[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tisamon zamierzał ją zabić.Wydała rozpaczliwy okrzyk.Resztki więzi między nimi były na tyle silne, że wiedziała, iż on uderzy.Zebrała się w sobie, postanawiając z godnością przyjąć śmierć z ręki ojca.Poczuła zimną krawędź jego ostrza – oczywiście mierzył w jej gardło.Jak każdy wojownik miał swoje nawyki.Jej oddech przeszedł w łkanie, ale słyszała, że z nim dzieje się to samo.Pomyślała, że musi użyć całej siły woli, żeby odeprzeć chęć zadania śmiertelnego ciosu.Ale nic z tego.Był spokojny jak śmierć, nie walczył ze sobą.Widziała blady zarys jego twarzy, ale nie mogła odczytać jej wyrazu.Nie ufała sobie na tyle, by cokolwiek powiedzieć, nie wydała żadnego dźwięku, a on także milczał.Potem jego szpon drgnął, ona zaś zebrała się w sobie, żeby nie zamknąć oczu.Szpon jednak się nie cofnął, tylko poczuła, że płazem dotyka jej karku, przysuwając jej twarz do jego twarzy.Obrócił ją w jedną i drugą stronę, jakby chciał się jej dokładnie przyjrzeć.Wtedy dopiero szpon się cofnął i ułożył wzdłuż przedramienia.Tisamon zaś po prostu się odwrócił i oparł jedną ręką o ścianę.Spostrzegła, jak szybko jego pierś wznosi się i opada.Mogłaby go zabić, choć myśl ta przyszła jej do głowy później – a wtedy poczuła radość, że nie wpadła jej do głowy wcześniej.–Jesteś moją córką – odezwał się po długiej chwili milczenia.– I, na mą przeklętąduszę, także jej.Uderzył ją tymi słowami niemal fizycznie, jak nigdy przedtem.Coś w niej drgnęło i wypuściła rękojeść ze zdrewniałych palców.Wyrównując oddech, podeszła doń chwiejnym krokiem.–Wszystko, co powiedziałaś, jest prawdą – ciągnął Tisamon.– Z przeświadczeniem o zdradzie żyłem przez siedemnaście długich lat, a prawdę znam dopiero od kilku dni.Zapragnęła coś mu powiedzieć, rzucić mu w twarz oskarżenie, a może nawet wyszeptać kilka słów współczucia, ale nie zdobyła się na nic.Zamiast tego rozpłakała się tak rozpaczliwie, że poczuła ból w piersi.Kiedy w końcu Tisamon odwrócił się ku niej, zobaczył na jej twarzy bruzdy żalu podobne do tych, jakie widywał w lustrze.Myślała, że nie zdobędzie się na to, by jej dotknąć.Rany w jego duszy zostały niedawno ponownie otwarte i wciąż sączyła się z nich krew.Ale gdy doń podeszła, położył dłoń na jej ramieniu, z początku ostrożnie, jak mężczyzna dotykający igły, a potem mocniej, jak ten, co ją ujmuje.Niezręcznie wziął córkę w ramiona, ona zaś wtuliła się w niego i przycisnęła twarz do ojcowskiej, czując na policzku chłód jego złotej broszy.TrzydzieściChe budziła się powoli i z obawą.Wokół słyszała szmery poruszających się ludzi i szepty.Leżała na twardym, wypełnionym słomą materacu i była przykryta kocem.Słyszała też echo, ale nie takie, jakie w niewielkiej celi budził oddech blisko śpiącego Salmy.Musiało to być jakieś większe pomieszczenie, i to jedno z wielu.Nie miała pojęcia, gdzie jest.I nagle jej serce wywinęło kozła z radości, bo pojęła, że wystarczy jej wiedza, gdzie nie jest.Nie jest w celi.Wyrwała się Thalrykowi.I nagle wszystko się poukładało.Przyszli po nią.Tynisa, ćmopodobny i pozostali.Była wolna.Myśl ta poderwała ją z łóżka i usiadła tak energicznie, że aż sapnęła.Mrok wokół niej się rozmył w szarość możliwą do przejrzenia.Dzięki sztuce zobaczyła łukowate sklepienie jakiejś krypty i innych śpiących ludzi.Pod przeciwległą ścianą zobaczyła owiniętego opończą Achaeosa, który stał, lekko pochyliwszy głowę.Zdała sobie sprawę z tego, że tylko ona widzi jego lśniące pod kapturem oczy.Dla niej bił z nich niemal blask, chociaż inni dostrzegali w nich jedynie czerń.Przed chwilą przypomniała sobie nawet jego imię.Rozejrzała się po pomieszczeniu.Pod ścianami w dwu nierównych szeregach spało kilkunastu ludzi, a kilku czuwało, a może tylko jak ona obudzili się przed świtem.Być może widziała to miejsce, gdy tu przybyli, ale niczego nie pamiętała.–Che… – usłyszała za sobą cichy głos i odwróciwszy się, ujrzała Totha
[ Pobierz całość w formacie PDF ]