[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Jak tu pięknie - z rozmarzeniem powiedziała Hillary.Podeszła do okna.Podszedł do niej, zdjął z niej płaszcz.356- Co to za zapach? - wymruczał, delikatnie masując jej kark.- Zawsze taki sam, ulotny i bardzoprzyjemny.- To kwiat jabłoni.- Hm, nie zmieniaj go, bardzo do ciebie pasuje.Umieram z głodu - oznajmił nieoczekiwanie, odwracając ją ku sobie.- Może coś przyrządzimy?Mogłabyś otworzyć jakąś puszkę, a ja przez ten czas rozpalę kominek.Kuchnia jest dobrzezaopatrzona, na pewno znajdziesz coś odpowiedniego.- Dobrze - przystała z uśmiechem.- Przecież nie mogę dopuścić, żebyś padł z głodu.Gdzie jestkuchnia?Kuchnia była urządzona ze staroświeckim wdziękiem.Hillary z rezerwą popatrzyła na kuchenkę.Taką chyba miała jej babcia.Dopiero po chwili spostrzegła, że to tylko stylizacja.Kuchenka była jaknajbardziej współczesna.Przelewała zupę z puszki do garnka, gdy usłyszała kroki wchodzącego dokuchni Breta.- Szybko się sprawiłeś! - zawołała z podziwem.-Chyba byłeś wzorowym skautem.- Mam taki zwyczaj, że przed wyjazdem z domku zostawiam przygotowany kominek - wyjaśnił, stającza nią- Kiedy przyjeżdżam, wystarczy podłożyć zapałkę.- Jesteś świetnie zorganizowany - podsumowała.- Jesteś dobrą kucharką, Hillary?- Każdy potrafi otworzyć puszkę, do tego nie trzeba szczególnych zdolności - głos uwiązł jej wgardle, bo Bret rozsunął jej włosy na karku i delikatnie musnął ustami skórę szyi.- Zacznę szykowaćkawę - powiedziała po-śpiesznie, próbując oswobodzić się z jego uścisku.Nie puścił jej.Jego usta nadal błądziły po jejkarku.- Myślałam, że jesteś głodny.- Bo jestem - wyszeptał, skubiąc zębami jej ucho.- I 357to szalenie.Wtulił twarz w wygięcie jej szyi.- Bret, nie - jęknęła bezradnie, czując ogarniającą ją falę gorąca.Wiedziała, że musi natychmiast sięwycofać.Inaczej przepadnie.Bret wymamrotał coś, przygarnął ją mocniej i całował szaleńczo.Znała jego pocałunki, ale teraz było inaczej.Wcześniej zawsze się kontrolował.Teraz całował ją mocno, namiętnie, nie zważając na jej protesty.Przestała walczyć; poddała się pieszczocie, ogarnięta radosnym uniesieniem.Przylgnęła do niego całym ciałem, rozkoszując się poca-łunkami, palącym dotykiem jego rąk.Przed domem rozległ się odgłos podjeżdżającego samochodu.Bret zaklął, oderwał usta od Hillary iwestchnął.- Znalezli nas, Hillary.Lepiej otwórz jeszcze jedną puszkę.358ROZDZIAA 7Za drzwiami słychać było gwar głosów, śmiech June i znajomy głos Larry'ego.Bret wyszedł im napowitanie, Hillary stała nieruchomo, porażona tym, czego doświadczyła ledwie parę sekund temu.Gdyby nie przyjazd June i Larry'ego nie wiadomo, jak to by się skończyło.Oboje, i ona, i Bret,stracili nad sobą kontrolę.To, co czuła, porywało i oszałamiało, budziło tak dzikie, nieokiełznanepragnienia, że chyba by uległa.Przycisnęła dłonie do rozpłomienionych policzków, podeszła dokuchenki.Może, jeśli zajmie się czymś prozaicznym, szybciej ochłonie.- Cześć, widzę, że Bret już znalazł ci zajęcie! - June, obładowana torbami z zakupami, weszła dokuchni.- Cześć! - Hillary odwróciła się.- Co masz w tych torbach?- Zapasy na długi zimowy weekend.- Zaczęła wyjmować z toreb przywiezione zakupy: mleko, sery,różne produkty.- Jak zwykle perfekcyjna - skomentowała Hillary.Rozluzniła się wreszcie i uśmiechnęła do June.- Nie jest łatwo być doskonałym - z westchnieniem stwierdziła June.- Ale cóż, niektórzy już się ztym rodzą.Gdy zupa była gotowa, zasiedli w jadalni przy wielkim, wygodnym stole.Cała czwórka jadła zogromnym apetytem.Początkowo Hillary była trochę spięta, jednak powoli napięcie ustąpiło.Bretzachowywał się całkiem naturalnie, jakby nic się nie stało.Stopniowo Hillary 359uspokoiła się, włączyła do rozmowy.Po posiłku panowie zostali na dole, by omówić szczegóły jutrzejszych zdjęć, Hillary i June poszły nagórę obejrzeć swój pokój.Nie zawiodły się - przestronna sypialnia była wykończona w drewnie.Ogromne oka wychodziły na las i góry.Kolorowe narzuty przykrywały dwa łóżka, mosiężne lampyharmonizowały z drewnianymi meblami, oblewały wnętrze miękkim światłem.Hillary zaczęła wyjmować stroje na jutrzejszą sesję, June wyciągnęła się na łóżku.- Czyż tu nie jest fantastycznie? - zapytała, wpatrując się w wysoki sufit.Westchnęła zzadowoleniem.- %7ładnych telefonów, maszyn do pisania, interesantów.Może nas zasypie i zostaniemy aż do wiosny?- O ile Larry przywiózł wystarczająco dużo filmów.Inaczej to marzenie ściętej głowy - zareplikowała Hillary.Wyjęła z torby czerwoną kurtkę i narciarskie spodnie.- To będzie świetnie wyglądać na śniegu.- Ty będziesz świetnie w tym wyglądać -sprostowała June.Założyła ręce pod głowę.- To twój kolor.Na białym śniegu, przy twoich włosach i karnacji.Szef ma oko.Nigdy się nie myli.Nieoczekiwanie ciszę za oknem przerwał dzwięk samochodu.Podbiegły do szyby.Bud LewispomagałCharlene wysiąść z auta.- No cóż - skrzywiła się June.Westchnęła.- Choć chyba raz się pomylił.Hillary z niedowierzaniem wpatrywała się w płomienne włosy Charlene.- Nie wiedziałam.Bret nic nie mówił, że ona też tu będzie.- Była zła.Nie tak wyobrażała sobieten weekend.- Być może teraz ja się mylę, ale z tego co wiem, 360Bret też nie miał o tym pojęcia.- June odwróciła się, oparła plecami o parapet.- Może ją wepchniew śnieg.- Może - odmruknęła Hillary, z hałasem zamykając walizkę.To jej trochę pomogło.- A może ucieszysię na jej widok.- Niczego się nie dowiemy, jeśli będziemy tu siedzieć.- June zdecydowanym krokiem podeszła dodrzwi.- Chodz, przekonajmy się na własne oczy.Już na schodach usłyszały głos Charlene.- Chyba nie masz mi za złe, że przyjechałam bez zapowiedzi? Chciałam ci zrobić miłą niespodziankę.W tym właśnie momencie weszły do salonu.Hillary zdążyła spostrzec, jak Bret jedynie wzruszaramionami
[ Pobierz całość w formacie PDF ]