[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Niech pan przekaże córce, że jej pomoc jest nieodzowna.Musimy z niąporozmawiać.Być może będziemy potrzebowali portretu pamięciowego tego Jo.Byłobydobrze, gdyby zgłosiła się, jak tylko będzie to możliwe.Fellbacher westchnął.Było widać, że jego gotowość współpracy maleje. Ach, i jeszcze jedno dodał Marthaler, już wychodząc kim Bernd Funke był zzawodu? Studiował.Medycynę Fellbacher skrzywił się pogardliwie. Co w tym takiego niecnego? Nic.Ale nie sądzę, by był pilnym studentem.Wydaje mi się, że brał od ojcapieniądze i dobrze się bawił.Marthaler skinął ponownie.Potem otworzył drzwi i jeszcze raz się odwrócił. Proszę przyjść jutro do komendy podpisać protokół.Nie pożegnał się z Fellbacherem.Przed willą głęboko odetchnął.Cieszył się, żezostawił za sobą ten budynek i tego człowieka.Spojrzał na zegarek.Prawie południe, bardzogorąco.Był głodny i chciało mu się pić.Przeszedł przez parking, nieco zdezorientowanyzgubił się między licznymi budynkami kliniki uniwersyteckiej, wreszcie dotarł do przystanku;czekał na tramwaj w stronę dworca.Marzył, żeby pójść popływać.Pamiętał, jak z Kathariną pływali latem na rowerkuwodnym po leśnym jeziorze.Często robili całodniowe wypady, brali turystyczną lodówkę ikosz piknikowy.Zobaczył Katharinę, jak stoi na skale, na przeciwległym brzegu i do niegomacha.Zawsze się bał, kiedy skakała do ciemnozielonej wody, ale ona śmiała się zrozczuleniem z jego strachu.Siedział na brzegu, wstrzymywał oddech i czekał, aż sięwynurzy i podpłynie do niego uśmiechnięta.Jak teraz w jego myślach.Tyle że, ku jegozdziwieniu, twarz Kathariny przeobraziła się naraz w twarz Terezy.DwadzieściaWsiadł do tramwaju i zajął jedno z nielicznych wolnych miejsc.Naprzeciw niegosiedziało dwóch uczniów, dwunasto-, może trzynastoletnich.Obydwaj byli za grubi.Obydwajnosili szerokie, o wiele za długie spodnie, brudne na końcach nogawek.Rozmawiali ze sobą,a jednocześnie klikali klawiszami telefonów.Nie byli w stanie formułować pełnych zdań.Każdym dwóm albo trzem sensownym słowom towarzyszyło booa , wyjebiste albo mega.Przy czym cały czas dyskutowali wyłącznie o zaletach i wadach telefonów.Marthaler zastanawiał się, czy kiedykolwiek nauczą się języka innego niż ten rodem zkomiksów.Byli jeszcze dziećmi, ale ich wyobraznia już teraz zniżyła się do poziomu taniejkreskówki.Pozwalano im marnieć.Spisano na straty.Nikt się o nich nie troszczył.Szkołypaństwowe miały zawsze za mało pieniędzy.Większość uczniów musiała tkwić w zbytlicznych klasach i zadowalać się gorzej niż zle wykształconymi nauczycielami.Odebranodzieciom radość uczenia się.Były coraz bardziej ogłupiałe.Marthaler nawet nie chciał sobiewyobrażać, co z nich wyrośnie.Oparł czoło o szybę i próbował skupić się na czymś innym.Skoncentrować nasprawie.Posunęli się spory kawałek.Wiedzieli, kim była ofiara.Mieli nazwisko i adresjednego współpasażera i imię drugiego.Informacje, których rano dostarczył Sabato, też byłycenne.Mimo to nie miał wrażenia, że nastąpił przełom.Wszystko pozostawało zagadkowe.Nagle coś wyrwało go z zamyślenia.Tramwaj gwałtownie zahamował, przejechałkilka metrów, szarpiąc, piszcząc kołami i w końcu się zatrzymał.Jeden z chłopców spadł zsiedzenia i zgubił telefon.Przeklinając, złapał się za nadgarstek.Marthaler chciał mu pomócwstać, ale chłopak go odepchnął.Wszędzie dały się słyszeć urągania, pasażerowie pełzali popodłodze, zbierając dobytek.Marthaler uderzył się w głowę.Dotknął czoła i zauważył, żekrwawi.Wyjął chusteczkę i przycisnął do rany.Wyjrzał przez okno.Ulica była zablokowana, wzdłuż pustej jezdni stały samochodypatrolowe, służba bezpieczeństwa i umundurowani funkcjonariusze z bronią.Przypomniałsobie, że amerykański gość i kanclerz Niemiec mają dziś przyjęcie u pani burmistrzFrankfurtu.Wpiszą się do złotej księgi, odczytają przygotowane mowy, zjedzą tartinki iznikną.I w tym celu sparaliżowano połowę miasta.Czekali.Gorąc i smród w wagonie były nie do zniesienia.Ludzie wzdychali.Naokolicznych ulicach samochody stały w korkach.Od czasu do czasu jakiś kierowca zaczynałtrąbić, dołączał do niego kolejny, dawali prawdziwy koncert.Potem wszystko milkło.Zrozumieli, że protest jest bezskuteczny.Wreszcie motorniczy otworzył drzwi.Kilka osób wysiadło, ale nawet pieszo nie wolnoim było minąć blokady.Jakaś starsza kobieta zemdlała.Ktoś wołał o lekarza.Chwilę pózniejprzyszło dwóch sanitariuszy, położyli ją na noszach i wynieśli.Marthaler rozważał, czy także nie wysiąść.Przez most na Menie dostałby się dokomendy pieszo.Jego chyba nikt by nie zatrzymał.Ale zdecydował, że poczeka.Nie miałochoty wdawać się w dyskusje z mundurowymi.Z oddali doleciał warkot helikoptera.Wzmagał się.Pojawiły się dwa kolejne, krążyłynisko nad dachami, liście na drzewach przy Mainufer wirowały.Jezdnia wciąż była pusta.W końcu dały się słyszeć syreny policyjnej eskorty.Ulicą przemknęło pięć motocykliw szyku przypominającym strzałę.Za nimi z wielką prędkością przejechało kilka wozówpatrolowych i cywilne samochody służb bezpieczeństwa.Potem szereg czarnych limuzyn iwreszcie w tym samym zabójczym tempie wielkie, opancerzone samochody główpaństwa, o czym świadczyły chorągiewki.Ale być może za przyciemnianymi szybami nie było ani kanclerza, ani prezydenta.Całkiem prawdopodobne.Powszechnie było wiadomo, że często puszczano ulicami dubletysamochodów państwowych, żeby wprowadzić w błąd potencjalnych zamachowców.Możeobydwaj szefowie rządów już dawno dotarli do ratusza inną drogą.Może od dłuższego czasusiedzieli w fotelach u pani burmistrz, popijając szampana i nie zwracając uwagi nawysychające kanapki z łososiem.Marthalerowi przypomniało się, jak kanclerz całkiem niedawno pomstował naleniwych bezrobotnych i że znów pojawiły się plany cięć pomocy socjalnej
[ Pobierz całość w formacie PDF ]