[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Razem przenieśli chłopca i jego ekwipunek do głównego domku.Wy-sokie dziecięce krzesełko stało już w pogotowiu, a Wallingford, ubranyjedynie w owinięty wokół bioder ręcznik, wypił piwo, gdy pani Clausenkarmiła Ottona juniora.Powiedziała, że muszą nakarmić małego, przy-rządzić obiad dla siebie i zrobić wszystko, co mają do zrobienia w głównym257domku, przed zapadnięciem zmroku, o zmroku nadciągnie bowiem pla-ga komarów, a wtedy powinni znajdować się już w domku na przystani.Na przystani nie było jednak łazienki i Doris zwróciła Wallingfordowiuwagę, że trzeba korzystać z toalety w głównym domku i tamże myć zębynad umywalką w łazience.Gdyby zachciało mu się siusiu w środku nocy,może po prostu wyjść na zewnątrz z latarką, nie powinien jednak zaba-wić na dworze zbyt długo.- %7łebyś zdążył wrócić do pokoju, zanim dopadną cię komary - ostrze-gła.Używając aparatu Doris, Patrick zrobił zdjęcie jej i małemu Ottonowina werandzie głównego domku.Na obiad dorośli upiekli na ruszcie steki, które zjedli z ryżem i zielo-nym groszkiem.Pani Clausen przywiozła dwie butelki czerwonego wina,ale tego dnia wypili tylko jedną.Gdy Doris zmywała naczynia, Patrickposzedł z jej aparatem na przystań i dwukrotnie sfotografował ich ko-stiumy wiszące obok siebie na sznurze.Miał wrażenie, że osiągnął szczyty intymności i spokoju domowegoogniska, gdy przepasany tylko ręcznikiem na biodrach jadł obiad z Dorisubraną w stary szlafrok.Nigdy i z nikim nie przeżył dotąd czegoś po-dobnego.Gdy wychodzili do domku na przystani, zabrał ze sobą jeszcze jednopiwo.Manewrując na usłanej sosnowymi igłami ścieżce, spostrzegli, żezachodni wiatr ustał, a tafla jeziora stała się gładka jak szkło.Zachodzą-ce słońce oświetlało ciągle szczyty drzew na wschodnim brzegu, ale po-nieważ wieczór był bezwietrzny, komary wyruszyły już na żer, nie czeka-jąc na zmierzch.Musieli odpędzać owady, niosąc małego Ottona i jegorynsztunek na przystań.Wallingford przyglądał się nadciągającej ciemności z okna swojej sy-pialni i słuchał, jak pani Clausen usypia za ścianą małego.Zpiewała mukołysankę.Okna w pokoju Patricka były otwarte, słyszał więc bzyczeniekomarów, usiłujących sforsować moskitierę, a także krzyki nurów i ter-koczący daleko na jeziorze silnik motorówki, ponad który wzbijały sięludzkie głosy.Może to rybacy powracający z połowu, a może gromadkarozbawionej młodzieży.Po chwili motorówka zacumowała w oddali, a258pani Clausen nie śpiewała już małemu - w sąsiedniej sypialni zapanowa-ła cisza.Teraz, nie licząc komarów, słychać było wyłącznie nury i odczasu do czasu pojedyncze kaczki.Patricka ogarnęło poczucie odosobnienia, jakiego dotąd nigdy w ży-ciu nie zaznał, chociaż nie było jeszcze całkiem ciemno.Osłonięty ciągletylko ręcznikiem, leżał na łóżku i obserwował zapadający w pokojumrok.Próbował odgadnąć, co przedstawiały fotografie, które Dorisprzypięła kiedyś na ścianie nad swoją stroną łóżka.Spał już głęboko, kiedy pani Clausen pojawiła się z latarką w ręku,żeby go obudzić.Stała u stóp łóżka w starym białym szlafroku, kierującsnop światła na siebie, więc wyglądała jak duch.Potem przez chwilę naprzemian zapalała i gasiła latarkę, chcąc zapewne pokazać Patrickowi,jaka gęsta jest nocna ciemność, choć księżyc był niemal w pełni.- Chodz - powiedziała.- Pójdziemy popływać.W nocy kostiumy niebędą nam potrzebne, zabierz tylko ręcznik.Wyszła na korytarz i sprowadziła Patricka po schodach.Trzymała goza rękę, oświetlając latarką ich bose stopy.Wallingford niezgrabnie usi-łował przytrzymać kikutem ręcznik, żeby się nie rozwiązał i nie zsunął zbioder.W domku na przystani było bardzo ciemno.Doris poprowadziłago dalej na kładkę i wąski pomost, wokół którego cumowały łodzie, apotem oświetliła rozciągającą się przed nimi przestrzeń i drabinkę,wieńczącą kraniec przystani
[ Pobierz całość w formacie PDF ]