[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na Jamajce panuje zapewne upał.W pokoju Maxaklimatyzator chłodzi powietrze, a sam Max.Boże, niepozwól mu umrzeć, modliła się w duchu.Nie ze względuna mnie, ale przez wzgląd na Jenny.Nie, Max nie możeprzecież umrzeć.Próbowała wyobrazić sobie męża,trupio bladego, leżącego nieruchomo na szpitalnymłóżku, otoczonego podtrzymującą funkcje życiowe apa-raturą, ale nie była w stanie zobaczyć go w takim stanie.Miała go natychmiast przed oczami takim, jakim gozapamiętała podczas pierwszej spędzonej wspólnie nocy.Obudziła się wówczas nad ranem i przyglądała siękochankowi oczami bezgranicznie zakochanej kobiety.Leżał na plecach, miał zamknięte powieki, jego gęsteciemne włosy były zmierzwione, jedno ramię odrzuciłdaleko.Miała wówczas ochotę pochylić się i całowaćjego połyskującą lekko w mroku skórę i te palce, którejeszcze niedawno ją pieściły, dając nie znaną dotąd,niewyobrażalną rozkosz.Pijana szczęściem, oszołomiona, wsparła się na łokciui spoglądała na niego, nie dowierzając jeszcze, że tenwspaniały, piękny jak bożek mężczyzna należy do niej.W pewnej chwili Max otworzył oczy, zobaczył, żeMaddy mu się przygląda. Dotknij mnie powiedział cicho, a jej na samobrzmienie jego głosu zrobiło się gorąco. Ach, prawda dodał kpiąco. Nie wiesz jak.Mam ci pokazać?Zaczerwieniła się jeszcze bardziej, krew uderzyła jejdo głowy.Tymczasem Max instruował ją rzeczowym,wypranym z emocji tonem, ale ona wówczas nie czuła,nie rozumiała jeszcze jego obojętności, reagowała na-miętnie, żarliwie, zatracając się bez reszty w piesz-czotach.Jego zapach na jej skórze, jego smak na języku, to byłydoznania, które miały na zawsze wryć się w jej pamięć,pozostać z nią do końca życia.Maddy podniosła kubek z herbatą do ust i nagle zdałasobie sprawę, że po policzkach spływają jej gorące,gorzkie łzy.ROZDZIAA DZIESITY Tędy, proszę iść za mną.W klimatyzowanym szpitalu panował przyjemnychłód, a jednak Jon czuł, że na czoło występująmu krople potu, gdy szedł korytarzem za młodąpielęgniarką.Ubrana w biały, sztywny fartuch dziew-czyna, zgrabna i schludna, przywodziła mu na myślMaddy.W pierwszej chwili zaskoczył go spokój i pewnośćsiebie, z jaką Maddy przejęła kontrolę nad całym domem.Przywykł do tego, że zazwyczaj niepewna i pełnawątpliwości, woli się trzymać na uboczu, musiał jednakprzyznać, że bardziej podobała mu się w nowym wciele-niu, osoby, która wierzy we własne siły.Pielęgniarka zatrzymała się przed gabinetem ordyna-tora oddziału intensywnej terapii, otworzyła drzwi i prze-puściła Jona, któremu serce podeszło do gardła na widokzasępionej twarzy lekarza. >oj syn Max wykrztusił, ledwie zdążył sięprzedstawić i przywitać. Czy on.? Pański syn odniósł, niestety, bardzo poważne obra-żenia. Ale żyje? Zdławiony głos Jona przeszedł w led-wie słyszalny szept. Tak, tak, żyje przytaknął lekarz. Muszę jednakuprzedzić pana.Stracił mnóstwo krwi, jest naprawdęw bardzo ciężkim stanie. Czy mógłbym go zobaczyć? zapytał Jon ześciśniętym gardłem, z trudem wymawiając słowa. Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł.Syn nierozpozna pana.Jest na silnych lekach przeciwbólowych.Być może za godzinę.Jon odwrócił głowę, by ukryć cisnące się do oczu,piekące łzy.Zrozumiał, co lekarz chciał powiedzieć:Max umierał. Może chce pan odwiedzić swojego bratanka? za-proponował ordynator.Zamrugał gwałtownie, zdjęty nagłym poczuciem wi-ny.Jak mógł zapomnieć o Jacku? Tak, naturalnie przytaknął pospiesznie.Chłopiec leżał w małej separatce na końcu korytarza.Kiedy zobaczył stryja, na jego bladej, wymizerowanej,zapadłej twarzyczce w pierwszej chwili odmalowała sięulga i radość, ale zaraz posmutniał, wyraznie wylęknionyi przygnębiony. Jak Max? Co z nim? Widziałeś go? zaczął siędopytywać, z trudem unosząc zabandażowaną głowę,ledwie Jon stanął przy jego łóżku. Chciałem, żeby mniedo niego zawiezli, ale lekarz się nie zgodził.To wszystkoprzeze mnie, to moja wina.Widząc, jak bardzo strapiony, zrozpaczony jest Jack,Jon zapomniał o własnych odczuciach. Nie opowiadaj głupstw, Jack.Nie ma w tym żadnejtwojej winy zapewnił łagodnie bratanka. Obydwajpadliście ofiarą okrutnej, bezmyślnej napaści i proszę,nie mów mi, chłopcze, że ty jesteś temu winny. Gdyby nie przyszło mi do głowy wracać do hoteluna skróty, plażą, nic by się nam nie przydarzyło. W oczach Jacka pojawiły się łzy.Jon, nie mogąc przytulić chorego, położył mu delikat-nie dłoń na ramieniu. Teraz żałuję, że tutaj przyleciałem.Max był strasz-nie zły, kiedy mnie zobaczył.Jack zamknął oczy.Leżąc samotnie w szpitalu w King-ston, tysiące kilometrów od domu, z dnia na dzień corazbardziej tęsknił za Jonem, niczego w tej chwili tak niepotrzebował, jak ujrzeć stryja, usłyszeć od niego słowaotuchy i pociechy.Dziwne, ale ojciec, dla któregoodważył się na tę szaloną i ryzykowną wyprawę, przestałw ostatnich dniach zaprzątać myśli Jacka; jego postaćzatarła się, rozpłynęła, przestała mieć znaczenie.Alboinaczej, miała nie większe znaczenie niż pierwszy lepszyczłowiek napotkany przypadkiem na ulicy.Gdyby zda-rzył się cud i David wszedł nieoczekiwanie do szpitalnejseparatki, jego pojawienie się nie wywarłoby na Jackużadnego wrażenia.Ostatnie wydarzenia sprawiły, że znacznie dojrzalejpatrzył na swoje życie.Zrozumiał wreszcie, że jedynymiludzmi, którzy w tym życiu się liczą, są stryj Jon i ciotkaJenny.Wychowując go przez lata, troszcząc się o niegoi otaczając miłością, stali się jego prawdziwymi rodzica-mi.Dom stryjostwa w Haslewich był jego domem.najważniejszym, centralnym miejscem na ziemi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]