[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ból tych wspomnień wydawałsię zadziwiająco fizyczny: pulsujące ściskanie wysoko w piersi.Dotknęłatego miejsca, roztarła je, powstrzymując łzy.To również.Jakoś wyczuła nadejście deszczu.Zaczyna się, pomyślała, i miałarację: chwilę pózniej rozpętała się burza.Woda chlustała strumieniami,niesiona wiatrem, jakby olbrzymia mokra ręka rytmicznie waliła w ścianynamiotu.Stacy pochyliła się do przodu, szturchnęła Erica w ramię. Eric powiedziała.Otworzył oczy spojrzał na nią ale jakoś nie wydawał sięobudzony. Pada powiedziała. Pada?Stacy widziała, jak dotykał swoich ran, jednej za drugą, jakbysprawdzał, czy są na miejscu.Przytaknęła. Muszę pomóc Mathiasowi.Zgoda?353Tylko patrzył na nią.Twarz miał wynędzniałą, uderzająco bladą.Przypomniała sobie, ile krwi stracił przez ostatnie dwie doby,wspomniała, jak Jeff wyciągał mu łodygi spod skóry Zadygotała, niemogła się opanować. Poradzisz sobie? zapytała.Eric przytaknął i sięgnął ręką, żeby naciągnąć na siebie śpiwór.Towystarczyło Stacy, wyskoczyła z namiotu, przez klapę, na deszcz.Przemokła w ciągu sekundy.Mathias stał na środku polanki, napełniałfrisbee, wlewał zawartość do plastikowego kanistra.Ubranie lepiło się doniego, kapelusz zwisał bezkształtnie na głowie.Wyciągnął do niej frisbeei kanister: kiedy je wzięła, ruszył szybko w stronę Pabla, który leżał bezruchu na noszach, z zamkniętymi oczami, oblewany deszczem.Stacyzaczekała, aż frisbee się napełni, wlała wodę do kanistra, powtórzyła tenproces jeszcze raz i jeszcze raz, podczas gdy Mathias walczył z wiatą,usiłował ją tak ustawić, żeby bardziej osłaniała Greka.Zadanie wydawałosię niewykonalne, porywisty wicher pędził strugi deszczu niemal poziomonad ziemią.Nie mogli ochronić Pabla, chyba żeby go wnieśli do namiotu.Stacy zakręciła kanister.Worek się napełniał, chyba działało.Deszczpadał, padał i padał, zmieniając polankę w błoto.Stacy czuła, jak jejsandały powoli zagłębiają się w rozmiękłą ziemię.Zauważyła kostkęmydła, leżącą obok worka, na wpół zanurzoną w błocie.Podniosła ją,zaczęła szorować twarz i ręce.Potem przechyliła głowę do tyłu, deszczopłukał ją do czysta.Ale to nie wystarczyło.Chciała więcej i bez namysłuściągnęła podkoszulek, spodnie, nawet bieliznę.Stała nago pośrodkupolanki, namydlała piersi, brzuch, pachwiny, włosy.zmywała z siebiebrud pot, kurz, smród.Mathias nachylał się nad wiatą, mocniej przyczepiając taśmą kawałkinylonu do aluminiowych słupków, szarpany wiatrem.Odwrócił się, jakbychciał poprosić Stacy o pomoc, a potem tylko patrzył, powoli przesuwającwzrokiem po jej nagości,354coraz wyżej.Ale nie spojrzał jej w oczy, umknął wzrokiem, bez słowaodwrócił się do wiaty.Resztki światła szybko wyciekały z polanki.Stacy już dawno straciłapoczucie czasu, więc nie wiedziała, czy to skutek burzy, coraz bardziejciemniejącej nad głowami, czy też za zasłoną chmur słońce już zachodziłoi dzień gwałtownie dobiegał końca.Zahuczał grzmot niski, przeciągły ihurkoczący a deszcz siekł skórę tak mocno, że aż kłuło.I robił sięcoraz zimniejszy.Stacy musiała zacisnąć zęby, żeby nie szczękały, drżała,zimno przenikało ją do kości.Kości.Odwróciła się do śpiwora, z którego wylewał się kłąb winorośli,połyskując wilgotnymi fragmentami bieli w gasnącym świetle.Nagledoznała dziwnego wrażenia, że ktoś ją obserwuje, poczuła się obnażona iobjęła się ramionami, kryjąc piersi.Zerknęła w stronę Mathiasa którywciąż szarpał się z wiatą, odwrócony do niej plecami potem w stronęścieżki, myśląc, że Jeff wrócił z warty.Ale nikogo nie widziała, nawetEric nie wyglądał z namiotu.Wrażenie jednak pozostało, coraz silniejsze,coraz bardziej nieprzyjemne
[ Pobierz całość w formacie PDF ]