[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Jak się ma Johnny?- Wszystko w porządku.Chyba tak naprawdę nie uwierzył w słowa Velvet.Coś mu się pomieszało we śnie.- Często ma koszmary?- Tak.Nie wiem, czy wszystkie dzieci w tym wiekuje mają.Muszę go przypilnować.Oczywiście w związku z rozwodem i walką o dzieci - Bóg jeden wie, ile z tego zrozumiał - ma całkiem wystarczające powody do niepokoju.- Chyba tak.- Miała ochotę wziąć go za rękę, ale wyczuła, że zareagowałby zniecierpliwieniem.- Tak.W każdym razie czuję się jak ostatnia świnia i zastanawiam się, czy nie powinienem jednak przyjąć tej pracy w telewizji.Velvet byłaby zadowolona, a dzieci nie musiałyby przechodzić przez koszmar.Może powinienem się poddać dla ich dobra.W końcu to tylko praca.- No, nie wiem.- Nie miała na to żadnej odpowiedzi, a nie zamierzała się przyznawać, że z własnych egoistycznych powodów cieszyła się, że odmówił przyjęcia tej pracy.Boże, ależ była małostkowa i samolubna.- Początkowo.byłem w szoku.Nie mogłem uwierzyć, że rzuciła mnie z powodu pracy.Aż do ostatecznej rozprawy rozwodowej byłem przekonany, że jednak zmieni zdanie.Boże, byłem strasznym idiotą.- Nie sądzę.To bardzo naturalna reakcja.- Może tak, może nie.Na pewno nie zastanowiłem się, jaki wpływ będzie miała ta afera na dzieci.Chryste, wszyscy moi znajomi są rozwiedzeni.Jak większość ludzi w tym kraju.Myślałem, że skoro oni mogli, to i nam się uda.Że jakoś się ułoży.Pokiwała głową.- A kiedy minął pierwszy szok, przyszedł czas na refleksje.Leżałem bezsennie w nocy i myślałem o dzieciach.Co czują.Jak to na nie wpłynie.I jak mogę nie tracić z nimi kontaktu, nawet jeśli nie będę z ni mi mieszkać.Potem Velvet wniosła sprawę o przyznanie jej wyłącznej opieki nad dziećmi.- Dlaczego?- Ponieważ sąd przyznał nam równe prawa.Trochę trudno było to zrealizować, kiedy dzieci chodziły do szkoły, ale na ogół miałem je zabierać do siebie w czasie wakacji i na parę weekendów w miesiącu.Kiedy Velvet nie odpowiadał któryś z weekendów, a ja nie ustąpiłem, wściekła się i wniosła sprawę - Nie wiedziałem o niczym, dopóki nie dostałem wezwania do sądu.- Jest okrutna.- Chyba tak.A może była tak wściekła, że nie wiedziała, co robi.Kto to wie.Jedno jest pewne: dzieci płacą zbyt wysoką cenę.Może po winienem się ugiąć.Nie mogła się już dłużej powstrzymywać.Wzięła go za rękę.- Nie rób tego.Pod żadnym pozorem.Dzieci cię potrzebują.Nawet jeśli nie będą cię często widywać, muszą wiedzieć, że je kochasz.Wierz mi, znam się na tym.Wiesz, ile bezsennych nocy spędziłam na rozmyślaniu, czy rodzice by mnie kochali, gdyby żyli? Już dawno przestałam za nimi tęsknić, a ciągle się zastanawiam, czy by mnie kochali.Nie rób tego swoim dzieciom.Przez długą chwilę siedział w milczeniu.- Nie zrobię.Znowu uścisnęła jego dłoń i chciała rozluźnić uścisk, ale ją przytrzymał.Siedzieli w milczeniu, słuchając wzmagającego się wiatru i szelestu liści.Powietrze nagle wydało się dużo bardziej suche.- Może walka o dzieci zbliża się już do końca - odezwał się Seth.- Velvet tak powiedziała.- Powiedziała wiele rzeczy i nie wszystkie były prawdziwe.Uwierzę, kiedy zobaczę to na papierze.Rozumiem.Uścisnął jej dłoń i puścił ją.- Zaraz wracam.Zajrzę do dzieci i odłożę lód do zamrażarki.Kulejąc, wyszedł z ganku i zniknął w domu.Usłyszała szum klimatyzacji i zdała sobie sprawę, że Seth nie zamknął drzwi, żeby słyszeć dzieci.Był dobrym ojcem.Kropka.Wrócił po paru chwilach z dwiema szklankami soku pomarańczowego.Podał jej sok, po czym usiadł niezgrabnie na krześle.- Jak kolano? - spytała.- Co dwadzieścia minut przykładam lód w nadziei, że jutro będę mógł chodzić.- Nieszczególnie, co?- Nie powinienem biegać.Zwłaszcza po całym dniu spędzonym na nogach.Pewnie spuchnie i będzie sztywne przez parę dni.Nic wielkiego.Kelly była innego zdania, ale nie powiedziała tego na głos.Ucieszyła się, kiedy Seth znowu wziął ją za rękę.- Życie - zauważył - to cholerne pasmo doświadczeń.Roześmiała się cicho.- Nie żartuję.Ostatnio doświadczenia płyną szerokim strumieniem.- A czego ty się nauczyłaś?- Że oglądałam moją rodzinę w krzywym lustrze własnej niepewności.Nie twierdzę, że jestem już na prostej, ale nieustannie się uczę.W końcu wbiję to sobie do głowy.- Chyba już sobie wbiłaś.Jesteś swobodniejsza i bardziej pewna siebie.- To twoja zasługa - powiedziała impulsywnie.- Dziękuję.Ale sama tego dokonałaś.Nie, to nie była prawda.Dzięki jego uwagom - i namiętności - zobaczyła siebie w innym świetle.To on pomógł jej odkryć poczucie własnej wartości, niemające nic wspólnego z jej pracą ani rodziną.To dzięki niemu poczuła się dobrze w skórze Kelly Burkę.Było to delikatne, kruche doznanie, ale chroniła je pieczołowicie, ponieważ dawało jej tak wiele radości.- A ty? - spytała.- Ja uczę się, że dobre intencje to za mało.I że rozwód może wyrządzić wiele szkód dzieciom.I że nie mogę się z nimi rozstać.Choćby nie wiem, co się działo.Skinęła głową, choć coś ukłuło ją w sercu.W ogóle nie wspomniał o niej.Chciałaby mieć nadzieję, że pomogła mu choćby odrobinę.Tak jak on pomógł jej.Ale on milczał i ciszę między nimi wypełniał tylko szelest wiatru.Dopiła sok i odstawiła szklankę na stół.Zamierzała wrócić do domu, żeby leczyć zranione ego.- Wiesz - odezwał się raptownie - byłaś ogromną.Nie zdążył jednak dokończyć, bo z głębi domu dobiegł dziecięcy płacz.Zerwał się na równe nogi i bez słowa zniknął za drzwiami.Johnny miał następny koszmar.Zaczekała jeszcze parę minut.Potem odeszła z ciężkim sercem.Ludzie mieli na nią ogromny wpływ, ale ona najwyraźniej nie potrafiła zaznaczyć swojej obecności w niczyim życiu.Nieważne.Taka była, i już.Za jej plecami w gościnnym domku rozległ się dzwonek telefonu, ale tego już nie słyszała.Seth nie zwracał uwagi na dzwoniący telefon.Siedział na łóżku Johnny’ego i trzymał go w objęciach.Nocna lampka to za mało, pomyślał.Trzeba znaleźć coś jaśniejszego.W ramionach ojca Johnny zapomniał o strachu.- Opowiesz mi? - spytał Seth.- Śnił mi się wulkan.Co ta Velvet pozwala im oglądać? - pomyślał z rozdrażnieniem.- Skąd wiesz o wulkanach?- Z telewizji.No jasne.- I co robił ten wulkan?- Lawę.Gonił cię, tatusiu.- Tutaj nie ma żadnych wulkanów.Ani jednego.Nie musimy się o nie martwić.Johnny spojrzał na niego poważnie.- Wiem.To tylko sen.- To dobrze.Telefon, który przestał dzwonić parę minut temu, odezwał się znowu.- To mamusia - domyślił się Johnny.Pewnie tak, pomyślał Seth
[ Pobierz całość w formacie PDF ]