[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Podał jej ramię i zaprowadził do żelaznegostolika, przy którym stały dwa krzesła.Słońce pazdziernikowe przekradało się przez czerwonaweliście winogradu i drażniło dziewczynę.Błyszczące promienie raziły jej wzrok tak, że musiałazamknąć oczy. To słońce oślepia! zauważyła, rada że jakieś zdanie przyszło jej wreszcie do głowy. Tak tugorąco dodała jeszcze i podniosła się. Niedobre słońce! Zejdziemy mu z drogi!__I przeprowadził ją w przeciwną stronę.Tu było cienisto i chłodno, liza nie miała powodu do243odejścia.Powoli, powoli opanowała swoją nieśmiałość, a kiedy on raz jeszcze przypomniał list,wróciła nawet jej dawna swobodna wesołość. Straszny z pana dręczyciel powiedziała. Dlaczego to pana obchodzi, co i jak pisze domnie Nelly! Chce pan z nas żartować, a tego panu niewolno! Jak pani może podejrzewać mnie o takie nikczemne zamiary! bronił się. Odmalowała mipani swoją przyjaciółkę w barwach tak świetnych, że ciekaw jestem jak brzmi jej własne wyznanieszczęścia.liza patrzyła na niego jeszcze trochę niedowierzająco, lecz gdy nie dostrzegła na jego ustach wyrazuszyderstwa, uwierzyła mu zupełnie i wyciągnęła list z kieszeni.Rozłożyła i czytała po cichu. A więc? zapytał. Cierpliwości, panie asesorze! Naprzód wyszukać muszę ustępy, które panu wolno będziesłyszeć! Całość nie jest przeznaczona dla pana uszu! To byłoby okrutne! protestował. To byłoby tak, jak gdyby pani pokazywała dzieckukawałek cukru, mówiąc mu: chodz, poliż a tymczasem cukier włożyłaby pani we własne usta.Zmiała się z tego porównania.Powrócił jej dawny, wesoły, naiwny humor. A więc, proszę słuchać, ale nie szydzić! Pogroziła mu palcem.Wdzięczny obrazek tworzyło tych dwoje młodych.Siedzieli przy sobie; ona czytała, on słuchał jejuważnie.Siedział wsparty ręką o stół i patrzył na pochyloną cokolwiek główkę lizy.Nagle umilkła. Niech pani dalej czyta, proszę! Dlaczego pani przestała? Proszę nie zapominać o kawałkucukru!Milczała, jakby rachując się sama z sobą.Czemu właściwie zamierzała opuścić to, co nąjpiękniej-244sze było w liście? Nelly opisała swoje zaręczyny w sposób tak naiwny, jej tylko właściwy, że byław tym malowidle cała jej charakterystyka.Na ponowną prośbę Leona czytała dalej.Zrazu szło jejto niezupełnie gładko, po chwili jednak czytała śmiało, płynnie, bez zająknienia, aż do końca.Dlaczego siedział taki niemy? Raziło ją to jego milczenie.Taka pewna była, że głośnym okrzykiemwyjawi swój zachwyt! A on siedzi i nic nie mówi.Spojrzała na niego z wyrzutem prawie, ale coprędzej spuściła oczy.We wzroku jego było coś tak dziwnego.Mimowolnie przyszło jej na myśl dziwne" spojrzenie doktora Althoffa. Przyjaciółka pani ma gorące, pełne uczucia serce zauważył w końcu.Lecz w jego słowachsłyszeć się dał jakby przymus.On sam to czuł i dlatego przerwał. Panno lizo zapytał po krótkiej pauzie, bez żadnych przygotowań co by pani powiedziała,gdyby gdyby ktoś panią zapytał: Kochasz mnie?Zadrżała, przeraziła się tym jego pytaniem, jakby piorun spadł na nią z jasnego, błękitnego nieba.Gorąca jej krew zakipiała na myśl, że on sobie może z niej żartuje.Gniewna prawie zerwała się. Odpowiedziałabym: Nie! wybuchnęła ja nie kocham nikogo! Nikogo! powtórzyła razjeszcze z pewnym rodzajem tryumfu.Gdyby szalona dziewczyna raz jeden była rzuciła okiem na niego, od razu byłaby go zrozumiała!Oczy jego spoczywały na niej z zachwytem.Opór, oburzenie dodawały jej twarzy nowego wdzięku. lizo! wyszeptał z uczuciem i pochwycił jej rękę. A gdybym to ja panią zapytał: Czykochasz245mnie? Czy chcesz być moją żoną? Mówiłabyś tak i wtenczas?Gwałtownie wyrwała mu rękę i zasłoniła twarz. Czy kochasz mnie, lizo? Dzwięk jego głosu był taki miękki i tkliwy, trafiał tak prosto do jejserca ale usta jej nie mogły wymówić tak".Nie dopuściła do tego nieśmiałość, a może teżobudził się w niej znów stary duch przekory? Nie! Nigdy! wykrzyknęła i odwróciła się gwałtownie. Nie? Nigdy? powtórzył i patrzył na nią w bolesnym wzruszeniu. O, lizo! Cofnij to słowo!Od niego zależy szczęście mego życia! Za prędko zadałem to pytanie, wszak prawda?Przestraszyłem panią! Nie dawaj mi pani teraz odpowiedzi, uspokój się naprzód i wtenczas.Padł na krzesło i oczy ręką przysłonił.liza stała wciąż jeszcze odwrócona do niego; walczyły w niej najsprzeczniejsze uczucia.Serceciągnęło ją do niego, ale nie mogła znalezć mostu prowadzącego przez szeroki strumień, który jądzielił jeszcze od młodzieńca.Nagle stanęła przed nią postać Lucyny, zdawało jej się, że słyszy głosostrzegający: Chcesz go utracić na zawsze? Pomyśl o moim losie!" Leonie wyszeptała nieśmiało i posunęła się o krok ku niemu, lecz przerażona swoimzuchwalstwem, stanęła zarumieniona, ze spuszczonymi oczami.Imię jego wyszło z jej ust cichutko, jak oddech, on je przecież posłyszał
[ Pobierz całość w formacie PDF ]