[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Za czymś pięknym, głębokim, szczerym i praw-dziwym.Odetchnął z ulgą, gdyż właśnie zbliżyli się do lasu.Dość wąska ścieżkauniemożliwi jazdę obok siebie, a tym samym dalszą rozmowę, więc będzie miałtrochę czasu na dojście do siebie i wzięcie się w garść.Niestety, jego zadowolenieokazało się krótkotrwałe.Jakim cudem miał dochodzić do siebie, jak tuż przed jegonosem zgrabna sylwetka Josie podnosiła się i opadała miękko w siodle, gdy Petuniabiegła lekkim kłusem przez las?SRPonownie poczuł przypływ ulgi, gdy przybyli na miejsce.Zwinnie zeskoczyłz konia i przywiązał go do drzewa, a następnie pomógł zsiąść Josie.Podczas jazdyjej sweter podciągnął się nieco do góry i gdy Luke ujmował ją od tyłu w talii, po-czuł nagle dotyk ciepłej nagiej skóry.Zamarł.Ponieważ nie cofnął się i nie zrobił jej miejsca, Josie zsunęła mu się prosto wramiona, w dodatku przesuwając przy tym swoimi kuszącymi krągłościami po jegotorsie, brzuchu, wreszcie udach, a Luke poczuł nieznośne gorąco.To, że nie zrobiłw tym momencie niczego, czego potem wypadałoby mu żałować, zawdzięczał wy-łącznie temu, że znieruchomiał na amen.Zaskoczona i mocno zakłopotana Josie obróciła się w jego ramionach.- Och.Przepraszam.Była tak blisko.Tak bardzo blisko.I te jej oczy.Nie wiedziałem, że niebieskimoże być takim ciepłym kolorem, zawsze myślałem, że jest zimny, przeleciało muprzez głowę.Stał i wpatrywał się w nią jak urzeczony, niezdolny do wykonania ja-kiegokolwiek ruchu, nawet do wypuszczenia wstrzymanego oddechu.I pewniebyłby tak stał aż do śmierci, wpatrując się w nią zauroczonym wzrokiem, gdybyJosie nie wysunęła się z jego objęć i nie odeszła na bok.Luke, poruszając się jak automat, sięgnął po cugle Petunii i niedbale przerzu-cił je przez jakiś konar.Serce biło mu jak szalone, oddech miał nierówny.Nigdy wżyciu nie reagował do tego stopnia na żadną kobietę.Odwrócił się i nieco nerwo-wym gestem wskazał polanę, gdzie formujące krąg pnie otaczały wyłożone cegłamimiejsce pod ognisko.Zgrabny stos polan tylko czekał na podpalenie go.- Widzę, że wszystko już gotowe - zauważyła Josie.Tak, tym razem i ja jestem gotów, pomyślał.Gotów chwycić cię w objęcia,wsunąć dłonie w ten twój obłędny gąszcz loków i całować cię do samego rana.Po-tem mógłbym ewentualnie zaczerpnąć odrobinę powietrza.Bez słowa rozpalił ognisko, choć osobiście wolałby raczej wskoczyć do prze-rębla.Był już w stanie wrzenia, choć wieczór dopiero się zaczynał.Nie miał poję-SRcia, jakim cudem uda mu się wytrzymać do póznej nocy i nie oszaleć.Okrągły księżyc stał już wysoko na niebie, gdy Josie z pomrukiem zadowole-nia odstawiła na trawę metalowy talerz.- To był jeden z najpyszniejszych posiłków, jakie w życiu jadłam - oświad-czyła z przekonaniem.Luke skończył również, oparł się wygodnie o pniak, pod którym siedział i za-patrzył się w tańczące płomienie.- Jedzenie zawsze smakuje najlepiej, gdy jest ugotowane na świeżym powie-trzu.I spożywane w miłym towarzystwie, dodała w myślach, wyciągając nogi wstronę ognia.Na początku bała się, jaki ten wieczór może przybrać obrót, zwłasz-cza po tamtej niesamowitej chwili, gdy zsiadała z konia i nagle poczuła elektryzu-jący dotyk dłoni Luke'a na swojej skórze.Obopólne zafascynowanie nie zmniejsza-ło się ani na jotę, choć oboje próbowali z nim walczyć.Na szczęście dzięki wspól-nemu przyrządzaniu posiłku wytworzyła się beztroska atmosfera i napięcie zelżało,chociaż nie zniknęło.Naraz Luke usiadł gwałtownie i wskazał ręką ku górze.- Popatrz, spadająca gwiazda! - wykrzyknął, a kiedy płonąca na tle granato-wego nieba iskra zgasła, oparł się ponownie o pień drzewa.- Mama mówiła, że jakzdąży się pomyśleć do końca jakieś życzenie, zanim gwiazda zgaśnie, to ono sięspełni.Jak byłem mały, to tak robiłem.- Teraz już rozumiem, skąd te spadające gwiazdy wyhaftowane na patchwor-ku - uśmiechnęła się.- A czego sobie życzyłeś?- %7łeby wszystko zostało tak, jak jest.- Wpatrywał się w wygwieżdżone niebo.- Miałem psa, kucyka i zabawki, więc nie marnowałem na to życzeń, bo już nicze-go więcej nie potrzebowałem.Nie marzyłem też o tym, żeby zostać astronautą,strażakiem albo piłkarzem, bo od dziecka wiedziałem, że zostanę tutaj.Dlategozawsze życzyłem sobie, żeby nic się nie zmieniło - zaśmiał się, ale nie było w tymSRnawet śladu wesołości.- Prędzej by się spełniło, gdybym sobie życzył, żeby dobredżiny zrzuciły na łąkę cały skarbiec Ali Baby.- Zwrócił wzrok na Josie.- A ty?Czego chciałaś, jak byłaś dzieckiem?Teraz ona skierowała spojrzenie ku niebu.- Miałam dwa marzenia.Pierwsze było takie, żeby letni obóz trwał przez całyrok.- Musiałaś bardzo lubić te wakacyjne wyjazdy.- Przez całe długie miesiące żyłam myślą o nich! To była dla mnie bez małajedyna okazja, żeby pobyć pod gołym niebem.- Jak to?- Po prostu moja rodzina nie przepada za przebywaniem na świeżym powie-trzu.Cały czas spędzają we wnętrzach, zarówno budynków, jak samochodów.Nazewnątrz wychodzą tylko wtedy, gdy nie mogą znalezć krytego parkingu - zażar-towała, lecz Luke zgadywał, że pewnie nie przesadzała zbytnio.- Za to ja uwielbia-łam wszelkie wyjazdy.Gdy byłam już za duża, żeby wyjeżdżać na kolonie i obozy,zgłaszałam się na nie w charakterze opiekuna.Właśnie wtedy odkryłam, że lubiępracować z ludzmi, stąd moja pózniejsza decyzja, zresztą oceniona przez rodzinęjako niesłuszna.W jej głosie zabrzmiała gorycz i Luke poczuł nagle, że nie może znieść myśli,że ta dziewczyna czymś się dręczy.- A ja właśnie myślę, że wybór zawodu powinien być podyktowany prywat-nymi upodobaniami, a nie na przykład zimnymi kalkulacjami, kiedy oceniasz, co cisię bardziej opłaci, a co mniej.Najważniejsze, żeby naprawdę robić to, co się lubi, idlatego uważam, że postąpiłaś słusznie.To twoja rodzina się myli.- Naprawdę tak myślisz? - Popatrzyła na niego z nagłą nadzieją.- Oczywiście.- Ale przecież nie mam pracy.- To nie ma nic do rzeczy i świadczy nie o żadnej pomyłce, tylko o odwadzeSRbronienia swoich przekonań.Aatwiej znalezć nową pracę, niż odzyskać czyste su-mienie.- Dziękuję - szepnęła Josie, a jej twarz rozjaśniła się tak szczęśliwym uśmie-chem, że serce Luke'a zaczęło niemal fikać koziołki.Pospiesznie odwrócił wzrok.- Mówiłaś, że masz dwa marzenia - przypomniał, żeby zażegnać niebez-pieczną sytuację
[ Pobierz całość w formacie PDF ]