[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.A nawet gdyby Lawrence był potajemnie zaręczony z Letycją, to jeszcze nie powód, żeby zabijać jej ojca.- Nic znamy faktów.Gryzeldo.- Widzę, że ty w to wierzysz, Len! Ojej, jak możesz! Powiadam ci - jestem przekonana, że Lawrence palcem nawet nie tknął pułkownika.- Pamiętaj, że spotkałem Reddinga przed bramą.Sprawiał wrażenie człowieka obłąkanego.- Owszem, ale.Nie, to niepodobieństwo!- A jeszcze jest sprawa zegara - dodałem.- To by ją tłumaczyło.Lawrence musiał cofnąć zegar na szóstą dwadzieścia sądząc, że w ten sposób uzyska dla siebie alibi.Patrz, jak inspektor Slack wpadł w tę pułapkę.- Mylisz się, Len.Lawrence wiedział, że zegar nastawiony jest o piętnaście minut naprzód.„Żeby proboszcz się nie spóźniał” - powiadał.Lawrence nie popełniłby takiej pomyłki, żeby cofnąć go na szóstą dwadzieścia dwie.Nastawiłby wskazówki inaczej - na szóstą czterdzieści pięć.- Mógł nie wiedzieć, o której Protheroe tu przyszedł.Albo mógł po prostu zapomnieć, że zegar się spieszy.Gryzelda nie zgadzała się ze mną.- Nie! Kiedy się popełnia morderstwo, już się na takie rzeczy bardzo uważa.- Nie wiesz przecież, kochanie - powiedziałem łagodnie - boś nigdy nikogo nie zamordowała.Zanim Gryzelda zdążyła odpowiedzieć, jakiś cień padł na stół i delikatny głos powiedział:- Mam nadzieję, że nie przeszkadzam.Muszą mi państwo wybaczyć.Ale w tych okolicznościach.w tych bardzo smutnych okolicznościach.Była to nasza sąsiadka, panna Marple.W odpowiedzi na nasze uprzejme pomruki weszła przez drzwi ogrodowe, a ja przysunąłem jej krzesło.Była lekko zarumieniona i niezmiernie podniecona.- Okropne, co? Biedny pułkownik Protheroe.Niezbyt miły człowiek i niezbyt lubiany, niemniej jednak to straszna historia.I zabito go podobno w gabinecie proboszcza?Odparłem, że istotnie tak się rzecz miała.- Ale kochanego proboszcza podówczas nie było w domu? - pytała Gryzeldę panna Marple.Wyjaśniłem, gdzie się znajdowałem.- Pan Dennis nie je dziś z państwem śniadania? - zauważyła panna Marple, rozglądając się wokoło.- Dennis - rzekła Gryzelda - wyobraża sobie, że jest detektywem.Znalazł ślad stopy na jednym z klombów, jest tym ogromnie przejęty i poszedł, zdaje się donieść o tym policji.- Pomyśleć tylko - powiedziała panna Marple.- Takie zamieszanie, prawda? A pan Dennis sądzi, że wie, kto popełnił zbrodnię.Cóż, wszystkim nam się pewno zdaje, że wiemy.- Chce pani powiedzieć, że to oczywiste - spytała Gryzelda.- Nie, złotko, wcale nie to chciałam powiedzieć.Każdy pewno ma na myśli kogoś całkiem innego.Dlatego właśnie dowody są takie ważne.Ja, na przykład, jestem święcie przekonana, że wiem, kto zabił, muszę jednak przyznać, że nie mam cienia dowodu.A w takich chwilach trzeba być bardzo ostrożnym - bo to się chyba nazywa zniesławienie czy oszczerstwo, prawda? Postanowiłam sobie, że będę bardzo ostrożna z panem inspektorem Slackiem.Zapowiedział, że odwiedzi mnie dziś rano, ale teraz przed chwilą powiadomił mnie telefonicznie, że to się okazało zbędne.- Przypuszczalnie wobec aresztowania jest to już niepotrzebne - wtrąciłem.- Wobec aresztowania? - Panna Marple pochyliła się do przodu, policzki jej zarumieniły się jeszcze bardziej.- Nie wiedziałam, że kogoś aresztowano.Tak rzadko się zdarza, aby panna Marple była gorzej poinformowana ode mnie, że nie wątpiłem, iż zna już ostatnie nowiny.- Widzę, że muszę coś wyjaśnić - zauważyłem.- Owszem, aresztowano już kogoś - Lawrence’a Reddinga.- Reddinga? - panna Marple zdziwiła się szczerze.- A ja myślałam raczej.Gryzelda przerwała jej gwałtownie.- Ja dalej nie mogę w to uwierzyć, mimo że się sam przyznał.- Przyznał się? - powtórzyła panna Marple.- Powiada pani, że się przyznał? Mój Boże! Widzę, że się bardzo myliłam.tak, bardzo się myliłam.- Nie mogę się oprzeć uczuciu, że to musiał być nieszczęśliwy wypadek - nalegała Gryzelda.- Nie sądzisz, Len? Fakt, że Lawrence sam oddał się w ręce policji, na to wskazuje.Panna Marple znów pochyliła się do przodu.- Sam oddał się w ręce policji, mówi pan?- Tak.- Och! - Odetchnęła głęboko panna Marple.- Jakże się cieszę!Patrzyłem na nią zaskoczony.- Sądzę, że to dowodzi szczerego żalu - powiedziałem.- Żalu? - Teraz z kolei zdziwiła się panna Marple.- Ale kochany, drogi proboszczu, nie sądzi chyba proboszcz, że on jest mordercą?Spojrzałem na nią, nic nie rozumiejąc.- Skoro się przyznał.- Owszem, ale to właśnie dowodzi, że nie ma ze zbrodnią nic wspólnego.Prawda?- Nie - odparłem - nieprawda.Może jestem tępy, ale w żaden sposób nie rozumiem, czemu to ma dowodzić jego niewinności.Jeżeli się nie popełniło morderstwa, to po co by się miało udawać, że się je popełniło.- No, są do tego powody - odparła panna Marple.- Naturalnie.Nic się nie dzieje bez powodu, prawda? A młodzi ludzie są tak popędliwi i często skłonni przypuszczać najgorsze.Zwróciła się do Gryzeldy.- Zgadza się pani ze mną?- N-nie.n-nie wiem.- rzekła Gryzelda.- Sama nie wiem, co myśleć.Nie widzę powodu, dla którego Lawrence miałby się zachowywać jak skończony kretyn.- Gdyby widziała pani wczoraj jego twarz.- zacząłem.- Proszę, proszę mi opowiedzieć - zawołała panna Marple.Opisałem powrót do domu.Panna Marple słuchała uważnie.Kiedy skończyłem, rzekła:- Wiem, że bywam często niemądra i nie patrzę na rzeczy tak, jak bym powinna, ale doprawdy nie podzielam punktu widzenia księdza proboszcza.Wydaje mi się, że gdyby jakiś młodzieniec zdecydował się na wielki grzech, jakim jest pozbawienie życia bliźniego, toby się nie wydawał zrozpaczony i bliski obłędu.Byłoby to zabójstwo z premedytacją, dokonane na zimno, i chociaż morderca byłby może nieco zdenerwowany i mógłby popełnić jaką drobną pomyłkę, nie sądzę jednak, żeby miał być aż tak wzburzony, jak ksiądz to opisuje.Trudno oczywiście postawić się na jego miejscu, ale nie wyobrażam sobie, żebym nawet ja była aż tak podniecona po czynie.- Nie znamy okoliczności - powiedziałem.- Jeżeli się pokłócili, Lawrence być może wystrzelił pod wpływem afektu, a potem przeraził się tego, co zrobił.Jeśli mam być szczery, wolałbym, żeby tak właśnie było.- Drogi proboszczu, częstokroć wolimy patrzeć na rzeczy w takim lub innym świetle, ale musimy się liczyć z faktami.A nie wydaje mi się, żeby można było te fakty interpretować w taki sposób, jak ksiądz proboszcz to czyni.Mary stwierdziła stanowczo, że pan Redding był na plebanii zaledwie parę minut, zbyt więc krótko, aby mogła wyniknąć taka wielka kłótnia.Poza tym pułkownik podobno dostał postrzał w tył głowy w trakcie pisania listu - tak przynajmniej mówiła mi moja służąca.- To prawda - rzekła Gryzelda
[ Pobierz całość w formacie PDF ]