[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jako głównie pasterska planeta, Ste.Marie byłaby użytecznym, ale nie nadzwyczajnym ogniwem.Oddziałem organizacji na Ste.Marie kierowała kobieta nazwiskiem Kim Wallech.Jak to było na Freilandzie i Cassidzie, szefowa prowadziła prywatne zapiski, których nie miała ochoty pokazać Bleysowi.Jednocześnie wykazywała niepokojącą skłonność do zgadzania się ze wszystkim, co Bleys sugerował i przewidywał na przyszłość, a przy tym unikała ujawnienia prywatnych obszarów swojej władzy.Była najwyraźniej osobą tego rodzaju, która walczy o ostatnią piędź ziemi, a potem, w zadziwiający sposób, znajdowała jeszcze jeden skrawek oprócz tego, który była w końcu zmuszona poddać.Wreszcie jednak Wallech poddała się i zgodziła się zmodyfikować organizację poprzez wyeliminowanie z jej struktur tego, co Bleys zasugerował.Prywatne zdanie Ahrensa o Kim było takie, że z trzech przywódców oddziałów organizacji, z jakimi rozmawiał do tej pory, Wallech była prawdopodobnie najzdolniejsza i najbardziej niezawodna.Następny przystanek miał na Cecie, wielkiej planecie o powierzchni większej od Starej Ziemi.Grawitacja Starej Ziemi stanowiła zawsze jeden z parametrów, według których wybierano inne światy do zasiedlenia.Dwa ostatnie postoje były na Nowej Ziemi i Harmonii; i na każdej z planet Bleys spotkał się z podobnymi z grubsza sytuacjami, jeśli chodzi o przywódców lokalnych oddziałów i użył też w przybliżeniu podobnych metod perswazji.A to w celu nie tylko przygotowania oddziałów organizacji do zmian, ale związania ich z nim, z Bleysem; pozornie – na początek – jako zwykłe kanały, którymi można było załatwiać oficjalne interesy między filiami, a organizacją-matką Dahno.Jakieś trzy miesiące po odlocie, według międzygwiezdnego kalendarza, Bleys stanął ponownie na powierzchni Zjednoczenia.Zadzwonił z terminalu do brata i wyjaśnił mu, że zanim się z nim spotka, chciałby najpierw odwiedzić Henry’ego i Joshuę, by okazać im, iż podziela ich żal po stracie Willa.Dahno zgodził się szybko.Jego żywe uczucia spowodowały, że zareagował niemal natychmiast na wieść o śmierci Willa.Złożył już wizytę na farmie i użył wszystkich swoich niezrównanych talentów, by podnieść ducha w dwóch pozostałych członkach rodziny.To, pomyślał Bleys, musiał być znaczny wysiłek nawet dla Dahno, gdyż Henry prawdopodobnie nie rozmawiał w ogóle o śmierci młodszego syna, a dla Joshui omawianie straty brata byłoby bolesne, gdyby musiał maksymalnie ograniczać swoje wypowiedzi.Tym niemniej, można było pocieszyć ich samą swoją obecnością – zapełniając we frontowym pokoju ten jedyny fotel, który mógł podołać ciężarowi Dahno, pomagając na farmie, co robił przez wiele lat, i okazując MacLeanom współczucie.W związku z tym Bleys nie był zbytnio zaskoczony, gdy Dahno powiedział mu, żeby spędził u Henry’ego i Joshui tyle czasu, ile będzie chciał.Było już ciemno, kiedy Bleys zajechał wynajętym poduszkowcem na podwórze farmy.Wewnątrz domu paliły się światła.W tym czasie Henry i Joshua powinni jeść kolację, zatem nie mogli nie usłyszeć ryku poduszkowca.Tak jak Bleys tego oczekiwał, to Joshua – a nie Henry – wypadł z drzwi domu.Joshua był teraz w wieku między dwudziestką a trzydziestką, ale podbiegł do poduszkowca niemal tak, jak Will biegł wówczas, kiedy Bleys porzucał farmę na rzecz miasta.Nie objął kuzyna, ale wyciągnął po prostu dłoń, którą Bleys uścisnął; przez pełną emocji chwilę obaj trzymali się mocno za ręce.–Wiedziałem, Bleys, że zjawisz się tutaj tak szybko, jak tylko będziesz mógł! – powitał go Joshua.– Och, jak dobrze cię widzieć!–Wspaniale być znowu na farmie – odparł młodszy Ahrens, czując, że istotnie tak jest.–Bleys – powiedział Joshua, kiedy obaj zmierzali w stronę domu – nie poruszysz sprawy Willa, póki ojciec tego nie uczyni, co?–Nie, nie zamierzałem tego robić.Weszli do środka.Henry siedział przy stole, zajęty robotą papierkową związaną ze sprzedażą koziego mleka.Podniósł wzrok, mając na twarzy ten swój przelotny uśmiech.–Witaj, Bleys – powiedział.–Ale cię wyciągnęło! – rzekł Joshua, przyglądając się kuzynowi w ostrym świetle pomieszczenia.– Jesteś olbrzymem!Bleys roześmiał się.–To Dahno jest olbrzymem – stwierdził.– A nie ja.–Jesteś wyższy od niego? – spytał Henry.–Jesteśmy dokładnie tego samego wzrostu – odparł Bleys – ale on jest cięższy o jakieś trzydzieści do czterdziestu kilogramów.A żaden z nas nie jest gruby.Najwyraźniej Joshua naprawiał wcześniej jedną z kozich uprzęży.Była przerzucona przez oparcie krzesła, na którym siedział.Teraz zniknął w sypialni, będącej niegdyś ich wspólną sypialnią, po czym wynurzył się stamtąd, niosąc ponadnormalnej wielkości krzesło, z którego – podczas swoich wizyt – zwykł był korzystać Dahno.–Siadaj – powiedział do kuzyna.Bleys posłuchał go, a Joshua zajął swoje poprzednie miejsce, przełożył uprząż przez kolana i podniósł szydło oraz igłę z nawleczoną dratwą – narzędzi tych używał do robienia otworów w skórze uprzęży.Podobnie jak Henry, pracował podczas ich rozmowy.Będąc w innym towarzystwie, Bleys uznałby, że takie postępowanie rozprasza, ale wiedział, że ci dwaj musieli wykorzystać każdą wolną chwilę, by uporać się z całą niezbędną robotą na farmie; i takich ich pamiętał, zawsze zajętych, nawet wieczorami.Siedzenie tutaj z nimi, pracującymi, odbierał jako coś przyjemnego, niemal domowego.–Opuszczałeś planetę? – zapytał Henry, nie podnosząc wzroku znad swoich papierów.–Tak – odparł Bleys; docierało do niego, że krzesło jest dużo wygodniejsze, niż się tego spodziewał; nie było w tym nic dziwnego, skoro zostało zbudowane dla Dahno, a przez kilka ostatnich miesięcy Bleys korzystał z mebli zaprojektowanych dla ludzi dużo niższych od siebie.– Byłem na wszystkich planetach, na których znajdują się oddziały organizacji Dahno.–Ale nie na Cecie? – zapytał Henry, nadal nie podnosząc wzroku.–Nie – odparł Bleys.– Nie na Cecie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]