopni Celsjusza, piasku pod stopami, prażącego słońca i przynoszącego ulgę chłodupod rozgwieżdżonym nocnym niebem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]