[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kto wie, ile szkód może wyrządzić stan permanentnego, nie zaspokojonego podniecenia.–Chodź ze mną – szepczę i ciągnę go za sobą.–Dokąd? – pyta.Widziałam 10.Widziałam Na przekór wszystkiemu.Nic mi nie przeszkodzi kochać się z nim w wodzie.Nawet gdybym musiała go zgwałcić.Ale nie muszę.Z gwałtem nie ma to nic wspólnego.Zaczynamy się całować, fale obmywają nasze nogi i czuję, jak w Jacku coś pęka.Zupełnie jak gdyby namiętność, którą starał się przez te wszystkie dni okiełznać, wreszcie przerwała wszelkie tamy.Nie umiem powiedzieć, ile razy już się kochaliśmy, ale wszystko to okazało się niczym w porównaniu z tym, co dzieje się dzisiaj.Jack się ze mną kocha.I robi to tak, jakby nagle wszyscy moi wyśnieni i wymarzeni kochankowie skupili się w nim jednym.Nieważne, że wszędzie jest piasek i jest gorąco.Kiedy jednak oboje jednocześnie doznajemy orgazmu, jest to chwila jedyna w swoim rodzaju.To najlepsze bzykanko, jakie KIEDYKOLWIEK przeżyłam.–O rany – jęknął Jack, kiedy nasze zmysły na powrót osiągnęłypoziom ziemski.Całuje mnie w powieki, w nos i policzki, zupełnie jakbym była dla niego najcenniejszą rzeczą na świecie.Czując mój dotykna twarzy, otwiera oczy.I wtedy, niczym zastrzyk adrenaliny, przeszywa mnie pewność.Jack marszczy brwi.Wygląda, jakby za chwilę miał się rozpłakać.Odsuwa mi z czoła zapiaszczony kosmyk włosów.–A my ja…-zaczy na.–Ciii… – Uśmiecham się i uciszam go, przykładając mu do ust palec.Ponieważ w tej chwili nie ma potrzeby, aby to mówił.Boja i takwiem.Odtąd cały czas.spędzamy na błogosławionej plaży.Jednego popołudnia, po powrocie do hotelu Jack wciera mi w ciało balsam po opalaniu.Ogarnia mnie cudowny spokój, czuję się absolutnie rozluźniona i nawet nie wiem kiedy, naga zasypiam na łóżku.Budzi mnie jakiś dziwny, chroboczący dźwięk.–Nie ruszaj się – słyszę głos Jacka.Sztywnieję cała.–Tylko mi nie mów, że to jakiś pająk! Jack wybucha śmiechem.– Nie.Po prostu leż spokojnie, już prawie skończyłem.– Co skończyłeś? – Zaczekaj, zaraz zobaczysz.Chrobotanie rozlega się jeszcze przez jakiś czas, a kiedy ustaje, słyszę, jak Jack podchodzi do łóżka i siada koło mnie.–Mogę się już ruszać?–Tak – odpowiada, więc obracam się twarzą do niego.– Proszę.– Podaje mi kawałek papieru.Podsuwa mi wykonany ołówkiem rysunek, na którym poznaję siebie.Jest prześliczny.–Podoba ci się? – pyta.Nachylam się i całuję go.–Jest cudowny.Ile ci to zajęło czasu?–Nie wiem, spałaś jakieś pół godziny.Znowu patrzę na rysunek.Czy naprawdę wyglądam na taką szczęśliwą, kiedy śpię?Jack przygląda się mojej twarzy.–Nie całkiem mi się udało.Wyglądałaś tak pięknie.– Głaszczemnie po policzku.Nagle przypominam sobie, że przecież kiedyś malował Sally, i choć tego nie chcę, zastanawiam się, czy i z nią był wtedy tak blisko jak dzisiaj ze mną.–Założę się, że to samo mówisz wszystkim dziewczynom.– Miało to zabrzmieć jak żart, nie udało mi się jednak ukryć w głosie napięcia.–Nie ma żadnych innych dziewczyn.Już nie.Jesteś teraz tylko ty.Odkładam rysunek na stół i przyciągam go do siebie.Leżymy obok siebie na łóżku i czuję, że mu wierzę.Całkowicie.Wierzę, że jest mój, i kiedy wdycham jego oddech, mam świadomość, że nigdy wcześniej nie byłam taka szczęśliwa.Całujemy się i głaszczę go po włosach.–Dziękuję – szepczę.– Chod ź, zapraszam cię na kolację.Uśmiechając się do mnie, Jack siada na brzegu łóżka i nakładakoszulę.Jeszcze raz chcę się przyjrzeć rysunkowi.Kiedy na niego patrzę, nie mogę się zdecydować, czy ucałować rysunek czy też jego autora – obaj tyle dla mnie znaczą.Wszystkim wiadomo, że tydzień to zdecydowanie za krótko na wakacje.Ja pamiętam tylko, że minęło zaledwie pięć minut i już był piątek.Dopiero zaczynam naprawdę wypoczywać, opaliłam się w sam raz i już musimy wracać do domu.To nie fair.W ostatni wieczór elegancko ubrani jemy kolację w naszej ulubionej tawernie.–Nie chcę jeszcze wracać – jęczę.Siedzimy na tarasie, a pod nami rozciąga się zatoka.Jedyne światło pochodzi ze świec ustawionych na nakrytych kraciastymi obrusami stolikach i z wielkiego księżyca wiszącego nad nami niczym lampa.–Ależ chcesz – śmieje się Jack.– Masz nową pracę, na którą się cieszysz, i piękną opaleniznę, której ci wszyscy pozazdroszczą.Zobaczysz, będziesz zachwycona po powrocie.Podchodzi kelner i chwilę z nim gawędzimy.Pyta nas o wakacje, a my zapewniamy go, że były fantastyczne.Na wieść, że już jutro wyjeżdżamy, udaje wielką rozpacz.Odchodzi, a my, oparci o balustradę tarasu, podziwiamy rozpięte nad nami, iskrzące się od gwiazd niebo.–Masz rację – wzdycha na koniec Jack.– Zlikwidujmy wszystko i zostańmy tu na zawsze.–Masz głos – mówiąc to, siadam i obracam się twarzą do niego.–Znajdziemy w górach jakiś dom.Ty zajmiesz się hodowlą kurzajek i wąsów – żartuje.– Ja będę rzeźbił kozie odchody.–A jeśli się sobą znudzimy?–Cóż, zawsze będę mógł się zainteresować którąś z kóz.Nie mamteż wątpliwości, że znajdzie się niejeden młody rybak gotów zaspokoić twoje potrzeby.– Wyśmienicie.Zostajemy.– Nachylam się i całuję go w policzek.–Nic by z tego nie wyszło – szepcze Jack.– Musiałbym trzymać cię nieustannie w zamknięciu, żeby mieć cię tylko dla siebie.Przykładam mu dłoń do policzka.– Dziękuję za dotrzymanie obietnicy.– Której?–Że dasz mi najwspanialsze wakacje.– Całuję jego rękę.– Niekłamałeś.Przykłada mi palec do nosa i uśmiecha się.–Nie rozczulaj się zanadto, mamy jeszcze przed sobą prawdziwąucztę.Wypijamy dwie karafki wina i nagle okazuje się, że północ dawno już minęła.Czuję się tak napchana jak faszerowane liście winogron, które właśnie zjadłam.–Pora na nas – oświadcza Jack, gdy kelner wręcza nam rachunek.Jak zwykle, wychodzimy z knajpy ostatni.–Nie chcę.–No, co ty? Chyba nie chcesz przegapić dyskoteki FunSun.Poza tym mam zamiar spróbować swoich sił w karaoke.–Nie odważysz się – wybucham śmiechem.–Nie wiedziałaś? Masz przed sobą króla karaoke.–Co zaśpiewasz? – pytam.–No jak to? Letnie noce, ma się rozumieć.W drodze do miasta, z policzkiem wtulonym w jego plecy, nucę sobie pod nosem.Och, jakaż jestem szczęśliwa.Ciepły wiaterek rozwiewa mi włosy i dopiero po dłuższej chwili zauważam, że nie jesteśmy na drodze wiodącej do hotelu.–Dokąd jedziemy? – pytam.–Zobaczysz – odpowiada, zatrzymuje skuter i spuszcza nóżkę.Prowadzi mnie po skałach, aż wreszcie docieramy na skraj urwiska.–Musiałem popatrzyć po raz ostatni – tłumaczy Jack.Pod nami, zrosnącymi po bokach dwoma drzewkami oliwkowymi, rozciąga się nasza plaża.Nigdy nie widziałam jej pod takim kątem.Stoję, oczarowanaksiężycem i srebrzystą poświatą na wodzie.Jack jest tuż za mną.Wpewnej chwili obejmuje mnie w pasie ramionami.Oddycham głęboko, a powietrze jest aż gęste od zapachów i śpiewu cykad.Lepiej być nie może
[ Pobierz całość w formacie PDF ]