[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Po powrocie z Waszyngtonu obserwował domz daleka przez prawie cztery godziny, niemal spodziewając sięzobaczyć jakieś oznaki policyjnej obecności.Kiedy wreszcieuznał, \e nic mu nie grozi, słońce zaczynało ju\ rozjaśniaćkorony drzew na wschodzie.To, \e dom nie był otoczonykordonem policji oznaczało jedno - kobieta dotrzymała swojejobietnicy.Nie czuł \alu z powodu jej śmierci ani nawetwdzięczności za tę ofiarę.Tak naprawdę był wręcz zadowolony,\e pośredniczka nie \yje, bo stanowiła najniebezpieczniejszeogniwo łączące go z Irańczykami.Teraz mógł się czuć spokojny,przynajmniej na razie.290Wszystko przebiegało zgodnie z harmonogramem.Po południuskończy budować główny ładunek, mocując co delikatniejszeczęści urządzenia w furgonetce, zanim znowu sprawdzi zespółobwodów elektrycznych.A wieczorem zabierze się do \mudnegoukładania cię\kich betonowych bloków, które, umieszczone podblaszaną ścianką oddzielającą kabinę od części ładunkowej,skierują całą siłę wybuchu do tyłu i na zewnątrz.Wyszedł na dwór i zatrzasnąwszy za sobą drzwi z siatkąprzeciw owadom, skierował się poprzez czarną, rozmiękłą ziemięw stronę budynku gospodarczego.Nagle przystanął, bo obokstodoły zobaczył nale\ącego do agentki nieruchomości fordaescape.Wrota, które zostawił zasunięte, ale niezamknięte naklucz, były teraz otwarte na oście\, wpuszczając do wnętrzachłodne poranne powietrze.Zaklął pod nosem.Zamyślony, najwyrazniej nie usłyszał jejprzybycia.Poza tym z kuchennego okna nie było widać głównejdrogi, więc nie miał mo\liwości zauwa\enia samochodu zaje\-d\ającego na tyły domu.Po krótkiej chwili wahania ruszył doprzodu.Stała koło furgonetki, na gołej betonowej posadzce otoczonejzwałami słomy.Vanderveen rozejrzał się szybko wokół, \ebyprzekonać się, czego mogła dotykać, zanim przeniósł wzrok najej twarz, ginącą niemal zupełnie w cieniach zalegających stodołę.Przyszła tu, \eby mu się przypodobać.Zwiadczyły o tym jejciasne d\insy i odsłaniająca brzuch bluzka bez pleców, ustamuśnięte czerwoną szminką i sposób w jaki jej blond włosyukładały się wokół jej twarzy o wystających kościach poli-czkowych.Było te\ jasne, \e widziała za du\o.- Cześć.- Czuła się niepewnie, zauwa\ył z pewnym roz-bawieniem, bo sprzeczka, którą sobie zaplanowała, nie miałateraz sensu.Próbował sobie przypomnieć jej imię.Nicole.- Chciałam po prostu.Wpadłam do ciebie, bo.No wiesz.- Cześć, Nicole.Nie musisz mi niczego tłumaczyć.Cieszęsię, \e przyszłaś.- Rzucił jej ujmujący uśmiech i bez wahaniaruszył w jej stronę.Kobieta zrobiła dwa kroki do tyłu, ale niemiała dokąd uciec.Przyciągnął ją do siebie bli\ej i pocałowałprosto w usta, przesuwając jednocześnie dłońmi po jej plecach.291Nie zareagowała na jego dotyk, ewidentnie zbyt przera\ona, \ebysię poruszyć.Interesujące.Potem odsunął się gwałtownie i podszedł do stołu przyjrzeć sięuwa\niej warsztatowi.Nie mógł mieć pewności, ale wydawałosię mu, \e zgasił lampkę przy lupie, a teraz była ona włączona,wyrazne oświetlając le\ące na blacie przedmioty.Na ten widokVanderveen poczuł lekką irytację.- Dopiero.dopiero co przyszłam.Po.po prostu chciałamcię znowu zobaczyć.Jeśli nie \yczysz sobie, \ebym cięodwiedzała, to.ja ju\ nie będę.Przepraszam, naprawdę.Słowa płynęły teraz gdzieś daleko.Był przekonany, \e zostawiłkabel wewnątrz drewnianej skrzyni, a teraz kilka kawałkówle\ało obok niej.Irytacja zamieniła się w gniew.- Ni.niczego nie dotykałam.Ja.hm, przepraszam, \e tuweszłam, po.powinnam zapukać.W ogóle trzeba było najpierwzajrzeć do domu, wiem.Wydawało mu się, miał wręcz pewność, \e cztery detonatoryznajdowały się razem, a teraz jeden z nich le\ał oddzielony odreszty, obok pistoletu kaliber czterdzieści.Gniew ustąpił miejscafali wściekłości.Wziął do ręki broń, przez chwilę rozkoszując sięjej uspokajającym cię\arem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]