[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przywiązanie jego do niej, coraz widoczniejsze, wkładało na nią obowiązki;czuła, że powinna się była poświęcić do końca i dać to szczęście biednemupoecie, którym go łudziła.Spełniała więc ofiarę heroicznie i tuląc bijące serce,zakrywając łzy krwawe, uśmiechała się do tego, który u nóg jej zapominałnawet o poezji, co go dotąd karmiła.Julian patrzał obłąkany i gniewny.zpoczątku śmiał się z goryczą, rozpaczał, nic pojąć nie mógł; w ostatku upadł nasiłach.Widzieliśmy, jak w najszczęśliwszych nawet chwilach szału, który ichoboje ogarniał, Karliński cierpiał wiele od tej namiętności za gorącej dla niego,zbyt popędliwej i fantastycznej.Nieustanne przemiany humoru Poli, jejzazdrość, wymówki, niedowierzania, przystępy gwałtownego przywiązania irozpaczy, dręczyły Juliana i w nieustannym trzymały go niepokoju.Kochał, alewzdychał, by ta miłość inny, spokojniejszy i łagodniejszy charakter przybraćmogła; gdy się ujrzał zdradzonym, jak sądził, boleść pierwszej chwili, żal,obrażona miłość własna, rozjątrzyły go na nowo: chciał jakimkolwiek kosztemodzyskać stracone.Ale serce jego nie miało siły do długiej walki ani do stałegoprzywiązania; w tych pierwszych bojach zużył się Julian i wyczerpał, nie mógłjuż pójść dalej; i gdy ujrzał, że Pola wyraznie, stanowczo odstąpiła od niego,kochając ją jeszcze, uczuł przecie jakby mu wielki ciężar spadł z serca.Mógłspocząć łagodny smutek, element, w którym żyć najlżej mu było, zająłwprędce miejsce rozpaczy.rozumował i powiedział sobie, że nic nie byłwinien, że cierpiał więcej, że wychodził czysty i swobodny.Tak było dniami,to znowu żal się budził gorętszy, wspomnienie Poli i spędzonych z niąwieczorów, które już nigdy powrócić nie mogły, obłąkiwało go; płakał inarzekał.Cały ten dramat za ciężki na barki Juliana, przygniatał go do ziemi.Prezes patrzał z daleka i mówił sobie, że przechorować musi; nie obawiał się nicwięcej.Pola zwracała nań oczy i śledziła postępy namiętności, rozpaczy,mierząc nią przywiązanie jego do siebie; nie łudziła się długo! wkrótcezobojętnienie stało widocznym.Jednego z tych wieczorów letnich, które tak żywo przypominały Karlińskiemurozkoszne godziny spędzone w altanie, rozpłakany Julian wbiegł do przyjaciela iująwszy go za rękę, drżący wyprowadził do ogrodu. Kochany Aleksy rzekł ja jestem nieszczęśliwy, siebie i położeniaswego nie rozumiem, na twoją tylko na świecie przyjazń rachuję, w głowie misię zawraca, wytłumacz mi szczerze Polę, mnie samego, nasze położenie i co sięz nami dzieje.ja tego nie pojmuje.Aleksy milczał. Na Boga rzekł na honor, na przyjazń cię naszą zaklinam, ratuj mnie,zapomnij, kto jestem, nie myśl, kto ona.mów, co byś zrobił na moim miejscu? To zależy dziś od tego, czy cię Pola kocha czy nie, czy miłość jej dla Justynajest niezbadaną jakąś komedią, czy smutną prawdą, której się poddać potrzeba. Jak sądzisz? zapytał Julian. Nie śmiem ci się wyspowiadać rzekł Aleksy. Przyjaciel jesteś czy nie? mów szczerze! zawołał Julian. Nic taić nie będę przed tobą odparł Drabicki całe postępowanie Polizdaje mi się zagadką.Kto wie, prezes, pułkownikowa wpłynąć na nią mogli,tajemnica wasza zle była strzeżona, wszyscy wiedzieli o niej.Zdaje mi się.żePola gra komedię, żeby ciebie uwolnić. A! i ja na tę myśl wpadałem. zimniej nieco odpowiedział Karliński lecz być że by to mogło? ona?Aleksy wzruszył ramionami. Być może. Cóż mi czynić pozostaje? spytał Julian. Nie pytaj! na Boga, nie pytaj mnie, bobyś siebie krzywdził rzekł Aleksy był czas, gdyś uciec był powinien, dziś droga dla ciebie jedna: wszystkimwzgardzić i odepchnąć, pójść z nią przed ołtarz i zaślubić.Julian stanął wryty.znać już było, że się wahał; chciał kochać, ale obawiał siężenić. Ja ją kocham odpowiedział lecz moglibyśmy żyć z sobą szczęśliwi? Tu nie o to idzie, ale o obowiązki, jakie masz dla niej; mogłeś ją odepchnąćwprzód dziś nie masz prawa; była twoją i życie twoje do niej należy!Karliński zmięszał się. Wiesz rzeki, przechodząc bojazliwie do innego przedmiotu wiesz, jakimi prezes, nie bez myśli zapewne, zrobił rachunek mojej przyszłości w raziegdybym się ubogo ożenił?Aleksy zżymnął się. Nie wiem rzekł zimno.Julian powtórzył słowa prezesa, które dobrze zapamiętał. Braknie ci więc odwagi do poślubienia ubóstwa! rzekł Aleksy mówszczerze, Julianie! Tak jest! żal mi cię serdecznie, przepadłeś.Patrz, na czymdziś opiera się szczęście twoje: na mieniu, na groszu, na najniestalszym z dóbrziemskich.Zbudowałeś zamek na lodzie i chcesz w nim mieszkać całe życie.Jestże środek zapewnienia sobie fortuny i dostatku, choćbyś na to rozum wysiliłi wszystko dał na ofiarę? Wojna, pożar, niewiara ludzi, tysiąc przypadków czyhana tę kruchą podstawę twojego szczęścia! I dla wygód ciała, dla próżności, dladrobnostek poświęciłbyś zasady, przywiązanie, miłość, poczciwość? To za ostro! rzekł nieco obrażony Julian. Chciałeś, bym był szczerym, inaczej mówić, jak myślę, nie mogę i nieumiem.mów, słucham i pragnę, byś mi się wytłumaczył.Julian ostygł znacznie i trochę sobie przypomniał, ze mimo serdecznej przyjazniAleksy i on nie byli równymi sobie: głos jego zdradzał obrażonego pana. To są deklamacje rzekł powoli kocham Polę, ale nie widzę ani dla niej,ani dla siebie szczęścia, gdybyśmy się połączyli, ubodzy, odepchnieni odrodziny, i z taką miłością burzliwą jak nasza. Dlaczegożeś wspomniał o majątku? spytał Aleksy. Bo i to jest jeden z warunków spokoju i szczęścia. Nie, kochany Julianie! odparł Drabicki nędza tylko zabija, a nędza ciędotknąć nie może, boć przecie i pracować byś potrafił. Ja! co ci się dzieje! wiesz, jak mnie wychowano! Dla mnie niedostatek jestjuż nędzą!.Aleksy smutnie się zamyślił, patrząc na księżyc. A! daleko rzekł smutnie daleko nasze przechadzki nocne zuniwersyteckich czasów, kochany Julianie! daleko od nas myśli, któreśmynaówczas dzielili
[ Pobierz całość w formacie PDF ]