[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie było słychać śpiewu ptaków, słońce nie świeciło, żeby dodać jej odwagi.Im bardziej zbliżała się do miejsca, gdzie miała zostawić pieniądze, tymbardziej traciła pewność siebie.A jeśli ci ludzie pojawią się nagle i zażądają więcej pieniędzy? A jeśli imzapłaci, a oni nadal nie będą chcieli uwolnić wuja Fletchera? A jeśli zaczną jejgrozić?Wtedy pomyślała o Jasonie.Krył się gdzieś tam, za drzewami, krzakami czygłazami, czekając i obserwując wszystko.Poczuła ulgę.Jason ją ochroni, niedopuści, żeby spotkało ją coś złego.Ale czy uda mu się także ochronić wuja Fletchera?Pozwoliła nieść się koniowi, wiedząc, że zbliża się do wyznaczonegomiejsca.W oddali dał się słyszeć słaby odgłos pioruna.Nagle błyskawicaprzecięła niebo.Zciągnęła wodze, żeby opanować płochliwą klacz.Miałanadzieję, że zdąży zostawić pieniądze i uciec przed letnią burzą.Oparła się pokusie, żeby rozejrzeć się dokoła, obawiając się, że ludzie,którzy czekają na okup, także ją obserwują i mogą się domyślić, że nieposłuchała instrukcji i nie zjawiła się sama.W końcu dotarła na miejsce.Zatrzymała klacz i siedziała chwilęnieruchomo.Potem skierowała się do kępy krzaków.Zeskoczyła na ziemięi przywiązała wodze do najniższej gałęzi.Z sakwy przy siodle wyjęła ostrożnie mały skórzany trzos i zapięła torbęstarannie z powrotem.Potem, nie zwracając uwagi na mrowienie na karku,podeszła do wielkiego dębu parę stóp dalej.W liście kazano zostawić pieniądze u stóp drzewa.Gwendolyn kucnęłai położyła brązową sakiewkę przy pniu, zadowolona, że ciemny kolor nie zlałsię z korą drzewa, wyprostowała się i spojrzała jeszcze raz, upewniając się, żesakiewkę łatwo zauważyć.Wciągnęła głęboko powietrze i rozejrzała się nerwowo, zastanawiając się,czy zobaczy gdzieś wuja.Miała nadzieję, że jest blisko i że uda się gouratować.Minęła minuta.Potem następna.Uświadamiając sobie, że wuja nieda się natychmiast uwolnić, Gwendolyn zachowała się rozsądnie - odwróciłasię i pomaszerowała w stronę konia.Nie ośmieliła się obejrzeć, chociaż kusiło ją, żeby się upewnić, czy napewno postąpiła zgodnie z instrukcją.Serce biło jej tak głośno, że nie słyszałaszelestu gałęzi.Nie zauważyła też ruchu.Nagle obcy człowiek znalazł się tużprzy niej.Wyskoczył z ukrycia i ją złapał, kładąc jej rękę na ustach, zanimzdołała krzyknąć.Wykrzywiając usta w gniewnym grymasie, przycisnął ją plecami do swojejpiersi i pociągnął w stronę gęstych krzaków, za miejscem, gdzie stał uwiązanyjej koń.Gwendolyn walczyła zapamiętale, wijąc się i kopiąc, ale nie mogła sięwyrwać.- Miałaś przyjechać sama - warknął jej do ucha.- Jestem sama - wymamrotała przez palce przyciśnięte do jej ust.Strachpozbawił ją siły.Nie mogła już walczyć.- Agarstwo - burknął mężczyzna.- Naliczyłem co najmniej czterech ludziukrytych na polu.- Musiałeś się pomylić.- Kłamiesz.Złapaliśmy dwóch, ale nie chcą mówić.Szarpnął ją.Jęknęła ze strachu i bólu.Zdając sobie sprawę, że walka tylko jąwyczerpuje, Gwendolyn zwisła bezwładnie, udając, że zemdlała i mającnadzieję, że wytrąci to bandytę z równowagi.Przewidział jej zachowanie.Podniósł ją wyżej, wzmacniając uchwyt.Drugąrękę mocniej przycisnął do jej ust, pozbawiając ją powietrza.Krzyk uwiązł jej w gardle.Walcząc o oddech, poczuła, jak krew odpływa jejz twarzy.Zcisnął ją tak mocno, że niemal straciła przytomność.Wpiła siępalcami w jego przedramię, nie chcąc zemdleć naprawdę.Ciągnął ją brutalnie po trawie.Bojąc się, że jeśli dotrą do zarośli, nigdy niezdoła uciec, Gwendolyn wytężyła wszystkie siły.Wbiła pięty w miękką trawę,starając się spowolnić jego ruchy.Ale był zbyt silny, żeby mu się przeciwstawić.Azy płynęły po jej policzkach.Usiłowała ugryzć go w rękę, którą zakrywał jej usta, ale bezskutecznie.Nagle jakaś potężna postać wyskoczyła z krzewów i rzuciła się na bandytę.Mężczyzna wrzasnął, zaskoczony.Gwendolyn upadła na ziemię, całkiempozbawiona tchu.Kotłowali się przez chwilę.Gwendolyn zdała sobie sprawę, żenikt jej już nie trzyma i że jest wolna.Odturlała się na bok.- Jason!Wybawca się odwrócił.Włosy miał zmierzwione, kubrak podarty, koszulęi spodnie wybrudzone ziemią.- Jesteś ranna?Zanim zdążyła odpowiedzieć, chwycił ją za ramię i pociągnął do góry.Rozbójnik zaklął głośno i Jason zasłonił Gwendolyn własnym ciałem.Gwendolyn się zachwiała, usiłując utrzymać się na nogach.Widziaławyraznie napastnika.Był to szczupły, żylasty mężczyzna.Twarz miałwykrzywioną złością, oczy płonące wściekłością, usta zaciśnięte w wąską,okrutną linię.Przez chwilę nikt się nie poruszał.- On ma nóż! - krzyknęła Gwendolyn.Jason drgnął, ale zaraz potem jego twarz zacięła się w wyrazie twardegouporu.Bandyta rzucił się na niego, kierując połyskujące w mroku długie,wąskie ostrze ku jego szyi.Jason złapał go za nadgarstek.Walczyli o nóż.Choć Jason był wyższy,przeciwnik wydawał się dorównywać mu siłą.Gwendolyn szukała gorączkowoczegoś, co mogłoby posłużyć za broń.Na kolanach przesuwała dłońmi poziemi, kopiąc ją wściekle gołymi palcami, aż w końcu natknęła się na sporykamień.Tak uzbrojona, podniosła się niepewnie na nogi, gotowa uderzyć.Mężczyzni sapali i napierali na siebie.Nagle Jason puścił napastnika i wbił mupięść w żołądek.Rozległ się krzyk wściekłości, ale cios, zamiast osłabić wroga, wydawał siędodać mu energii.Warcząc ze złością, machnął nożem ku żebrom Jasona.Gwendolyn usłyszała, że ktoś krzyknął i uświadomiła sobie, że to ona.Dostrzegła ruch i słaby błysk polerowanego drewna, gdy w dłoni Jasonapojawił się pistolet.Napastnik skoczył ku Jasonowi.Huknął wystrzał.Gwendolyn patrzyłaoszołomiona, jak bandyta powoli osuwa się na ziemię z wyrazem zdumienia natwarzy.Mała plamka krwi na jego piersi rozrosła się szybko, zalewając przódkoszuli.Wolno odwróciła oczy od ponurego widoku i spojrzała na Jasona.- Miał nóż - powtórzyła nieprzytomnie.- Na szczęście, kochanie, ja miałem pistolet.- Och, Jasonie!Ulga była tak ogromna, że Gwendolyn zachwiała się na nogach
[ Pobierz całość w formacie PDF ]