[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Miała je jego babka i jedna z jego sióstr”.Po kilkudniowym odpoczynku i solidnym odkarmieniu przez matkę, znów byłem silny, lecz milczałem, kiedy ludzie mówili o mojej przyszłości.Wiedziałem, że wszystko zostanie ustalone bez mojego udziału.Ode mnie wymagano jedynie akceptacji, choć nie miałem najmniejszego wyobrażenia o tym, co przyjdzie mi zaakceptować.Tydzień później w najbliższym sąsiedztwie odprawiano uroczyste nabożeństwo.Coś w rodzaju misji odrodzenia, tak bym to nazwał.Matka oczywiście miała zamiar w nim uczestniczyć, ojciec, choć bez większego zainteresowania, również.Poszedłem z nimi.Llewellyn popatrzył na Wildinga i uśmiechnął się.— Nabożeństwo było proste i jak zwykle przy takich okazjach nieco melodramatyczne.Jednym słowem, nic nadzwyczajnego.Nie poruszyło mnie, a wręcz przeciwnie, trochę rozczarowało.Ludzie podnosili się ze swoich miejsc, aby dawać świadectwo wiary.Właśnie wtedy dostałem rozkaz, jasny i całkowicie jednoznaczny.Wstałem.Jeszcze dziś pamiętam, zwracające się ku mnie twarze.Nie wiedziałem, co powiem.Nie byłem przygotowany na tłumaczenie się z własnych doznań.Ale słowa tkwiły w moim mózgu.Czasami wyprzedzały moje myśli, musiałem mówić prędzej, aby za nimi nadążyć, musiałem wypowiedzieć je, aby nie przepadły na zawsze.Nie potrafię tego z niczym porównać: gdybym rzekł, że moje słowa były płomieniem i miodem, czy zrozumiałby pan coś z tego? Płomień przypiekał mnie, lecz czułem także słodycz miodu, słodycz posłuszeństwa.Być wysłannikiem Boga, to jednocześnie i groźne, i rozkoszne.— Groźne jak zbrojne zastępy — mruknął Wilding.— Tak.Autor psalmu* wiedział, o czym mówi.— A… potem?Llewellyn Knox rozłożył ręce.— Wyczerpanie, skrajne i kompletne wyczerpanie.Mówiłem, prawdopodobnie, około trzech kwadransów.Kiedy znalazłem się w domu, usiadłem, drżąc, przy ogniu, niezdolny do uniesienia ręki czy do wymówienia słowa.Matka tym razem mnie rozumiała.„Mój ojciec po Eisteddfod czuł się podobnie”, tylko tyle powiedziała.Potem podała mi miskę gorącej zupy i włożyła do mojego łóżka butelkę z gorącą wodą.— Posiadł pan całe niezbędne dziedzictwo: szkocki mistycyzm i walijski dar poezji, dar tworzenia, a także głos.Jakbym tam był i świadczył pańskim doznaniom: najpierw strach, zawód, pustka, potem nagły przypływ sił, a po przypływie sił… zmęczenie.— Zamilkł, a po chwili spytał: — Czy będzie pan kontynuował swoją opowieść?— Niewiele mi zostało.Następnego dnia poszedłem spotkać się z Carol.Powiedziałem jej, że ostatecznie nie zostanę lekarzem, lecz że zamierzam być swego rodzaju kaznodzieją.Powiedziałem także, że cieszyłem się myślą o poślubieniu jej, lecz że teraz porzuciłem takie nadzieje.Niczego nie zrozumiała.Usłyszałem w odpowiedzi: „Lekarz może zrobić tyle samo dobrego co kaznodzieja”.A ja na to, że problem nie leży w czynieniu dobra.Że dostałem pewien rozkaz i że muszę mu być posłuszny.Odparła, że plotę bzdury, że nie widzi powodu, dla którego nie miałbym się z nią ożenić.„Przecież nie jesteś katolikiem”.„Wszystko, czym jestem, i wszystko, co mam, pochodzi od Boga”, powiedziałem.Ale oczywiście ona, biedne dziecko, nie potrafiła tego pojąć, bo i jak? Jej zasób słów ograniczał się do spraw doczesnych.Wróciłem do domu, wyznałem wszystko matce, poprosiłem, aby była dobra dla Carol, i błagałem ją o zrozumienie.Pokiwała głową: „Rozumiem aż nadto.Nie masz nic, czym mógłbyś obdarować kobietę”.A potem załamała się, zaczęła płakać i powtarzać: „Wiedziałam, zawsze wiedziałam, że coś w tym jest.Różniłeś się od innych.Och, a to zawsze daje się we znaki żonom i matkom.Gdybym straciła cię dla kobiety, nie płakałabym.Takie jest życie, no i byłyby z tego dzieci, które trzymałabym na kolanach.Ale w ten sposób odejdziesz ode mnie na dobre”.Zapewniałem ją, że to nieprawda, lecz oboje przez cały czas „wiedzieliśmy, że tak właśnie się stanie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]