[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Muszę go naprawić.- Możesz mi go dać na jakieś dwa dni?- Tak, oczywiście.- Poczuła ukłucie w sercu na samą myśl, że mógłby zginąć.- Katy? Ale będzieszgo pilnowała, prawda? - spytała drżącym głosem.Katy roześmiała się i mocno przytuliła Queenie.- Mam go strzec pilniej niż oka w głowie, co? Moje ty słoneczko! Bardziej dbasz o podarunek staregoczłowieka niż o siebie samą! - Zajrzała gęboko w zaniepokojone szare oczy.- Słuchaj, kochanieńka.Będę pilnowała tego naszyjnika, jakby był cenniejszy niż Klejnoty Koronne! - oznajmiła poważnie.Uwolniła Queenie z uścisku i ostrożnie schowała naszyjnik do portmonetki.- No, chodzmy już! -ponagliła dziewczynę.- Kawał drogi przed nami.263Josephine CoxQueenie ruszyła wolnym krokiem.Dla jej młodych nóg pokonanie Parkinson Street nie było trudnymzadaniem.W myślach powtarzała nazwę ulicy.Dwa znajome słowa brzmiały tak swojsko: tutajdorastała, poznała smak szczęścia oraz doświadczyła uczuć, które budziły w niej lęk, ale zawsze czułasię tutaj u siebie.Ileż to razy przemierzała ten chodnik z ciocią Biddy? Nawet teraz miała wrażenie, żeczuje jej obecność.Idąc Parkinson Street, coraz bliżej domku pod numerem dwa, miała wrażenie, żekażdy krok, zamiast zbliżać ją ku minionym dniom, oddala od przesżłości.Niewytłumaczalne odczucie, ale w głębi serca wiedziała, że dawno już minął dla niej czas oglądaniasię za siebie.Pogodziła się z utratą Ricka i dzięki temu zyskała odrobinę spokoju.Przeszłość kryła wsobie jedynie cierpienie i ból. Być może przyszłość nie jest zbyt obiecująca - myślała Queenie - ale cóż mi pozostało poza nadziejąi wiarą we własne siły?"Rozważała w duchu, co może przynieść nadchodzące życie z Mike'em i z dzieckiem, które poczęła niez własnego wyboru.Trudno było jej znalezć coś, czego miałaby niecierpliwie oczekiwać.- No i jesteśmy na miejscu, kochanieńka.Katy wyjęła z kieszeni klucz, który przechowywała na polecenie ojca Rileya, i przekręciła go wzamku.Dziewczyna podążyła za nią korytarzem do saloniku.Dom wydał jej się dziwnienieprzyjazny.Nawet wrogi.Miała nieodparte wrażenie, że jest on żywą istotą, bardzo na niąrozgniewaną.- Może trzeba by przepalić w kominku, jak myślisz, Queenie? Trochę tu czuć wilgoć.Queenie zadrżała.- Nie, Katy.Nie rozpalaj ognia.Staruszka wzruszyła ramionami.- Jak chcesz.Rozejrzę się, sprawdzę, czy wszystko jest jak trzeba.- Wolnym krokiem ruszyła dokuchni.256Grzechy ojcaOueenie nie mogła dojść do ładu z własnymi odczuciami.Rozejrzała się wokół.Nic się nie zmieniło.Meble połyskiwały pod warstewką kurzu, ozdoby na kominku stały tak jak zawsze.Więc co się dzieje? pytała siebie.I nagle zrozumiała.To on! To George Kenney!Kiedy się rozglądała po znajomym wnętrzu, jej oczy spoczęły na fotelu George'a Kenneya.Poczułamrówki na plecach.Dreszcz strachu, a może rodzaj niesamowitej, radości? Więc to tutaj czytał list odRicka.Jej list! I tutaj umarł.Z rozmysłem odwróciła się plecami do fotela George'a Kenneya.Przesunęła palcami po kredensie.Nadal sprawiało jej to przyjemność, lecz dom stał sięniespodziewanie odstręczająco obcy.Poczuła, jak ogarnia ją lęk.W burzliwych czasach ten mały domek był dla niej zawsze cichąprzystanią, a teraz najwyrazniej nie chciał już być schronieniem.Zastanowiła się nad przyczynami.Może dom był w złym humorze? Albo błąkała się po nim cierpiąca dusza George'a Kenneya? Trudnobyło mieć pewność, jednak Oueenie nagle zrozumiała, że musi uciec z tego miejsca i nigdy tu niewracać.Dla niej samej było to przedziwne wrażenie, poczuła się jednocześnie winna i zasmuconą.Tak wiele wspomnień wiązało ją z tym miejscem, lecz dziwnym sposobem zarówno te miłe, jak i testraszne zmieszały się razem w przytłaczającą całość.Oueenie miała świadomość, że niełatwo będziezerwać więzy z przeszłością.Musi zapomnieć o wszystkim - o rzeczach dobrych i złych.Tylko w tensposób mogła mieć nadzieję na odzyskanie sił do życia.Kiedy Katy uznała, że czas wracać, Oueenie od dawna już była gotowa do wyjścia.Zanim opuściłyParkinson Street, zajrzały jeszcze do pani Farraday.Miła staruszka zasypała je lawiną informacji owszystkim i o niczym, a dziewczyna świetnie się u niej czuła.Pózniej, w tramwaju, Queenie siedziała, udając, że wygląda przez okno i od czasu do czasuprzytakiwała ogólnym265Josephine Coxuwagom Kary.Próbowała uporządkować myśli i uczucia.Zastanawiała się, czy dorosłość musi sięłączyć z odrzuceniem przeszłości.Cży człowiek zostawia za sobą minione zdarzenia podobnie jakmotyl, który wyzwala się z kokonu?Choć przecież, z drugiej strony, ona zawsze czuła się dorosła! Nawet w szkole, na podwórku, czy naParkinson Street nigdy nie tęskniła za towarzystwem innych dzieci.Bo i niby dlaczego? Wszystkieone miały matki i ojców, krewnych i przyjaciół.Niektóre nawet nosiły ładne ubrania i dostawałykieszonkowe.Nic z tego nigdy nie było częścią jej własnego dzieciństwa.Nie miała z innymi dziećminic wspólnego.Westchnęła w głębi duszy, zastanawiając się, czy to wszystko naprawdę miało takie ogromneznaczenie.Dzieciństwo powinno być radosne, by pózniej w myślach można było z przyjemnościąwracać do tamtych lat.Ona tego nie potrafiła.Wyjątkiem było może kilka wspomnień chwil spę-dzonych z ciocią Biddy.Tęskniła za tym, czego nigdy nie miała.Brakowało jej prawdziwego ojca.Iwolałaby mieć matkę, zamiast rozmawiać z fotografią.Przymknęła oczy.Och, jak gorąco pragnęła, by wolno jej było kochać Ricka.Chciała razem z nimbudować pogodne wspomnienia dla.nich samych i dla ich dzieci.Dziwne; nadskakiwanie innychchłopców nigdy jej nie obchodziło, a wystarczyło, że Rick raz jeden się do niej odezwał i już miaławrażenie, jakby go znała całe życie.Teraz miłość do niego ciążyła jej kamieniem i rządziła każdąmyślą.Dosyć tego! Lada dzień miała wyjść za mąż, a za niecałe siedem miesięcy pojawi się nowyczłowiek, dziecko, które będzie potrzebowało jej opieki.Musiała odsunąć od siebie miłość do Ricka
[ Pobierz całość w formacie PDF ]