[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Leżało w niej kilka nakryć głowy, należących do zmarłej.Wyjął ozdobny kapelusz z szerokim rondem i piórami — idealny na wyścigi w Ascot.Odezwał się łagodnym, zadumanym tonem:— Załóżmy, że pewien człowiek jest wyjątkowo zazdrosny z natury.Ten człowiek bywał tu w minionych latach i zna tajemnicę sprężyny ukrytej w boazerii.Dla zabawy naciska ją pewnego dnia i wygląda na Prywatny Ogród.Widzi swoją żonę i jakiegoś mężczyznę.Są pewni, że nikt nie może ich zobaczyć.Nie sposób wątpić, jaki stosunek ich łączy.Mężczyzna jest oszalały ze wściekłości.Co ma uczynić? Przychodzi mu do głowy pewien pomysł.Idzie do szafy i nakłada kapelusz z szerokim rondem i piórami.Zapada zmrok, a on pamięta opowieść o plamie na szkle.Każdy, kto spojrzy na okno, uzna, że patrzy na Wszystkowidzącego Kawalera.Może więc bezpiecznie ich obserwować.W chwili, gdy obejmują się, strzela.Jest dobrym, a nawet świetnym strzelcem.Kiedy upadają, strzela jeszcze raz, ta kula rozbija kolczyk.Wyrzuca pistolet przez okno do ogrodu, pędzi na dół i przez pokój bilardowy wybiega przed dom.Porter zrobił krok w jego stronę.— Lecz pozwolił, by ją oskarżono! — zawołał.— Stał obok i pozwolił na to.Dlaczego? Dlaczego?— Myślę, że wiem, dlaczego — powiedział pan Quin.— Domyślam się — choć to jedynie przypuszczenie z mojej strony — że Richard Scott był niegdyś szaleńczo zakochany w Iris Staverton.Do tego stopnia, że nawet spotkanie z nią po latach obudziło w nim płomień zazdrości.Rzekłbym, że Iris Staverton sądziła niegdyś, że mogłaby go pokochać, że wybrała się z nim i z jego przyjacielem na wyprawę myśliwską… i wróciła zakochana w lepszym człowieku.— W lepszym człowieku — mruknął Porter, zaskoczony.— To znaczy…— Tak — powiedział pan Quin z lekkim uśmiechem.— To oznacza pana.— Umilkł na chwilę, a potem powiedział: — Na pana miejscu poszedłbym teraz do niej.— Tak zrobię — stwierdził Porter.Odwrócił się i wyszedł z pokoju.Rozdział trzeciW gospodzie Pod Dzwonkami i Błazeńskim StrojemPan Satterthwaite był zdenerwowany.Ten dzień od samego początku był pechowy.Wyruszyli późno, w drodze mieli już dwa przestoje, potem źle skręcili i zgubili się w samym środku pustkowia Równiny Salisbury.Dochodziła ósma, byli czterdzieści mil przed Marswick Manor, dokąd zmierzali, kiedy samochód zepsuł się po raz trzeci, czyniąc wyprawę jeszcze bardziej irytującą.Pan Satterthwaite wyglądał jak mały ptaszek o zmierzwionych piórkach.Przechadzał się w tę i z powrotem przed wioskowym warsztatem, podczas gdy jego szofer konferował ochrypłym szeptem z miejscowym fachowcem.— Co najmniej pół godziny — zawyrokował mechanik.— Jeśli będziemy mieli szczęście — dokończył Masters, szofer.— Moim zdaniem raczej trzy kwadranse.— A jak w ogóle nazywa się ta miejscowość? — zapytał z rozdrażnieniem pan Satterthwaite.Jako dżentelmen, który bierze pod uwagę uczucia innych, zastąpił wyrazem „miejscowość” cisnące się na usta określenie „zapomniana przez Boga i ludzi dziura”.— Kirtlington Mallet.Niewiele to mówiło panu Satterthwaite’owi, choć nazwa brzmiała znajomo.Rozejrzał się wokół lekceważąco.Najwyraźniej Kirtlington Mallet składało się z kilku domów usytuowanych z rzadka wzdłuż jedynej ulicy, z warsztatem samochodowym i pocztą po jednej stronie oraz trzema nieokreślonymi sklepami po drugiej.Jednak dalej przy drodze pan Satterthwaite dostrzegł coś skrzypiącego i kołyszącego się na wietrze i jego nastrój poprawił się nieco.— Jest tu gospoda, jak widzę — zauważył.— Pod Dzwonkami i Błazeńskim Strojem — wyjaśnił mechanik.— Tam dalej.— Gdybym mógł coś zasugerować, proszę pana — powiedział Masters — może by pan tam zajrzał? Na pewno podadzą jakiś posiłek, oczywiście nie taki, do jakiego pan przywykł.— Umilkł przepraszająco, gdyż pan Satterthwaite przywykł do najlepszych potraw europejskiej kuchni i miał na własne usługi cordon–bleu[3], której płacił bajeczną pensję.— Nie wyruszymy w drogę przez następne trzy kwadranse, proszę pana.Jestem pewien.A jest już po ósmej.Mógłby pan zadzwonić z gospody do sir George’a Fostera i powiadomić go o przyczynie naszego spóźnienia.— Najwyraźniej uważasz, że wszystko potrafisz załatwić, Masters — rzucił kąśliwie pan Satterthwaite.Masters, który rzeczywiście tak uważał, zachował pełne szacunku milczenie.Mimo wielkiej ochoty, by odrzucić wszelkie propozycje, gdyż w takim właśnie był nastroju, pan Satterthwaite spojrzał ze skrywanym zadowoleniem w dół drogi, ku poskrzypującemu godłu gospody.Miał apetyt jak ptaszek i był wielkim smakoszem, lecz nawet tacy jak on mogą zgłodnieć.— Pod Dzwonkami i Błazeńskim Strojem — powtórzył z zastanowieniem.— Dziwna nazwa dla gospody.Chyba nie słyszałem jej nigdy wcześniej.— Bywają w niej dziwni ludzie — odezwał się miejscowy mechanik.Pochylał się nad kołem i jego głos docierał stłumiony i niewyraźny.— Dziwni ludzie? — zaciekawił się pan Satterthwaite.— Co macie na myśli?Jednak pytany nie bardzo wiedział, co miał na myśli.— Ludzie, którzy przychodzą i odchodzą.Właśnie tacy — rzucił niejasno.Pan Satterthwaite pomyślał, że ludzie przychodzący do gospody niejako z założenia „przychodzą i odchodzą”.Uznał, że definicja jest mało precyzyjna, jednak jego ciekawość została obudzona.Musiał jakoś spędzić następne trzy kwadranse.Proponowane miejsce wydawało się równie dobre jak cokolwiek innego.Typowym dla siebie drobnym kroczkiem poszedł ulicą.Z daleka nadpłynął huk grzmotu.Mechanik podniósł głowę i powiedział do Mastersa:— Nadciąga burza.Niemal czuję ją w powietrzu.— Fiu! — rzucił Masters.— A my mamy przed sobą jeszcze ze czterdzieści mil.— Nie musimy spieszyć się z robotą.Nie ruszycie w drogę, zanim burza się nie skończy.Ten pański mały szef nie wygląda mi na takiego, któremu uśmiechałaby się jazda wśród grzmotów i błyskawic.— Mam nadzieję, że dobrze go obsłużą — mruknął szofer.— Sam tam zaraz pójdę coś przegryźć.— Billy Jones jest w porządku — stwierdził mechanik.— Smacznie gotuje.Pan William Jones, duży, tęgi mężczyzna koło pięćdziesiątki, właściciel gospody, uśmiechał się właśnie promiennie, patrząc w dół na drobniutkiego pana Satterthwaite’a.— Proponuję smaczny stek, proszę pana, smażone ziemniaki i najlepszy ser, jakiego dżentelmen mógłby sobie życzyć
[ Pobierz całość w formacie PDF ]