[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dałem panu szansę ocalenia swojej brudnej skóry, ale widzę, że pan nie ma zamiaru z tego skorzystać.— Oni mnie zabiją, jeśli powiem!— Decyzja, co pan zrobi, należy do pana.Powiem tylko jedno: mój Wirus to absolutny pewniak.Na pana miejscu nie ryzykowałbym konfrontacji z nim.Łatwiej umknie pan Brownowi niż Wilusiowi, co do tego nie ma wątpliwości.— A pana powieszą, jeśli mnie pan zabije! — Kramenin znalazł dość wątpliwą metodę obrony.— O nie, szacowny cudzoziemcze! Bardzo się pan myli.Zapomina pan o magicznej sile dolarów.Natychmiast rzuci się do obrony gromadkę adwokatów, ci powołają kilka sław lekarskich jako biegłych i w efekcie sąd orzeknie, że mi się coś w główce poplątało.Spędzę kilka miesięcy w cichym sanatorium, mój stan psychiczny ulegnie poprawie, ci sami lekarze orzekną, że już jestem wyleczony, i wszystko skończy się jak najlepiej dla małego Juliusa.Myślę, że kilka miesięcy wycofania się z życia publicznego jest ceną wartą zapłacenia za samą przyjemność sprzątnięcia pana z tego świata.Tak, tak! Niech się pan nie łudzi, że mógłbym zawisnąć!Rosjanin uwierzył.Sam był skorumpowany, więc cenił siłę pieniędzy.Czytał o procesach w Ameryce przebiegających mniej więcej właśnie tak, jak to przedstawił Julius.Kramenin sam zresztą kupował i sprzedawał sprawiedliwość.Krewki Amerykanin miał go w garści.— Liczę do pięciu — oświadczył Julius — a kiedy już powiem cztery, to może pan przestać martwić się panem Brownem.Być może przyśle on nawet parę kwiatków na pański pogrzeb, ale nie poczuje już pan ich zapachu! Gotów? Więc zaczynam! Raz, dwa, trzy, cztery…Rosjanin przerwał, krzycząc:— Niech pan nie strzela, niech pan nie strzela! Wszystko powiem!Julius opuścił lufę rewolweru.— Tak sobie pomyślałem, że w końcu pan zmądrzeje.Gdzie ona jest?— W Gatehouse, w hrabstwie Kent.Posiadłość nazywa się Astley Priors.— Czy znajduje się tam wbrew swej woli?— Nie wolno jej opuścić domu.Jest tam bezpieczna.Ta głupia idiotka straciła pamięć! Niech ją diabli…!— Co bardzo złości pana i pańskich przyjaciół.Wiem.A druga dziewczyna? Ta zwabiona w zeszłym tygodniu?— Też tam jest — odparł Kramenin posępnie.— To świetnie! — powiedział Julius.— Wszystko nam się doskonale układa, prawda? I mamy wspaniały wieczór na wycieczkę!— Na jaką wycieczkę?— Do Gatehouse, oczywiście! Myślę, że lubi pan przejażdżki samochodowe?— Ja mam jechać? Zdecydowanie odmawiam!— Tylko spokojnie.Czy pan mnie uważa za idiotę i myśli, że mógłbym tu pana zostawić? Natychmiast zadzwoniłby pan do swoich przyjaciół.O nie, mój nieboraczku, jedzie pan ze mną.Czy za tamtymi drzwiami jest pańska sypialnia? No, to proszę.Uwaga! Wiluś idzie tuż za panem! Proszę włożyć płaszcz, ale ciepły.Doskonale.Widzę, że podbity futerkiem.Ho, ho! I kto to nosi takie rzeczy? Socjalista! A więc jesteśmy gotowi.Zejdziemy na dół i przejdziemy przez hol do mojego samochodu.I proszę nie zapominać, że kochany Wiluś tylko czatuje na okazję, aby zaszczekać przez moją kieszeń.Jedno słowo, jedno spojrzenie na któregoś z wygalowanych portierów, a nowa twarzyczka znajdzie się jeszcze dziś w kostnicy.Razem zeszli na dół i wyszli przed hotel.Rosjanin dygotał z wściekłości.Na schodach kręciło się paru pikolaków i bagażowych.Kramenin już otwierał usta, ale w ostatniej sekundzie stracił odwagę.Amerykanin sprawiał wrażenie człowieka, który nie blefuje.Kiedy wreszcie dobrnęli do samochodu, Julius odetchnął z ulgą.Minęli najniebezpieczniejszą strefę.Na szczęście strach skutecznie zahipnotyzował Kramenina.— Wsiadaj, bracie! — rozkazał Julius.I dostrzegając rzucane z ukosa spojrzenia swego więźnia, dodał: — Kierowca nic panu nie pomoże.To marynarz.Służył w Rosji na łodzi podwodnej, kiedy wybuchła rewolucja.Pańscy rewolucjoniści zamordowali jego brata.George!— Słucham, sir? — Szofer odwrócił się.— Ten dżentelmen to rosyjski bolszewik.Nie chcemy go zabić, ale może to okazać się konieczne.Rozumiesz?— Doskonale, sir.— Pojedziemy do Gatehouse w hrabstwie Kent.Znasz drogę?— Znam, sir.Około półtorej godziny jazdy.— Skróć do godziny.Bardzo się śpieszę.— Postaram się, sir!Samochód włączył się w ruch uliczny.Julius rozparł się wygodnie obok swojej ofiary, przez cały czas trzymając rękę w kieszeni.Nie przeszkadzało mu to zachowywać się bardzo towarzysko.— Któregoś dnia wypadło mi zabić człowieka w Arizonie… — zaczął rozmowę.Po godzinie biedny Kramenin był ledwie żywy.Po nieboszczyku w Arizonie przyszła kolej na bandziora z San Francisco, a następnie na krwawy epizod w Górach Skalistych.Opowieści Juliusa, nie zawsze zgodne z prawdą, były jednak bardzo obrazowe.Kierowca zwolnił, obwieszczając przez ramię, że właśnie wjeżdżają do Gatehouse.Julius polecił Rosjaninowi wskazywać drogę.Planował podjechać pod sam dom, gdzie Kramenin miał wysiąść i zażądać wydania mu obu młodych kobiet.Julius wyjaśnił bardzo szczegółowo, co przez ten cały czas będzie robił Wiluś, który absolutnie nie toleruje nieposłuszeństwa i niepowodzeń.Kramenin był już tak zdruzgotany wszystkim, co go spotkało, że więcej się nie opierał.Ostatecznie dobiła go szybkość jazdy — na każdym zakręcie żegnał się z życiem.Samochód skręcił w podjazd i po chwili zatrzymał się przed wejściem.Kierowca odwrócił głowę, czekając na polecenie.— Najpierw zawróć, George, następnie zadzwoń i siadaj z powrotem za kierownicą.Silnika nie gaś.Trzymaj nogę na sprzęgle i bądź gotów wyrywać stąd, ile sił, kiedy dam ci znak.— Tak jest, sir.Frontowe drzwi otworzył lokaj.Kramenin poczuł na żebrach lufę rewolweru.— Jazda! — syknął Julius.— I bardzo uważnie, braciszku! Rosjanin skinął na lokaja.Wargi mu zbielały, głos się załamywał.— To ja… Kramenin.Sprowadź na dół dziewczynę! Natychmiast! Nie ma czasu do stracenia!Whittington, patrząc ze zdziwieniem, zapytał:— Pan?! Co się stało? Przecież plany…Kramenin przerwał mu, wypowiadając słowa, które niepotrzebnie wywołały panikę:— Jesteśmy zdradzeni! Plany trzeba porzucić.Musimy ocalić własną skórę.Dziewczyna! Natychmiast! To nasza jedyna szansa!Whittington przez chwilę wahał się.— Ma pan polecenie… od niego?— Oczywiście! Skąd bym inaczej tu się wziął? Pośpieszcie się! Nie ma czasu do stracenia! I niech ta druga idiotka również tu zejdzie!Whittington zawrócił i wbiegł do domu.Julius czekał w straszliwym napięciu.Po kilku minutach wyszły z domu dwie postacie okutane w peleryny.Zbiegły po schodach i wsiadły do samochodu.Drobniejsza z nich trochę się przy tym opierała, ale Whittington bezceremonialnie ją wepchnął do środka.Julius pochylił się do przodu i na twarz padło mu światło z otwartych drzwi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]