[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Na naszym stanęło odetchnął Benek, gdy wreszcie cały ten balast splątanej sieci,drążków, wody, mułu i samych siebie wydobyli na brzeg.Sum dygotał czarnym cielskiem, tylko jasny brzuch odbijał od brudnej barwy.Skórabyła chropawa, upstrzona piaskiem, osiadła jakimiś muszelkami i pijawkami przyssanymi dociała olbrzyma.Stali oniemiali, kręcili głowami. Mało brakło, a byłby uciekł. Benek ledwie dyszał ze zmęczenia. Ale mnie kropnął! Kolano boli jak diabli Heniek rozcierał nogę, ciągle nieufniezerkając na rybę. Ooo! Widzicie!Zdumienie brzmiało w głosie chłopca, schylili się w kierunku wyciągniętego palca. Co to? %7łółw.Dla mojego parka będzie. Kiedy to też mężczyzna zakpił Heniek. Guzik ty wiesz.Widzicie, wpakował się do siatki, pewnie gonił za jakąś żabą.Amoże uciekał przed sumem? Jak mu ten zamajtał swymi wąsami, to się dopiero musiał wy-straszyć.Wąsy sum zaiste miał okazałe, dłuższe nad dłoń człowieka, teraz oklapłe, wysychałymomentalnie w parnym powietrzu, choć mniej już paliło, słońce bowiem zaczęło kłonić się kuzachodowi. Co z nim robić? Do łódki strach pakować, gotów brykać od nowa.Ma chyba z pół-tora metra długości. Wyjmiemy pozostałe więcierze, niech sobie poleży tymczasem na brzegu.Osłabnie,wtedy go zabierzemy.Lądem nie doniesiemy, za ciężki. A ta jaskinia podwodna? przypomniał Benek. Pózno, nie zdążymy, trzeba za dnia, przy mocnym świetle.Tam zawsze mroczno. To przez tego drania.Ale warto było, no nie? To dopiero, Heniek, będziesz ku-mplom mógł opowiadać.Nikt ci nie zechce uwierzyć, powiedzą, że zalewasz jak zwykle skakał na jednej nodze rozradowany Benek.W pozostałych więcierzach niewiele znalezli.Pod wieczór zerwał się lekki wiaterek,orzezwiał ciała spalone słońcem.Z lekkim żalem spoglądali na wzgórze, ponurym cieniemopadające nad wodę.Suma złożyli na dnie łodzi, omotali siecią, Benek przysiadł na nim nawszelki wypadek.Ale ryba już nie próbowała stawiać oporu.Malicki zagwizdał widząc taką zdobycz.Wydało się Romanowi, że wyczuwa w jegogłosie leciutki ton jakby zawiści, gdy mówił, że jemu nigdy jeszcze nie trafiło się w tych stro-nach nic podobnego.Jemu, rybakowi z zawodu.Sum ciągle żył jeszcze.Zanieśli go wspólnie do kaszty, motocyklem takiego diabłaprzecież się nie odwiezie, ciężarówka zaś z bazy nie będzie wcześniej jak za dwa dni.Teraz Benek mógł się zająć sprawą niespodzianego przyrostu swej sadzawkowejhodowli.Pieczołowicie oczyścił żółwia ze szlamu i zielska, obmył pod studnią.Triumfalniepodążyli wraz z Tolkiem nad bajorko na łące. Ja bym spróbował kiedy tej słynnej zupy żółwiowej.Może przed odjazdem zlikwi-dujemy hodowlę śmiał się Heniek. Kiedy wreszcie złożysz tego truposza? kopnąłnogą w brezent okrywający motocykl. Jutro się zabiorę.Oo! przyjemne, pełne podniecenia zdziwienie zabrzmiało wjego głosie.Z roweru zeskakiwała Kryśka.Nie widzieli, jak nadjechała.Zerwali ku niej z kopyta. Dzień dobry, Roman, dzień dobry, Heniek witała się swobodnie, ożywiona i zaru-mieniona wysiłkiem.Na czole koło włosów skupiły się drobne kropelki potu.Soleckiego jakby coś żgnęło.Z Heńkiem ona także na ty? Kiedy zdążyli? Jego pierwszyentuzjazm znacznie przygasł. Muszę jutro jechać na spotkanie mamy, wraca już do nas.Wybrałam się tutaj poTolka, ktoś powinien przecież być w domu.I tak się składa niedobrze, żniwa, trzeba by ojcupomagać. Myślałem, Kryśka, że nie tyle o Tolka ci chodzi, co o pretekst, by się z nami zoba-czyć.Tymczasem ty tak strasznie poważnie wszystko traktujesz. przymrużył Heniekzielone oczy. Może i to uśmiechnęła się, znów te dołki w policzkach, drganie nosa.Romanprzypomniał sobie scenę na leśnej polance. Mam kostium, kąpiemy się? Dobra myśl.Słońce właśnie zachodziło, rzucało krwawe krechy na rozbłękitnioną teraz, nie tak jużjasnosrebrzystą jak w ciągu dnia wodę.Kołysani lekką falą wypłynęli daleko, uciekały nastronę perkozy, gwałtownie zerwało się spod trzcin stado kaczek. Jesteście strasznie fajne chłopaki, ale na mnie już pora westchnęła w pewnymmomencie, gdy już byli z powrotem na brzegu. Gdzie ten Tolek?Na wołania zjawił się tylko młody Malicki. Gdzie Tolek? Nie wiem.Był na łące, gdzieś sobie poszedł, może po grzyby odparł z wisuso-wskim wzruszeniem ramion. Ciemno już przecież dziewczyna wzięła to na poważnie. Zaczeka do rana. Matka jutro wraca, jadę po nią.Domu trzeba pilnować. Kryśka, a nie łżesz? Raz już nas zbajerowałaś w ten sposób, a potem okazało się, żepojechałaś z doktorem tą jego dekawką.Zaczerwieniła się, potrząsnęła głową, aż mokre kosmyki jej jasnych włosów, zle upięte,rozsypały się na kark i czoło. Naprawdę, Benek
[ Pobierz całość w formacie PDF ]