[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wyobrażał sobie najgorsze wieczną noc, ogieńpiekielny, piekło na ziemi.w każdym razie na pewno niespokojne morze i niebo usiane barankami.Wpływ Astarotha mógłby pozostawaćniedostrzegalny, gdyby nie pewne zdarzenie.Było póznepopołudnie, szybko zapadał zmrok.Za prawą burtą Maxusłyszał nagły plusk.Odszedł więc od ognia, wyjrzał zaburtę i zobaczył fokę wyskakującą z wody.Widział już w czasie podróży niejedną fokę, leczosobnik tego gatunku był wyjątkowo tłusty i miałczerwoną jak pomidor, gładką i lśniącą skórę.Maxwychylił się za burtę, by lepiej widzieć, i stwierdził, żewzdłuż całej długości łodzi ciągnie się purpurowa smuga.Kształt uniósł się i ponownie wyjrzał na powierzchnię.Chłopak przyjrzał mu się dokładniej.To nie była foka.Stworzenie miało gruby, walcowaty foczy tułów itakie same płetwy, lecz głowę ropuchy z dużymi, żółtymioczami i cienką, obwisłą paszczą.Kiedy dało z powrotemnura w głębiny, okazało się, że wije się ruchem podobnymdo ruchu kijanki.Max patrzył za nim i nasłuchiwałdziwnego odgłosu, podobnego do chichotu głupka, który zsiebie wydawało.Jakieś pół kilometra dalej zauważył grupę czarnychskał wystających z oceanu.Przyglądając im się przezlunetę, stwierdził, że zalegają je setki, a może nawettysiące owych czerwonych stworzeń wydającychdziwaczny chichot lub zsuwających się do spienionegomorza.A kiedy przyjrzał im się dokładniej, okazało się, żeosobnik towarzyszący Ormenheid nie był bynajmniejtypowy dla swego gatunku.W rzeczywistości wśród tychstworzeń nie było dwóch identycznych.Podobieństwoograniczało się do kształtu ciała i jaskrawej czerwieniskóry oraz oczywiście do wydobywającego się z ichgardeł hieniego chichotu.Głowy natomiast byłyróżnorakie ropusze, ptasie, krowie, a niektóre łudzącoprzypominały ludzką fizjonomię, co wywołało na plecachMaksa dreszcz.Szczególne cechy nie ograniczały sięjednak tylko do ich głów.Stworzenia różniły się też podwzględem liczby płetw jedne miały ich dwie, innecztery, a jeszcze inne posiadały tylko kończynyszczątkowe, które ledwo wystawały z tułowi.Max wżyciu nie widział brzydszych i bardziej niekształtnychform życia.Ormenheid płynęła dalej, a on obserwował dziwneczerwone stworzenie płynące za nią.Mimo groteskowegowyglądu ruchy zwierzęcia pełne były gibkiej elegancji,natomiast potężne płetwy, skazujące zwierzę nakompletną niezdarność na lądzie, w wodziefunkcjonowały idealnie.Max z uśmiechem przyglądał się,jak czerwona torpeda co chwila daje nura w głębiny,niemal znika, po czym pojawia się znowu, rośnie woczach, by w końcu wystawić łeb na powierzchnię.Za którymś razem na powierzchnię wypłynęło z niącoś jeszcze.Jakiś ciemny kształt tak duży, że czerwonezwierzę wydawało się w jego coraz większym cieniuniewielką plamą.Max odskoczył od burty w momencie, gdy czerwonaistota ścigana przez rekina wielkości przynajmniej takiejjak pół Ormenheid, wytrysnęła z wody.Posypał się graddrzazg to rekin, gruchocząc kilka wioseł, wyskoczył zgłębiny.Max miał okazję ujrzeć go w pełnej krasie, jakrównież spojrzeć prosto w płaskie czarne oko.Przemknęłomu przez myśl, że siłą rozpędu rekin wpadnie na pokład,lecz na szczęście stwór chlupnął z powrotem do wody,trzymając w zaciśniętych szczękach ofiarę.KadłubOrmenheid zatrząsł się straszliwie, kiedy rekin uderzyłweń ogonem.Woda wokół łodzi pokryła się czerwonąpianą.Max podniósł się na nogi, złapał harpun i pobiegł narufę, na wypadek gdyby drapieżcy przyszło do głowyzaatakować łódz.Rekin pływał jednak w tym samymmiejscu, w którym nastąpił atak.Jego olbrzymia płetwazataczała powolne kręgi wśród wrzeszczącej chmaryczyhających na kąski ptaków.Z każdym dniem Max czuł, że wiatr staje się dziwnieciepły jak na tę porę roku.%7łeglował dopiero trzytygodnie, a wydawało mu się, że minęły wieki.Zaniechałwszelkich prób ustalenia położenia Ormenheid na morzu.Ufał magii łodzi, ufał niewidzialnym siłom, któreporuszały wiosłami, skracały liny i ustawiały ster, kierującłódz w stronę Blys.Podobne do fok stworzenia sprawiły,że zaczął wnikliwie przyglądać się wszystkiemu, cozłowił, lecz jedzenia nie brakowało.Odkrył, że prostezaczarowanie haczyka, by świecił, wystarczało, aby wnocy ryby widziały w nim przynętę, której nie mogły sięoprzeć.Wreszcie zobaczył ląd.Pojawił się pewnegopopołudnia czarny skrawek łamiący monotonię szaregohoryzontu.Zauważywszy go, Max podskoczył i wychyliłsię przez dziób w obawie, że to tylko złudzenie, a możeżart umysłu.Okazało się jednak, że nie.Po kilku godzinachżeglugi Ormenheid przepływała przez mroczną cieśninęmiędzy dwoma ciemnymi skałami.Max patrzył w górę wnadziei, że zobaczy oznaki życia, lecz nie zobaczył nicpoza skałą i gęstwiną krzewów, które przywierały do niejkorzeniami.Zanim łódz dobiła do niewielkiej plaży, na tylewolnej od ostrych skał i gwałtownych fal, by umożliwićbezpieczne lądowanie, minęły jeszcze całe dni.Aódz podkątem cięła fale, wznosiła się i gwałtownie opadała, aż wkońcu wpłynęła na płyciznę, gdzie kadłub wrył się wciemny piasek i zatrzymał.Przez jakiś czas Max nie ruszał się z miejsca.Siedziałw łodzi i obserwował, jak na ciemnoniebieskim niebiepojawiają się pierwsze gwiazdy.Wieczór był chłodny.Fale melodyjnie rozbijały się o plażę i rozlewały popiasku.Max wpatrywał się w krajobraz
[ Pobierz całość w formacie PDF ]