[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W owalnym metalowym zwierciadle Gerta zerknęła ukradkiem naswoją twarz o wciąż dziewczęcej, jakby wilgotnej krągłości, zaróżowioną w tej chwili zgniewu i nieoczekiwanego poczucia winy.- Dzielę się z tobą jedynie swoimi przemyśleniami w kwestii, którą mój pan sampodniósł - powiedziała.- Zastanawiam się, jak zainteresować księcia Hambleta sprawamidworu i jego osobistą królewską przyszłością.Przykro mi, że masz moje intencje za pokrętne,mnie bowiem wydają się one uczciwe i dobroduszne.- Król nieustannie otrzymuje zewsząd życzliwe rady i uczy się je rozpatrywać zpunktu widzenia korzyści ich autora.- Aż osiąga punkt, w którym podejrzliwość kurczy mu serce do rozmiarów gałkiwieńczącej jego berło.Rozumiem zatem, dlaczego syn monarchy nie chce w tej sytuacjipowrócić do domu - odparła zapalczywie Gerta.- Hamblet nie mnie unika - warknął Horvendil, ale po chwili, w obawie, że jegokrólowa poczuje się dotknięta niedwuznaczną sugestią, jakoby książę stronił raczej od niej,powiedział niby na zgodę, rezygnując z dokładniejszego opisu nieuchwytnie gnuśnej icuchnącej atmosfery na królewskim dworze: - Mam na myśli.ogólny klimat, jaki panuje wzamku.- Co, u licha, stało się z Batszebą? - zapytał Gertę Fengon.Siedzieli w rzadko odwiedzanej w Elsynorze komnacie.Giermek Fengona, Sandro,szczupły Kalabryjeżyk o oliwkowej cerze, wielce kaleką duńszczyzną skłonił opornego sługę,by przygotował i rozpalił ogień.Na rozpałkę służyły świeżo porąbane jesionowe szczapy,więc ogień dymił, a mimo to dwoje duńskich arystokratów prawie wcale nie zwracało uwagina piekące oczy i przemarznięte stopy, pochłaniała ich bowiem wymiana wzajemnych aluzji,skrywanych pod powierzchnią zwyczajnej rozmowy.- Z Batszebą? - powtórzyła Gerta, ogarnięta łagodną paniką.- Takie imię nosił ów mały brunatny gnieznik, którego posłałem ci w darze przed laty,nim wyruszyłem raz jeszcze na południe.Już o nim zapomniałaś.Widocznie królowaprzywykła dostawać podarki od bliskich, choć jednocześnie niemal całkiem obcych ludzi.- Jesteś mi bliski teraz, a obcy nie byłeś nigdy.Oczywiście, że pamiętam.Batszeba i janie stanowiłyśmy jednak dobranej pary.Jej rozsupłane oczy ogarniały zbyt wiele i ciąglełopotała.czy tak się mówi?.łopotała skrzydłami na widok każdego połyskliwegoprzedmiotu w mojej komnacie, gdy odbijały się w nim promienie słońca.Poza tym ciskała siępo ścianach, słyszała bowiem za ciche dla moich uszu szmery, czynione przez myszy alboprzez jaskółki, które zagniezdziły się w kominie.Nie umiałam przemówić jej do rozsądku.- Nikt nie umiałby przemówić do rozsądku sokołowi - odpowiedział Fengonswobodnym, szemrzącym głosem, którego, jak zauważyła królowa, używał tylko wobec niej.Wśród mężczyzn oraz sług wysławiał się dzwięcznie, a nawet przenikliwie.Ponieważprzybrał ostatnio na wadze, jego głos stał się głębszy.- Sokoły nie podążają drogą rozsądku,podobnie jak nasza wewnętrzna jazń, nad którą panowanie bezskutecznie usiłuje ustanowićrozum.- Okazało się, że królowej niełatwo jest zdobyć na zamku codzienną porcję mięsaświeżo upolowanej zwierzyny.Nocami cichy, ale nieustanny lament Batszeby, który, jaksądziłam, podnosiła za utraconą wolnością, nie pozwalał mi wprost zmrużyć oka.Naczelnysokolnik Horyendila przeniósł mojego wygłodzonego ptaka do królewskiej ptaszarni, leczokazało się, że w tamtejszych klatkach panuje ustalona już hierarchia, a inni drapieżcy,ułożeni ludzką ręką, nie chcieli przyjąć między siebie na wpół dzikiej Batszeby.Sokolnikobawiał się, że królewskie ptaki ją zabiją, rozszarpią jej gardziel albo strzaskają grzbiet wchwilach niezbędnego sokołom wytchnienia, kiedy zdejmuje się im kaptury i pozwalarozprostować skrzydła pod wysokim sklepieniem ptaszarni.Przyszło mi wtedy do głowy, żeTord.czy tak? Tak się nazywał?.Zatem że Tord zechce przyjąć Batszebę z powrotem,pojechałam więc do Lokisheim w eskorcie dwóch gwardzistów i zastałam tylko tegopachołka, kulawego chłopca o bladej twarzy.- Ljota - podpowiedział jej Fengon.Jego czujne, lśniące, sobolowe oczy karmiły się każdym ruchem, grymasem i minąGerty, która zauważyła w trakcie tej przemowy, że jej język i gesty stają się coraz leniwsze,jak gdyby była zwalniającym tempo grajkiem, którego myśli ogarnia przemożna świadomość,iż słuchacze chłoną jego muzykę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]