[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Dlaczego u siodła Sahm wiszątorby? Dlaczego założyłeś buty, a na swoją kurtkę wdziałeśpłaszcz? Czy tak ubrany jest jezdziec, który chce ujeżdżaćkonia?Tifl nie odpowiedział, jednak zakłopotanie na jego twarzyzamieniło się teraz w przekorę. Co chciałeś zrobić? pytałem dalej. Myślałeśnaprawdę, że nikt cię nie przejrzy i że będziesz mógł miuprowadzić Sahm, ty bezmyślny bubku? Tak się odpłacasz zadobrodziejstwo? Złośliwością i zdradą? Zamierzaszczmychnąć do Persów, a z nimi do Takikurdów? Chceszstartować w zawodach przeciwko nam, po stronie szejka ulIslama! Nie będę ci przeszkadzać: pasujecie do siebie jakgarnek z pokrywką.Wykluczam cię z naszego plemienia iprzekazuję w ręce wroga.Możesz bez obawy przybyć nawyścigi, krzywdy ci nikt nie zrobi.Jednak potem zmykaj stądnatychmiast! Zdrajcy nie mają u nas co szukać!Tym razem nie stawiał mi najmniejszego oporu.Pedehr zaśwykrzyknął: Czy to możliwe? Za takie dobrodziejstwo taka marnazapłata! Efendi, ten człowiek powinien być ukarany chłostą! Nie! Ułatwię mu nawet wydostanie się poza nasz teren.Dostanie któregoś z odebranych żołnierzom koni, jednak wczasie drogi do Persów musi być eskortowany przez dwóchDżamikunów.Zaraz się tym zajmij! A teraz precz z nim? Sam go odprowadzę na dół.Chodz!Złapał go za płaszcz i pchał przed sobą aż za bramę.Chodjy Dżuna pożegnał się ze mną i ruszył za nimi.Odezwałem siędo Kary: Widzisz, jak szybko potwierdziło się, co powiedziałeś mio Tiflu.Na dziś wieczór planuję coś, o czym nikt nie możewiedzieć.Przygotuj się, żeby pójść ze mną nad jezioro, kiedyjuż wszyscy będą spać!Serdecznie uradowany spojrzał na mnie i powiedział: Przygoda w tajemnicy przed innymi! Z tobą, efendi!Wiem, co oznacza to zaufanie i dziękuję ci za nie!Przycisnął moją rękę do swojego serca.Potem poszedłem domieszkania Ustada, żeby odłożyć kartę szachinszacha namiejsce.Nie była mi potrzebna.SKAMIENIAAA MODLITWAResztę dnia poświęciliśmy na sen i zbieranie nowych sił.Wieczorem zjedliśmy posiłek w holu.Dowiedziałem się, żepo zawodach zostanie zamontowane oświetlenie nawszystkich piętrach domu.Przygotowano już sporą liczbępochodni, między innymi bardzo długie i dające silne światłołuczywa z palmowych włókien, które palą się godzinami iktóre trudno jest zagasić.Potajemnie zdobyłem od Szakary półtuzina takich łuczyw i zabrałem je do siebie na górę.Szakaręwtajemniczyłem w tę sprawę, gdyż potrzebowałem kogoś, ktoby nam otworzył bramę.To, co chciałem zrobić, byłoniebezpieczne.Dlatego przekazałem jej, że zamierzamprzedrzeć się z jeziora do ukrytego kanału, i poleciłem jej,żeby czekała na nas najwyżej trzy godziny i w razie,gdybyśmy do tego czasu nie wrócili, przysłała nam jaknajszybciej pomoc.Kiedy mieszkańcy udali się na spoczynek, a było to podziesiątej wieczór, zszedłem na podwórze.Kara był gotowy;przy nim czekała Szakara.Powtórzyłem jej, jak wyobrażamsobie ewentualną pomoc.Kara zabrał przyniesione przezemnie pochodnie i ruszyliśmy.W duarze nie paliło się żadneświatło, więc również tam już spano.W przystani znalezliśmyłódkę.Była tylko przywiązana.Oba wiosła spoczywały wdulkach.Wsiedliśmy do niej i po cichu dopłynęliśmy domiejsca, które wcześniej badałem.Nie było trudno natrafićwśród zarośli na otwór w murze.Ustawiliśmy łódzprostopadle do jamy i kilka razy odepchnęliśmy się mocnowiosłami.Czółno wpłynęło aż do połowy swej długości.Potem zabraliśmy wiosła do środka, pochyliliśmy się nisko ipod zawiłą gęstwiną pnączy przecisnęliśmy się na przód łodzi.W tym momencie zniknęło za nami rozgwieżdżone niebo.Ogarnęła nas bezkresna ciemność.Schwyciliśmy za wiosła istaraliśmy się wymacać nimi, co znajduje się na prawo i lewood łodzi.Poczuliśmy twarde ściany i odepchnęliśmy się odnich w głąb kanału na tyle, że przez zarośla przeszła równieżtylna część naszego czółna.Wówczas wyciągnąłem z kieszeniszibhata*, chcąc zapalić jedną z żagwi.Przy jej blaskuzobaczyłem znajdujący się całkiem z przodu w dziobie łodziotwór, do którego wetknąłem pochodnię.Pózniejdowiedziałem się, że ów otwór był przeznaczony specjalnie dotego celu, gdyż Dżamikunowie wieczorem chętnie wiosłowalido nur y saratin*.Tunel na początku był bardzo wąski.Jednak kiedyprzepłynęliśmy kawałek dalej, odległość między ścianamipodwoiła się, tak samo zresztą wysokość.Powietrze byłozimne i wilgotne, oddychało się jednak lekko.Zciany i sufitzbudowane były ze znanych już olbrzymich kamieniciosowych.Teraz mogliśmy odpychać się już nie rękami, alewiosłami.Kanał ciągnął się cały czas prosto.Woda byłagłęboka i czarna, przy tym przezroczysta jak kryształ.Naszaspokojnie paląca się pochodnia odbijała się w wodzie ipatrzyła na nas jakby z niezmierzonej głębi.Byłem na tyle przezorny, że starałem się w przybliżeniuocenić długość kanału, oczywiście mierząc tylko okiem.Wliczeniu pomogły mi kamienie.Czterdzieści, sześćdziesiąt,osiemdziesiąt metrów! Zbudowanie takiego kanału, którepochłonęło tyle materiału i roboczej siły, nie mogło służyćwyłącznie regulacji przepływu wody między jeziorem a górą.Zapewne istniały jeszcze zupełnie inne przyczyny, dla którychstworzono ten dopływ czy odpływ nie na powierzchni, nie naoczach wszystkich, lecz pod ziemią w głębokim ukryciu.Kiedy tak przemierzałem w myślach odległe czasy, w którychpowstały te budowle, ciemność, rozświetlana przez naszą*szibhata zapałki*nur y saratin światła emitowane przez rakipochodnię ledwo na parę długości łodzi, nieodparciewdzierała się do mojej głowy z pytaniem, czy na te wodynależało patrzeć jak na życiodajny żywioł czy też jak namilczącego, posępnego pomocnika śmierci.Przemierzyliśmy już ponad osiemdziesiąt metrów.Duarleżał na górze za nami.Musieliśmy znajdować się teraz mniejwięcej w miejscu, gdzie na zewnątrz, na masywnym skalistympodłożu zaczynał się cyklopowy mur.W tym momencie tu nadole skończyły się ciosowe kamienie; kanał stał się jeszczeszerszy i wyższy, tak że można było wygodnie wyciągnąćwiosła i swobodnie poruszać się po wodzie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]