[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie jesteś wpozycji do stawiania żądań.Być może mosiądz osłabiał moje zdolności magiczne, ale wampirzakrew uporała się z najgorszym bólem.- Doprawdy?Obróciłam się i rąbnęłam jednego wampira w gębę.Kiedy zatoczyłsię, wykręciłam mu broń z ręki.Odwróciłam się do Kaina.Wyglądałna lekko zaskoczonego, ale niespecjalnie przestraszonego.- Broń ci nic nie da, Lamashtu - stwierdził, posługując siępieszczotliwym imieniem, jakim zwracał się do Lilith.Z jakiegośpowodu mylił mnie w swojej popierdolonej głowie z Wielką Matką.Wytrzymując jego spojrzenie, podniosłam wolno pistolet do skroni.- Odwołaj ich albo pociągnę za spust.Zimny jak stal ton mojego głosu sprawił, że Kain zmrużył oczy.Za jego plecami zauważyłam, że Adam zamarł na scenie.Z wyższejperspektywy widział, co się dzieje.Otworzył usta do krzyku.Zeskoczył z podwyższenia; jego silne, potężne ciało było już w ruchu.Przez kilka sekund Kain przyglądał mi się, jakby usiłował zgadnąć,czy wystarczająco kocham maga, by za niego umrzeć.- Blefujesz.Adam zmaterializował się po drugiej stronie obelisku, najwyrazniejzamierzając zaatakować bez względu na obecność widzów.Porawybierać.- Chcesz się założyć, kurwa? Odciągnęłam kurek.Zawahał się, przechylając głowę.Z wbitym we mnie wzrokiemzwrócił się do swoich pomagierów:- Pora zmienić miejsce naszego małego zebrania.Wy trzej zostańcie izabijcie jej kochanka.- Tak jest! - odparła trójka zbirów i odłączyła się, by ruszyćprzeciwko Adamowi.Reszta przysunęła się do mnie i Kaina.W górze pokaz fajerwerków osiągnął punkt kulminacyjny.Spojrzałam na kalejdoskop barw i gorąca.Kiedy je obserwowałam,kolory zafalowały i zniekształciły się, co wskazywało, że nekromanciKaina otworzyli przejście, pozwalające na podróż międzyprzestrzenną.- Sabino! - Dobiegł mnie udręczony krzyk Adama.-Pożegnaj się zeswoją miłością - tchnął mi Kainw ucho.Przycisnął mnie do siebie, ale nie opierałam się temu.Moim jedynymcelem było zabrać go jak najdalej od ne-kromanty.Wiedziałam, że gdy tylko Kain i ja znikniemy, Adam niezostanie, by się wdać w potyczkę z jego zabijakami.Teleportuje się doGiguhla, żeby wspólnie podjąć próbę uratowania mnie.Podniosłam wzrok i spojrzałam Adamowi w oczy ponad głowamirozdzielającego nas tłumu.- Uciekaj! - powiedziałam samymi ustami.Ułamek sekundy pózniej wir wessał mnie w pustkę.ROZDZIAA 16Uważałam, że nadziemne miasta zmarłych w Nowym Orleanie sąimponujące, ale przy rzymskich katakumbach wyglądały jak dekoracjefilmowe.- Witaj w katakumbach Zwiętej Domitylli - powiedział Kainkonwersacyjnym tonem, jakby prowadził grupę turystów, a nieszwadron śmierci mrocznych ras.Do podziemnych tuneli dostaliśmy się przez zapadniętą bazylikę zczwartego wieku - kolejna niesprawdzona informacja, jaką podzieliłsię Kain.Jeden z jego ludzi niósł wielką latarkę, gdyż była noc, a nie chcieliryzykować włączenia zainstalowanych w katakumbach świateł.Promień oświetlał wysokie kamienne mury, kolumny, ołtarz iprzedmioty pod ścianami kościoła.Kain poprowadził nas do łukowegoprzejścia, dającego dostęp do tuneli.Otwór przypominał otwarte usta,gotowe połknąć nas na użytek jelit podziemia.Zanim jeszcze weszliśmy do właściwych katakumb, poczułam wprzeponie napór śmiertelnej magii.W ciemnym portalu rozlegały sięszepty, niosąc prośby o wysłuchanie historii.Kark mnie szczypał imimo chłodnego i wilgotnego powietrza tułów pokryła mi warstewkapotu.W przeciwieństwie do krypty z zawiłymi wzorami ułożonymi zeszkieletów, do której Tristan zaprowadził mnie dwie noce temu, w tychpodziemiach nie było śladu ko-ści.Mimo braku szczątków energia śmierci uderzyła mnie z siłądwuręcznego młota.Zatoczyłam się na wampira, trzymającego mnie za prawe ramię.- Dajcie mi chwilę - powiedziałam, zgrzytając zaciśniętymi zębami.Skupiłam się na spokojnym oddychaniu przez nos, by spowolnićgalopujące tętno.Energia napierała na mnie ze wszystkich stron, amoje chtoniczne moce wysilały się nad wchłonięciem jej w splociesłonecznym.Doznanie było takie, jakbym bardzo szybko zanurzała sięsetki metrów pod powierzchnię morza.Trwało chwilę, zanim moje cia-ło przystosowało się do równowagi przeciwstawnych sił.Z powodumosiężnego ostrza w plecach nie mogłam wykorzystać magii, ale niezaszkodziłoby zmagazynować nieco tej energii na wypadek, gdybynadarzyła się jakaś okazja do jej użycia.Wampir zniecierpliwił się i pchnął mnie naprzód.- Ruszaj się, dziwko.Kain okręcił się na pięcie i walnął go w gębę wierzchem dłoni.- Więcej szacunku!Cofnęłam się na widok dzikiego wyrazu twarzy Kaina.Ze złościąmogłam sobie poradzić, ale szaleństwo było nieprzewidywalne i dużobardziej niebezpieczne od wściekłości.- Prze.praszam, Mistrzu Mahanie.- Wampir uśmiechnął się zprzymusem, posłużywszy się kultowym imieniem Kaina, któregoużywała wobec niego Kasta z Nod.-Uznałem, że skoro jest więzniem.- Sabina nie jest więzniem, tylko gościem.I tak ją będziesz traktował.- Tak, panie.Trzymałam gębę na kłódkę.To nie była odpowiednia pora, bywskazać, że gości nie dzga się zwykle w ple-cy, a potem zmusza do wejścia do przerażających katakumb.Skoro mowa o dzganiu, tkanka otaczająca mosiądz stała się gorąca iobolała.Najwyrazniej moja wampirza krew starała się zabliznić ranęwokół ostrza w daremnym procesie regeneracji.Podczas wędrówki tunelami próbowałam dosięgnąć wolną rękąkołka, ale nie byłam w stanie tego zrobić bez zwichnięcia stawu.Ponieważ nie mogłam usunąć mosiądzu, postanowiłam zasięgnąćinformacji.- Hej, Kain?Ruszył już wcześniej i teraz nie odwrócił się, by na mnie spojrzeć.-Tak?- Daleko jeszcze?- Niezbyt, moja gołąbeczko.Zgrzytnęłam zębami na to spoufaleniesię.- Jestem zdumiona tym wszystkim tutaj na dole.Zatrzymał się i obejrzał przez ramię.Starałam się wyglądać niewinniei na zainteresowaną.Musiało mi się udać, gdyż zaczął się poetyckorozwodzić o makabrycznym otoczeniu.- Tak, to nadzwyczajne, nie? - Wskazał łuszczący się fresk międzydwiema niszami.- Wiedziałaś, że katakumby wokół Rzymu ciągną sięcałymi setkami kilometrów?Pokręciłam głową.- Niesamowite.- To prawda, ale nie dlatego, że interesowała mniehistoria starożytna.Chciałam poznać drogi ucieczki.- Jak długie są te,w których jesteśmy?Kain zacisnął wargi.- Chyba siedemnaście kilometrów, ciągną się na czterech poziomach.Pochowano tutaj ponad sto pięćdziesiąt tysięcy śmiertelników.-Wciągnął głęboko wilgotne powietrze.- Czujesz to? Wszystkie teśmierci? To ożywcze.- Owszem.Kain popełnił ogromny błąd, wybierając na miejsce naszejkonfrontacji katakumby.Chtoniczna magia to zasadniczo magia ziemii śmierci, więc raz uwolnione, moje moce rozkwitłyby w tym ogródku.To znaczy, jeśli wcześniej pozbyłabym się tego pierdolonegoszpikulca.Długa wędrówka dała mi okazję przystosować się do gwałtownegoataku mocy.A także trochę czasu na przyzwyczajenie się doklaustrofobicznego otoczenia niskich sklepień i wąskich korytarzy zwykutymi w skale niszami.Im głębiej wnikaliśmy, tym cichsi stawali się Kain i jego akolici.Imbyli cichsi, tym bardziej pociły mi się dłonie.Z jednej strony zabawiałam się fantazjami o ucieczce, ale z drugiejwiedziałam, że nie byłabym w stanie ich pokonać.Kain bardzo dobrzeto zaplanował.Pobił mnie w mojej własnej grze, a teraz dotrzymywałobietnicy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]