[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie złapałza gałkę.Wyobrażałam sobie, jak stoi za drzwiami, i położyłam płaskądłoń nadrewnie, jakbym chciała go przez nie dotknąć.Przyłożyłam dodrzwrgłowę.Oczy miałam zamknięte.- Wciąż tli jestem.Musiałam przełknąć ślinę, żeby mi się udało powiedzieć coś tak, by wmoim głosie nie było słychać drżenia.- Chciałabym, żebyś sobie poszedł.- Och, Elle.Nie zapytał dlaczego.Nie chciałam mu tego powiedzieć? Bo co mogłam mu powiedzieć? %7łewstyd łatwiej znosić samemu? Ze patrzenie mu w twarz i świadomość, żewie, jest dla mnie zbyt dużym obciążeniem, zwłaszcza teraz, gdy umarłmój ojciec?- Nie chcesz, żebym cię zostawił.- Pewność w jego głosie była tym,co mogło mnie przekonać, gdybym tylko się jej poddała.- Tym razem to nie zadziała.Chcę, żebyś poszedł.Potrzebuję tego.Usłyszałam za drzwiami ciche szuranie i wyobraziłam sobie, że stoitak samo jak ja, z głową przyciśniętą do drewna.- Nie chcę iść, Elle.Może jednak mnie wpuścisz? Nie musimyrozmawiać o tym, o czym nie chcesz rozmawiać.- Nie! - Mój krzyk odbił się echem od ścian łazienki i wrócił do moichuszu wzmocnioną falą.-Mówię serio.Chcę, żebyś sobie poszedł! Muszęteraz być sama!- Nie musisz być sama - powiedział cicho.- Ale chcę - odpowiedziałam.Na to nie odpowiedział.Czekałam i w końcu usłyszałam oddalającesię kroki i coraz cichsze pobrzękiwanie kluczyków.W końcu usłyszałamciszę.Kiedy wyszłam z łazienki, większość ludzi już sobie poszła.Zostały po nich tylko resztki zapiekanek i ciast, które miałam włożyć dopojemników i zamrozić.W domu została tylko pani Cooper.Zastałam ją kuchni.Wstawiaławodę na herbatę i wiązała sobie fartuch w talii.Odwróciła się, kiedyweszłam.Jej uśmiech miał mnie rozgrzać, ale nie rozmroził lodu, któryzagniezdził się w mojej piersi.- Położyłam twoją matkę do łóżka.Dałam jej tabletkę przeciwbólową.Biedactwo.Niech odpoczywa, a ja tymczasem zacznę zmywać.- Nie musi pani tego robić, pani Cooper.- Ależ kochanie, to żaden problem, naprawdę.Od czego są sąsiedzi,jak nie od tego, żeby sobie pomagać w potrzebie? - Uśmiechnęła się isięgnęła po butelkę płynu do mycia naczyń.Nachyliłam się, żeby poszukać eleganckiego stosu pudełek po maśle,których moja matka używała jako pojemników na różne rzeczy, alezamiast nich w kredensie znalazłam zestaw specjalnych plastikowychpudełek z pokrywkami.Wydałam zduszony okrzyk zdziwienia.Zwróciłam tym uwagę pani Cooper.- Niech Bóg ma ją w opiece, twoją matkę znaczy - powiedziała,chichocząc.- Zorganizowała jedno z tych przyjęć, wiesz? I oszalała.Naprawdę poszła na całość.Przecież nigdy nie użyje więcej niż kilkunaraz, szczególnie teraz, kiedy została sama, ale no cóż, teraz się chybaprzydadzą, prawda? - Wskazałana stół uginający się pod ciężarem przyniesionych potraw:ziemniaczanych sałatek, klopsików, pierogów polanych masłem imarchewkowych ciast.- Ludzie byli tacy hojni.Spójrz, ile tego jest.- Powinna pani coś wziąć - powiedziałam.-Może pan Cooper miałbyna coś ochotę.- Dziękuję, skarbie.Pani Cooper zaczęła zmywać, a ja pakować jedzenie.Rozsmarowałamna płasko górę sałatki z tuńczyka, a potem przykryłam pojemnikpokrywką.- Gdzie się podział ten młody mężczyzna, który ci towarzyszył?- Musiał już iść.Dan sobie poszedł, tak jak prosiłam.Dał mi to, czego chciałam, jakzawsze.- Wyglądał na sympatycznego.- Spojrzała na mnie z ukosa.- Twojejmatce też się chyba podobał.Ze zdziwieniem podniosłam wzrok.- Naprawdę?- O tak.- Uśmiechnęła się.- Twoja matka jest z ciebie bardzo dumna.Wciąż o tobie mówi.O tym, jak świetnie ci idzie w pracy, jak awansujesz.Jak sama, bez niczyjej pomocy, wyremontowałaś swoje mieszkanie.Tak.Wydaje mi się, że ten młody mężczyzna zrobił na niej bardzo dobrewrażenie.Powiedziała, że ma dobrą pracę i że wydaje się bardzo dobrzewychowany.To nie było podobne do mojej matki, ale nie chciałam dyskutować zpanią Cooper
[ Pobierz całość w formacie PDF ]