[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Na praw dę chcesz być czir li der ką, praw da? spy tał.Isobel zachowała milczenie, ograniczając się do skinięciagło wą. To dobrze ciągnął. Bo zadzwoniłem dziś na uniwersytet iumówiłem cię z główna trenerką.Powiedziałem jej orozgrywkach krajowych, a ona zasugerowała, że mogłabyś jej toi owo pokazać.Rozumiesz, to by było coś w rodzaju nieoficjalnejpró by. %7łe co?Isobel upuściła widelec.Gdy brzęknął o stół, Danny aż sięwzdrygnął, po czym, fuknąwszy gniewnie, przeniósł się wraz zkon so lą i ta le rzem do kuch ni.Tata milczał, z puszką piwa imbirowego przytkniętą do ust.Od sta wił ją wresz cie i do pie ro wte dy się ode zwał. Pomyślałem, że zechcesz skorzystać z okazji, skoro już tambę dzie my wy ja śnił, ob ser wu jąc Iso bel z uwa gą.Isobel z kolei patrzyła na niego z jawną zgrozą.Załatwił jejspotkanie w cztery oczy z główną trenerką? I nieoficjalną próbę?Jak?Serce jej się ścisnęło i ściskało się coraz bardziej z każdymude rze niem.Wiedziała już, że nie powinna była włączać ojca w swojeplany związane z Baltimore.Powinna była wymyślić coś innego,zna lezć spo sób, by wy pra wić się tam sa mot nie. No, wiesz. rzucił niecierpliwie tata. Na tymniesamowitym uniwersytecie, który lecimy zwiedzać za dwaty go dnie.Isobel siedziała z otwartymi ustami, które drżały wbez owoc nych usi ło wa niach, by wy ar ty ku ło wać ja kieś sło wo.Chciał jej spra wić nie spo dzian kę przy jem ną nie spo dzian kę.Zmusiła się do uśmiechu, zastanawiając się przy tymgo rącz ko wo, o ile to wszyst ko skom pli ku je sy tu ację. Czy.,.Czy star czy nam na to cza su? spy ta ła. Cóż.Osta tecz nie głów nie po to tam je dzie my.Opa dła na opar cie krze sła i, chwy ta jąc się sto łu, przy tak nę ła. Aoł po wie dzia ła. Ja.To.Dzię ki.Tato.Po słał jej dziw ne, ba daw cze spoj rze nie. O rany, Iz, są dzi łem, że bar dziej się ucie szysz. Cieszę się zapewniła.Pochylając się do przodu, dotknęłajego ramienia.Uśmiechnęła się znowu, ale krótko, nie chcącprzegiąć i wypaść nieszczerze. Ja tylko.To przez tremę.Takna praw dę nie bar dzo mam co po ka zać. Cóż, tak jak mówiłem, mała, to nic oficjalnego.Na raziechodzi pewnie o to, żeby sobie ciebie obejrzeć.Przecież jestjeszcze masa czasu.No i zdążysz poćwiczyć, choć pozawodach i tak musisz być w całkiem niezłej formie.A tendzisiejszy układ.Zobaczysz, czy poczujesz się na siłach.Szturchnął ją w łokieć. Ale.Nie dopadły cię jakieś wątpliwościw spra wie tego wy jaz du ani nic ta kie go? Nie! za wo ła ła.Tata uniósł brew.Isobel opadła z powrotem na oparcie.Schyliła głowę izapatrzyła się na wodnistą zawartość swojego talerza.Zapachjedzenia sprawił, że jej zaciśnięty żołądek zaczął całkiemwariować.Nagle poczuła mdłości, zupełnie jakby spędziła całydzień na rozpędzonej karuzeli, która dopiero zaczynałazwal niać. To znaczy: nie dodała spokojniej. Naprawdę chcęje chać. Okej rzucił. Pojedziemy, nie musisz się martwić.Zarezerwowałem już hotel.Lecimy w niedzielę, spędzimy wBaltimore dwie noce, zatrzymamy się w zabytkowej części.Wewtorek się wymeldujemy, wynajmiemy samochód i pojedziemyna uniwerek.To będzie długi dzień, bo wieczorem wrócimy iwsiądziemy w samolot do domu.Następnego ranka idę dopra cy, więc.Iso bel, czy ty mnie słu chasz?Pokiwała głową.Tak naprawdę wyłączyła się, gdy zacząłmówić o locie w tamtą stronę.Niedziela wypadałaosiem na ste go, tego sa me go wie czo ru na le ża ło się prze do stać nacmentarz.Co znaczyło, że trzeba się będzie pozbyć taty niemalza raz po lą do wa niu w Bal ti mo re. Tak po wie dzia ła. Pew nie.Su per.Eee.Tato? Tak? Mogę.pójść do sie bie?Wska zał jej ta lerz. Za dużo to nie zja dłaś. Wiem.Nie je stem głod na.Musiała natychmiast wstać od stołu, uciec od ojca i jegodobrych intencji.Nie chciała w tym momencie myśleć o tym, jakgo zrani co wydawało się nieuniknione.Nie było szans, bystawiła się na specjalną próbę, którą jej załatwił.Wiedziałazresztą, że i on o tym zapomni.Bo ona tymczasem zniknie, a onmiał zostać sam w wielkim mieście, rozpaczliwie próbując jązna lezć.Już słyszała tę telefoniczną kłótnię między rodzicami,gorączkowe: przecież ci mówiłam mamy, nabrzmiałepo czu ciem winy mil cze nie ojca.Już czuła, że fundamenty jej rodziny całe się trzęsą, choć niktpoza nią jeszcze o tym nie wiedział.Podobnie jak nikt poza niąnie wie dział, że to z jej winy.Zabrakło jej oddechu.Zmięła w dłoni serwetkę, udając, że toprzez czkawkę.Ze wstydem sięgnęła po niezawodną kobiecąbroń. Mam bóle mie siącz ko we oświad czy ła.Tata od chy lił się na krze śle. Hm mruk nął.Wsta ła.Się gnę ła po ta lerz, ale tata ją po wstrzy mał. Ja się tym zaj mę po wie dział.Cofnęła się, odwróciła na pięcie i wbiegła po schodach.Już pochwi li za trza ski wa ła drzwi swo je go po ko ju.17Na odwrótsiadła na skraju łóżka, jak najbliżej toaletki z lustrem.UPatrzyła w jego taflę pod takim kątem, że nie widziaławła sne go od bi cia, a tyl ko od bi cie po ko ju.Ze swojego miejsca dostrzegała ciemny kwadrat oknaobramowany zasłonkami z koronką, a także szafkę nocną zestojącą na niej lampką z frędzlastym abażurem.Lampkę zresztąwłą czy ła.Ciemność zdawała się zaciskać wokół, jakby czekała, aż ona,Isobel, wykona jakiś ruch, odważy się wyjść poza stożekżół ta we go świa tła.Iso bel się jed nak nie bała.Nie od ry wa jąc wzro ku od lu stra, rze kła: Nie wiem, czy mnie słyszysz.Nie wiem, czy słuchasz.Niewiem nawet za bardzo, jak to działa.Jeśli w ogóle działa.Alewiem, że mnie dziś widziałeś.I.Wiem, co zobaczyłeś.I jak tomusiało wyglądać. Spuściwszy oczy, wciągnęła powietrze,które następnie wypuściła w formie długiego westchnienia.Potem podjęła: Tyle że to wcale nie tak.Przecież wiesz, że jajuż taka nie je stem.Praw da?Unio sła gło wę, wra ca jąc spoj rze niem do lu stra. Varen.Jeśli mnie teraz widzisz, jeśli mnie słyszysz, możesię po prostu pokaż, tak jak wcześniej? Odezwij się.Powiedz mi,jak cię odnalezć.W jaki sposób.Bo ja już nawet nie wiem, czy to,co ro bię, ma ja ki kol wiek sens.Ta fla lu stra po zo sta ła nie zmie nio na.Iso bel wsta ła z łóż ka i sta nę ła przed to a let ką.Niezbyt zadowolona z tego, jak cienie rzucane przezprzyćmione światło wyostrzają jej rysy, zerknęła na odbicieelektronicznego zegarka, którego odwrócone cyfry błyszczały wmro ku. Va ren szep nę ła. Tę sk nię za tobą.Ujrzała, że zegarek zamrugał, pokazując, że upłynęła kolejnaminuta.Odczekała następne sześćdziesiąt sekund i mrugnięciesię po wtó rzy ło.Czas powoli mijał, a ona nadal stała przed lustrem, znadzieją, że lada moment jego twarz pojawi się w oknie, że możecała jego postać wyrośnie tuż za jej plecami, że jego głos cośpo wie.Co kol wiek
[ Pobierz całość w formacie PDF ]