[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Czyzatańczypani ze mną następnegowalca?Sophie nie musiała się nawet obracać, bywiedzieć, że zajej plecami stoi lord Algany.- Ależ oczywiście - odparła.Alganydziałał na jej duszę jakjanessa+AScarlettusolad-nacs236kojącamaść.Niechciałajednakprzebywać wjegotowarzystwiezbyt długo.Nadmiar maści pozostawiał nieprzyjemnewrażenie.- Słyszałem, żemąż zostawił panią samą i wyjechał na wieś.Czyżbywszyscyoprócz niej wiedzieli, że Keene opuściłLondyn?- Wkrótce wróci.- Mamnadzieje, że nie za szybko.- Spojrzenie Algany'egowędrowało po jej twarzy i zatrzymało się na jej oczach.-Czy mogę powiedzieć, że wygląda pani dziś szczególnie za-chwycająco?- Może pan powiedzieć, ale wątpię, bymwto uwierzyła.-Wiedziała wprawdzie, że Alganyjest wtymwzględzie szcze-ry, ale jegotęskne spojrzenia nierobiłyna niej wrażenia.Wy-starczyło natomiast, by Keene zerknął wjej kierunku, a sercewniej natychmiast zaczynało trzepotać.- Musi pani uwierzyć, mój aniele.Ma pani w sobie cośniezwykle świeżego, coś, czegonie miała żadna z kobiet, któ-re ostatnio spotkałem.Zaintrygowało mnie to, jak się paniudaje utrzymać wokół siebie taką aurę niewinności.- Obawiamsię, że jest pan zbyt znudzony życiem, sir.- Oczywiście, ma pani rację.To właśnie dlatego coś mniewciąż do pani przyciąga, choć nie dodaje pani odwagi swe-mu nieszczęsnemu admiratorowi.Sophie wzruszyła ramionami.- Uprzedzano mnie, że lepiej nie dodawać panu odwagi.-Odniosła wrażenie, że jej uśmiech osłabił jego naciski.Możepowinna wypróbować tę samą taktykę na mężu.Gdy zdecy-dowanie odmawiała Algany'emu, naciskał coraz mocniej.- Co za głupstwa.Wmoim towarzystwie może się panispodziewać samych przyjemności.Kto mnie tak oczernia? -Lisi uśmiech na jego twarzy zdradzał, że wcale nie chce siędowiedzieć, kto go obmawia.Tymczasemzabrzmiały pierw-sze takty walca.Sophie musiała przyznać uczciwie, że Algany jest znako-mitymtancerzem.Płynęli po parkiecie tak, że Sophie poczu-ła się lekko i swobodnie.Trudno się zamartwiać, gdy nogisame unoszą się nad ziemią.janessa+AScarlettusolad-nacs237Niemal nie zauważyła, że wybiła właśnie jedenasta i drzwiwejściowe zostały zamknięte dla wszystkich z wyjątkiemgo-ści, których powozy stanęły już na dziedzińcu, i członkówParlamentu, którym obowiązki nie pozwoliły przybyćwcześniej.Uśmiechnęła się do Algany'ego.On przygarniał ją wczasie każdego obrotu tak, że ich cia-ła się ze sobą stykały.- Nadepnę panu na palce, jeśli nie zacznie pan uważać.- To niezbyt wysoka cena za taką przyjemność.Sophie,zapraszamcię na kolację.Znamcudowne miejsce, wktórymserwują najznakomitsze dania.To bardzo dyskretne miejsce.Sophie pokręciła głową.Powinna zaprotestować przeciw-kotemu, że zwrócił się doniej poimieniu, ale zapewne osiąg-nęłaby tylko tyle, że zacząłby znów używać pieszczotliwychzdrobnień.Zerknęła w stronę drzwi wejściowych.- Przecież wyjechał z miasta, prawda?Spojrzała znówna swego partnera i nic mu nie odpowie-działa.- Zazdrość bywa znakomitym instrumentem, za pomocąktórego żona może przywieść męża do rozsądku.- Alganyzdjął rękę z jej talii i musnął delikatnie jej policzek.Sophie z trudemprzełknęła ślinę i zapragnęła, byz jej twa-rzy nie dało się wyczytać wszystkich sekretnych uczuć.- Oczywiście musimy zabrać ze sobą naszą drogą paniąKeeting.Zprzyjemnością zjadłbymkolację wwaszymtowa-rzystwie.Sophie spojrzała na partnera z wahaniem.Zerknęła win-nykąt sali, gdzie Amelia stała, rozglądając się dokoła z obo-jętną miną.Victor zaś patrzył na Amelię z jeszcze innegokąta.Palec Algany'ego powędrował wdół, po jej szyi, by znówspocząć na jej talii.- Może lord Wedmont zechce donas dołączyć.Alganyobrócił ją wtańcu.- Keeting jest wprawdzie wmieście, ale najwyrazniej nieinteresuje się tym, coporabia jego żona.Sophie miała nadzieję, że wyraz jej twarzynie zdradził,janessa+AScarlettusolad-nacs238co wie na temat sytuacji Amelii.Spojrzenie Algany'ego by-ło stanowczo zbyt przenikliwe.Jeśli jednak wydawało musię, że wydobędzie z Sophie tego rodzaju sekret, to bardzosię mylił.Zacisnęła usta.- Kiepski stróż z tego Wedmonta dziś wieczorem.Wyglą-da raczej jak tęskniący pies.Nigdy nie jestempewien, kogowłaściwie ma pilnować.- Ależ ma pan wyobraznię.Victor nie jest żadnymstróżem.Alganyuniósł brew.Sophie poczuła, że wypłynęła na zbyt szerokie wody.Sercejej biło zbyt szybko.Nigdy nie umiała dotrzymać tajemnicy.Algany zauważył jej przyspieszony oddech.Jego wzrokkilkakrotnie osuwał się na jej dekolt.- Na pewnonie pilnuje dziś pani należycie.- Gdyby nawet miał mnie pilnować - choć tak nie jest -to ciekawam, w jakie tarapaty mogłabym wpaść tu w salo-nie Almacków?- W żadne.- Wysiłki Algany'ego, by nadać swej twarzyniewinny wyraz, spełzły na niczym.- Ale można poczynićpewne plany.- Uśmiechnął się i nie czekając na jej protesty,dodał: - Spłonęła pani rumieńcem, mój aniele.Chodzmy dopani strażniczki.Za chwilę przyniosę obu paniomcoś wspa-niałego do picia i porozmawiamy o mojej propozycji zakoń-czenia tego wieczoru czymś naprawdę orzezwiającym.Odprowadził Sophie doAmelii i ukłonił się.- Czyznówtańczyłaś z lordemAlgany? - zapytała Amelia.- Pierwszy raz dziś wieczorem.Nie martwsię, nie zatań-czę po raz drugi.Oco jej chodziło? Przecież nie było tu Keene'a, który pa-trzyłby na nią spode łba, a pózniej zaciągnąłby ją do ciem-nego korytarza i doprowadził do szaleństwa swymi pocałun-kami.Ostatnio musiała go odepchnąć
[ Pobierz całość w formacie PDF ]