[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Szczególnie jeśli nie żyła.Stał w korytarzyku, spoglądając to na nieruchomą postać w łóżku, to na wiszący na ścianietelefon.Nie ma wyboru.Musi zadzwonić.Musi.Lusterko!Oczywiście! Jeśli chuchnąć na lusterko, zostaje na nim mgiełka.Widział kiedyś na filmie, jaklekarz sprawdza w ten sposób, czy pacjent oddycha.George pobiegł do sąsiadującej z pokojemłazienki, chwycił dwustronne lusterko (jedna strona była zwyczajna, druga zaś powiększałaodbicie), wrócił z nim do łóżka i przysunął tak blisko do otwartych ust babci, że prawie ich dotykało.Policzył do sześćdziesięciu, przez cały czas nie spuszczając babci z oka.Nawet nie drgnęła.Byłpewien, że nie żyje, zanim spojrzał na czystą powierzchnię lusterka.Babcia umarła.Uświadomił sobie z ulgą i czymś w rodzaju zdziwienia, że teraz jest nawet w stanie jejwspółczuć.Może była wiedzmą, a może nie.Może tylko wydawało jej się, że nią jest.Tak czy inaczej,już jej nie ma.Nagle pojął, zupełnie jak dorosły człowiek, że w niemym, obojętnym towarzystwieśmiertelnych szczątków problemy związane z konkretną rzeczywistością stają się może nie mniejistotne, ale na pewno mniej palące.Sprawiło mu to niemałą ulgę, również jak dorosłemu.Tegorodzaju doświadczenia odciskały w jego umyśle ślady niemal takie same jak ślady stóp na piasku;dopiero znacznie pózniej młody człowiek uświadamia sobie, że przez cały czas był tworzony,kształtowany przez rozmaite przypadkowe zdarzenia; w chwili kiedy się z nimi styka, czuje tylkosmród strzelniczego prochu świadczący o tym, że trafił go kolejny ładunek koncepcjiniemieszczących się w dziecięcym umyśle.Odniósł lusterko do łazienki, a wracając przez pokój, jeszcze raz spojrzał na ciało.Zachodzące słońce pomalowało martwą twarz barbarzyńskimi, pomarańczowoczerwonymibarwami, dlatego George pospiesznie odwrócił wzrok.Idąc do telefonu, układał sobie w głowie plan postępowania.Nie wolno mu popełnić żadnegobłędu.Już teraz dostrzegał potencjalne korzyści, jakie może wyciągnąć z tej sytuacji; kiedy Buddyznowu zacznie z niego szydzić, powie po prostu: Byłem sam w domu, kiedy umarła babcia, i zrobi-łem wszystko jak należy.Przede wszystkim trzeba zadzwonić do doktora Arlindera.Zadzwonić i powiedzieć: Mojababcia właśnie umarła.Co powinienem zrobić? Przykryć ją czy jak?.Nie. Wydaje mi się, że babcia umarła.Tak będzie znacznie lepiej.Wszyscy przecież są przekonani, że dzieci na niczym się nie znająi nic nie wiedzą.Albo może coś w tym rodzaju: Jestem prawie pewien, że babcia nie żyje..Jasne! Właśnie o to chodzi.Potem opowie o przedśmiertnym charkocie, lusterku i o całej reszcie.Lekarz zarazprzyjedzie, a kiedy skończy badać babcię, powie: Babciu, ogłaszam, że nie żyjesz , a potem doGeorge'a: Dzielnie czepiałeś się, to znaczy trzymałeś, w tej trudnej sytuacji.Gratuluję.A on bąkniecoś skromnie.Jeszcze przez chwilę wpatrywał się w numer telefonu doktora Arlindera, po czym odetchnąłgłęboko kilka razy i chwycił słuchawkę.Serce waliło mu mocno, ale przynajmniej nie miał wrażenia,że jest odlane z żelaza.Babcia umarła.Stało się najgorsze, a jednak nie było to wcale takie okropnejak oczekiwanie na to, że babcia się obudzi i zażąda herbatki.W słuchawce panowała głucha cisza.Na ustach zawisły mu słowa, które sobie przygotował: Przepraszam, panno Dodd, tu mówiGeorge Bruckner.Muszę natychmiast wezwać lekarza do mojej babci.Ale nie usłyszał żadnychgłosów ani żadnego sygnału.Tylko głucha cisza.Identyczna jak w pokoju babci.A babcia teraz.teraz.(och, tak!).nie żyje.Znowu gęsia skórka, niemal bolesna, oczy wpatrzone w dzbanuszek na palniku, w kubek nablacie z włożoną torebką.Babcia już nie wypije tej herbatki.Ani żadnej innej herbatki.Babcia nie żyje.Ciałem George'a wstrząsnął dreszcz.Postukał palcem w widełki, lecz w słuchawce wciąż panowała martwa cisza.Martwa jak.(martwa jak.)Odwiesił ją z rozmachem, dzwonek zabrzęczał, więc pospiesznie chwycił słuchawkę wnadziei, że może telefon ożył, ale nic takiego się nie stało, zatem odwiesił ją ponownie, tyle żeznacznie delikatniej.Serce znowu łomotało mu w piersi.Jestem sam w domu z trupem.Chyba przez minutę stał nieruchomo przy stole, po czym włączył światło.Wkrótce zajdziesłońce i zapadnie noc.Czekać.Muszę tylko zaczekać na powrót mamy.Tak jest nawet lepiej.Teraz, kiedy telefonnie działa, lepiej się stało, że umarła, niż żeby dostała jakiegoś ataku albo czegoś w tym rodzaju, albożeby wypadła z łóżka.No, tak, tylko tego mu brakowało.Po co o tym pomyślał?Leży w ciemności i rozmyśla o martwych, ale wciąż żywych, patrzy na jeszcze ciemniejszecienie na ścianach i myśli o śmierci, o trupach, o tym, jak cuchną i jak nagle ruszają w twojąstronę, myśli o tym i o tamtym, myśli o robakach pożerających ciało, torujących sobie drogęprzez tkanki, o oczach w ciemności.Tak, o tym najbardziej.O oczach, które poruszają się wmroku i o podłodze skrzypiącej pod stopami czegoś, co skrada się ku niemu po pasach z nocy isączącego się z zewnątrz, nieco rozcieńczonego mroku.Właśnie tak.W ciemności wszystkie myśli zataczają kręgi.Niezależnie od tego, na czym usiłujesz sięskoncentrować - na kwiatkach, Panu Jezusie, baseballu albo swoich szansach na zwycięstwo wolimpijskim finale biegu na czterysta metrów - prędzej czy pózniej i tak znowu widzisz niewyrazną,spowitą całunem mroku postać ze szponami i szeroko otwartymi, wpatrzonymi w ciebie oczami.- Kurczę pieczone! - prychnął i uderzył się na odlew w twarz.Mocno.Pora przestać sięmazgaić.Przecież nie ma sześciu lat.Babcia nie żyje, po prostu nie żyje, i już.Nic nie może sobiemyśleć, bo jest martwa jak głaz, klamka u drzwi albo gałka radia, albo.Przerwał mu silny, nieznoszący sprzeciwu głos, który niespodziewanie rozległ się w jegogłowie.Przypuszczalnie odezwał się instynkt samozachowawczy: Zamknij się wreszcie, Georgie, iwez się do roboty!.Tak, oczywiście, ale.Wrócił przed drzwi sypialni, żeby się upewnić.Babcia leżała tak, jak ją zostawił: z przewieszoną bezwładnie ręką, prawie dotykającą podłogii szeroko otwartymi ustami.Była teraz jak mebel.Można by ułożyć babci rękę z powrotem na łóżkualbo szarpać ją za włosy, albo wlać w usta szklankę wody, albo założyć słuchawki i puścić na całyregulator Chucka Berry'ego, a jej i tak byłoby wszystko jedno.Jak niekiedy mawiał Buddy: babciawypadła z gry.Nagle George aż podskoczył, a z jego ust wyrwał się stłumiony okrzyk; coś załomotałodonośnie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]