[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ale tylko tam siedziałam.Byłam taka głupia.Patrzyłam na całą tę wodę, z każdąsekundą sama coraz bardziej odwodniona, lecz nie tknęłam ani kropli.Widzisz, niewiedziałam, czy mogę ją pić, nie wiedziałam, co w niej jest.Byłam w stanie myśleć tylko oprogramie w telewizji - jakiś podróżnik napił się wody z rzeki i malutka rybka wpłynęła mudo żołądka, i zaczęła go zjadać od wewnątrz, a potem doktor musiał mu wsadzić do środkadługą rurę, żeby wydostać pasożyta.Przy tym jeziorku nie było żadnych doktorów.A ja niechciałam mieć w brzuchu rybek, więc dałam sobie spokój z tą wodą.Wstałam i ruszyłamdookoła jeziorka, usiłując znalezć miejsce, gdzie rura wychodzi po drugiej stronie.Nic z tego.Najwyrazniej kończyła się w zbiorniku, nie biegła nigdzie dalej.Przejechałam rękami po włosach, rozglądając się.Wyglądało na to, że miałeś rację.%7ładneinne domy nie korzystały z tego zródła wody.Obchodziłam polankę, szukając innego wyjścia, drogi, która wyprowadziłaby mnie nadrugą stronę.Były tu jeszcze dwie inne ścieżki, ale obie mniejsze i węższe niż ta, po którejprzyszłam, i bardziej zarośnięte.Ostrożnie poszłam tą większą.Wcześniej niepokoiłam sięwężami, ale to było nic w porównaniu z tym, jak bałam się tej dróżki.Trawa sięgała mimiejscami do kolan, wszędzie dookoła coś się poruszało i szeleściło.Wydało mi się, żezobaczyłam coś na skałach w pobliżu moich rąk, coś co szybko odpełzło i znikło.Wokółmojej głowy latały głośno bzyczące muchy, wplątywały mi się we włosy.Szłam przed siebie,aż ścieżka okazała się ślepą uliczką wśród skał, więc musiałam zawrócić.Postanowiłamwypróbować tę drugą, mniejszą, ale i ona szybko stała się za wąska.Wróciłam na główną polanę, lecz inne dróżki nie okazały się lepsze.Tylko bardziejsię zagubiłam, zaplątałam w labiryncie Samotnych.Nie wiem, jak długo próbowałam się stamtąd wydostać.Trudno było mi zachowaćpoczucie czasu.Miałam wrażenie, że to wieczność.Ale jedno wiedziałam: nie poszedłeś zamną.Jeszcze nie.Desperacko trzymałam się nadziei, że może pomyślisz, iż pobiegłam gdzieśindziej.Wypróbowałam kolejną mniejszą ścieżkę, przeciskając się z trudem między skałami.Jednak kiedy znowu wróciłam na główną polankę, zrozumiałam, że wciąż kręcę się w kółko.Wreszcie otrząsnęłam się z otępienia.I wpadłam na pewien pomysł.Obok jednej ze skał rosło wysokie drzewo z białą korą i grubymi, mocnymi gałęziami.Cieszyłam się z jego siły, kiedy się na nie podciągnęłam.Kiedy byłam młodsza, uwielbiałamwłazić na drzewa, chociaż nie robiłam tego aż tak często.Mama zawsze za bardzo się bała, żespadnę.Dziwnie było znowu znalezć się na drzewie; na początku nie mogłam sięzorientować, gdzie opierać stopy.Ale szybko załapałam, co mam robić.Objęłam pień ipodciągałam się, używając gałęzi jako stopni.Zatrzymałam się tylko raz, kiedy zobaczyłambrązowego pająka, który przede mną uciekł.Potem już tylko rozpaczliwa determinacja kazałami iść dalej.Jednak gdy dotarłam na szczyt, byłam zdenerwowana.Wszędzie gałęzie i liście,niczego nie widać.Wzięłam głęboki oddech, zamknęłam usta i oczy i spróbowałam odgarnąćgałęzie.Coś na mnie spadło.Nie chciałam wiedzieć, co to było; strąciłam to, zanim zdążyłamsię przyjrzeć, ale i tak miałam wrażenie, że ciągle coś po mnie łazi.We włosach czułamodnóża.Trzymałam się najwyższych gałęzi i oparłam stopę o skałę, podciągając się troszkęwyżej.Potem wyjrzałam.Osłoniłam oczy.Nie było nic widać, tylko piasek po horyzont.Okręciłam się,trzymając się gałęzi i ocierając sobie nogę o skałę.Z drugiej strony nie było żadnychbudynków, żądnych miasteczek.nawet drogi nie było.Wszystko tutaj wyglądało tak samojak koło domu.Rozległa, płaska pustka.Chciałam wrzeszczeć, powstrzymałam się chybatylko dlatego, że bałam się, że mnie usłyszysz
[ Pobierz całość w formacie PDF ]