[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Miłych snów.Na dole rozległo się urywane skrobanie, zupełnie jakby po kamiennej podłodzeprzesuwano stłuczone naczynia.Wszystkie głowy zwróciły się w stronę mrocznych drzwi, za którymi znajdowały sięschody wiodące do piwnicy. Zastanawiam się nad moim bratem powiedział powoli Jet, zwracając się do TristanaChu. Jewel miała talent do homunkulusów.Pan pewnie do architektury.Pani talent tozapewne tropienie dodał, spoglądając na anielicę, która towarzyszyła policjantom wmieszkaniu Dantego.Zaczął kiwać głową. Ale Dante, Dante jest dobry ze wszystkim, co martwe.W ciągu kilku ostatnich dniwszędzie wokół niego pojawiały się duchy.Z dołu dobiegło parę skrobnięć.Brzęk.Stukot.Jet roześmiał się cicho, myśląc o tym, jak Dante przywołał ciało na swej komodzie, apotem widmo Pendletona.Zdał sobie sprawę, co obecność jego brata mogła oznaczać dlaniespokojnego ducha tłukącego się po piwnicy.W oczach Tristana Chu rozkwitły pierwsze oznaki prawdziwego strachu. Jest wskrzesicielem wyszeptał Jet, spoglądając na Chińczyka bez śladu sympatii.Jest nim czy tego chce, czy nie.I spójrzcie, zmarli powstają z grobu w jego obecności. Co ci zajęło tyle czasu? zapytała zniecierpliwiona Laura, gdy chwilę pózniej Jetpodbiegł truchtem do samochodu. Miałeś coś do obgadania z Chu? Składałem ostatnie wyrazy szacunku odparł.Zaczął się tłumaczyć, lecz leżący na tylnym siedzeniu Dante stracił wątek.Wszystkie siły,jakie mu zostały, włożył w zejście do pokoju Jewel.Był wówczas wściekły, przerażony ibliski szaleństwa, teraz zaś, po tych wszystkich przeżyciach ogarnęło go takie zmęczenie, żenie można tego było opisać słowami.Czuł się zupełnie niezdolny do oporu, niczym meduza,tak jakby ukryty w jego brzuchu worek wyssał mu z kości wszystkie substancje odżywcze,pozostawiając za spoiwo jedynie chrząstki i skórę.Pogrążył się we śnie.Jet i Laura cicho rozmawiali na przednim siedzeniu.Latarnieuliczne przypływały i odpływały niczym kolejne tyknięcia Dziadka Zegara.Przypomniał sobie, jak jezdzili nocą długim brązowym samochodem, oldsmobilem alboimpalą Jet by to pamiętał.Rzucane przez latarnie cienie przemykały nad nimi, powiększającsię i odpływając w dal.Wracali do domu z kina albo rzadziej restauracji.Zawsze siedzielina tylnym siedzeniu we dwóch on i Jet.Nogi mieli tak krótkie, że mogli nimi wymachiwać,nie dotykając oparć przed sobą.Winylowe obicie było suche i gładkie niczym skóra węża.Woparciu znajdowała się popielniczka.Mała metalowa pokrywka skrzypiała przy otwieraniu izatrzaskiwała się, gdy ją puszczał.Pociągnięcie, skrzypnięcie, trzask.Pociągnięcie,skrzypnięcie, trzask.Doprowadzało to ojca do szaleństwa.Pociągnięcie, skrzypnięcie, trzask.Wyczuwał gniew doktora Ratkaya emanujący z przedniego siedzenia niby złowieszczachmura.Nie potrafiłby odpowiedzieć, dlaczego wciąż wymachuje nogami i strzelapopielniczką.Pochylał głowę i robił to, jak chłopiec pogrążony w beztroskiej zabawie, gdynad jego głową zbierała się burza.Pogrążony w snach Dante unosił się na skrzydłach anioła.Jakaś jego cząstka pozostałajednak w gabinecie Jewel.Czy raczej to ów gabinet był teraz w jego wnętrzu niczympajęczyna wypełniająca mu ciało.Fragment jego jazni wciąż się tam szamotał, papieroweskrzydła tłukły się jak umierające serce.Obudził się, zdyszany od niespokojnych wizji, gdy samochód Laury zatrzymał się nawysypanym żwirem podjezdzie domu jego rodziców.W chwilę pózniej poczuł na łokciu dłońJeta.Brat pomógł mu wysiąść.Wzdrygnął się, poczuwszy zimne, jesienne powietrze.Boże, jaki jest zmęczony.Chciałbyrozjaśnić sobie umysł na tyle, by móc powiedzieć Laurze coś uspokajającego, lecz sen byłtrucizną w jego krwi, utrudniał mu myślenie, przeszkadzał w mówieniu.Niewykluczone, żeobiecał, iż spotka się z nią jutro, ale nie był tego pewien.Nagle znalezli się w korytarzu.Jet szedł pewnie, choć ukradkiem, Dante zaś opierał się ościanę jak pijany.Zmiażdżył przy tym filcowy kapelusz wiszący na wieszaku.Zewsządotaczały go płaszcze, kapelusze i parasole.Kapelusz?Ojciec od lat nie nosił nic takiego.Dante przyjrzał się nakryciu głowy, starając się jezidentyfikować.Aha, to Pendletona, pomyślał z ulgą.To wszystko wyjaśniało.Szykownyfilcowy kapelusz Pendletona, ten, który włożył, wychodząc z eleganckiego apartamentuhotelowego.Dziwne, że przedtem go nie zauważyłem, pomyślał.Mógłbym go wykorzystać,kiedy sondowałem jego przeszłość.Coś ukrytego w czarnym wełnianym płaszczu ciotki Sophie ucisnęło go boleśnie wbiodro.Zamrugał powiekami, wsunął rękę do jednej kieszeni i wydobył stamtąd garśćkamieni.Wpatrywał się w nie jak głupi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]