[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dziewczyna miała teraz dwa wyjścia: skwitować to żar-tem albo zemdleć.- Zawsze.chciałam.mieć większy dekolt - zdołaławyjąkać.- Jesteś w domu rozkoszy - powiedział mężczyzna, a wjego oczach dostrzegła błysk triumfu.- Zaraz ci dokładniewyjaśnimy, co to znaczy.W następnej chwili pomyślała, czyby nie podnieść krzy-ku, bez względu na to, jak mogłoby się to dla niej skończyć,ale nagle w korytarzu rozległy się donośne kroki i ktoś zapu-kał energicznie do drzwi.Klęczący przed nią facet podsko-czył, aby je otworzyć, i Rebeka zobaczyła kobietę, która za-częła szybko mówić do niego po tajsku, załamując przy tymręce.Amerykanka wyciągnęła szyję, aby uchwycić wszelkiedzwięki dochodzące teraz z głębi domu - jakieś lamenty,protesty, tupot nóg i męskie głosy.Oprawcy wypadli z pokoju i rzucili się do ucieczki.Re-beka szeroko otwartymi oczyma obserwowała drzwi, czeka-jąc w napięciu.Ktokolwiek teraz miał się pojawić, mógł byćjeszcze gorszy.Wkrótce kroki na korytarzu zaczęły się zbliżać.Sercedziewczynie zamarło, gdy zobaczyła Kashadlina Santellego,ubranego tylko w czarne marynarskie spodnie oraz szarą ko-szulę z rozpiętym kołnierzykiem i podwiniętymi rękawami.Gdyby nie lśniący czarny pistolet w dłoni i wyraz absolutne-go skupienia na twarzy, wyglądałby jak ktoś, kto znalazł siętu przypadkowo.Kiedy ją dostrzegł, aż zamrugał z niedo-wierzaniem, po sekundzie zaś oczy pociemniały mu ze złości.Rebeka obserwowała go podejrzliwie, usiłując panowaćnad nerwami.Nie próbowała już zrozumieć, czego od niejSRchciano, nie wątpiła jednak, że ten mężczyzna był dla niejnie mniejszym wrogiem niż porywacze.- Walka na dwa fronty może wpędzić w poważne kłopo-ty - powiedział surowo, ale obecny w jego oczach wyraz za-kłopotania złagodził nieco ów ton.W dwóch susach Kashznalazł się przy niej i ukląkł.Z korytarza dobiegały odgłosypogoni za porywaczami.- To pańska sprawka - oskarżyła go drżącym z wście-kłości głosem.- To pan ich nasłał.- Nieprawda.- Powiedział pan przecież, że może to zrobić.- Ale nie zrobiłem.- Wetknął pistolet za pas i pochyliłsię nad Rebeką, tak że w każdej chwili mógł sięgnąć ramie-niem i ją objąć.Czekała na to.Bliskość tego mężczyznydziałała na nią odurzająco.Odwróciła głowę, uciekającwzrokiem od jego twarzy.Ich policzki niemal się stykały.Rebeka czuła zapach potu.Zimny jak lód pan Santelli zadałsobie sporo trudu, by ją odnalezć.Ale po co?Dłonie Kasha zacisnęły się na sznurze krępującym jej rę-ce.Pociągnął tak silnie, że aż podskoczyła.- Przepraszam - rzekł szorstko, nie mogąc uporać sięz więzami.- Skaleczyłem panią?- Co to za zabawa? - Nabrała powietrza, żeby powstrzy-mać jęk zawodu.- Najpierw każe pan jakimś bandziorommaltretować mnie, a za chwilę odgrywa pan komedię, uwal-niając mnie z ich rąk.- Do diabła, panno Brown, to nie są moje metody.- Cof-nął się nieco, rozwiązawszy wreszcie sznur.Położył dłonieRebeki na jej kolanach i zaczął masować podrażnioną skórę,patrząc na dziewczynę spod zmarszczonych brwi.- Proszęmi wierzyć, nikomu nie kazałem pani porwać.- To skąd pan wiedział, gdzie jestem?- Na szczęście była pani śledzona.- Dlaczego miałabym panu wierzyć? - Wyszarpnęła rękę.Polizał palec wskazujący i wyciągnął go przed siebie.Za-nim zdążyła się uchylić, poczuła na szyi dotyk.Coś ją ukłu-ło, ale wilgoć załagodziła ból.- Tu jest krew - burknął, ale w jego głosie słychać byłoSRszczerą troskę, o ile aparat słuchowy się nie mylił.Chociażpewnie się jednak mylił.- Ukradli mój naszyjnik - oznajmiła Rebeka, patrzącSantellemu zimno w oczy, ale właśnie zaczęło w niej nara-stać zdziwienie, bowiem obok gniewu poczuła nagle jakbyulgę.Wreszcie była bezpieczna, uwolniona przez niego,przez tego smoka, który dał jej kiedyś do zrozumienia, żejeśli nie wyjedzie z Tajlandii, może spotkać ją coś złego.Niemusiała długo czekać na spełnienie tej grozby.Ale w takim ra-zie dlaczego tak delikatnie gładził teraz jej podrapane ręce?- Oni nie pracują dla mnie - upierał się.Przykucnął i za-czął rozwiązywać węzły na jej kostkach.- Ani dla Vatanów.- Nie widzę w tym wszystkim żadnego sensu.Te typymiały mi za złe, że należę do rodziny Vatanów!Przez chwilę panowała cisza.Kash popatrzył Rebecew oczy.-Nawet pani nie wie, ilu narobiła sobie wrogów.Gdybymi pani powiedziała prawdę o swoich zamiarach, może mógł-bym pomóc pani dowiedzieć się, czego ci ludzie chcieli.- Powiedziałam panu prawdę! - Kiedy uwolnił jej nogi,cofnęła się na brudnym materacu i spojrzała na niego chłod-no.- Proszę mnie zostawić w spokoju.-Jeślibym spełnił to życzenie, mogłaby się pani znalezćw gorszych tarapatach, niż się pani spodziewa.Proszę tylkopomyśleć, co mogłoby się stać, gdyby nikt dzisiaj pani nieśledził.Zerknęła na swoją rozdartą bluzkę.Nóż przeciął też ka-wałek halki
[ Pobierz całość w formacie PDF ]