[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.A przy tym, jakdobrze być silnym, jechać pomimo deszczu, wiatru, pod górę!Zachwycała go jej wspaniała wesołość i energia. A więc zapytał ze śmiechem wyruszyliśmy w nasz bieg dokołaFrancji? Nie, nie, jesteśmy już na miejscu.Czy nie miałbyś ochoty trochęodpocząć?.Ale powiedz, czy nie warto było przyjechać aż tutaj, aby usiąśćna chwilę w pięknym, cichym i chłodnym zakątku?Lekko zeskoczyła z roweru, potem pobiegła na ścieżkę, zrobiła z pięćdziesiątkroków, wołając na niego, aby poszedł za nią.Oparli oba rowery o pnie drzewi znalezli się na małej polance.Było to istne gniazdo uwite z najpiękniejszychliści, jakie można sobie wymarzyć.Las był bardzo piękny, tchnął wielkościąsamotną i majestatyczną.A wiosna darzyła go wieczną młodością, liściemiały w sobie niewinną lekkość, były jak delikatna zielona koronka, którąsłońce przysypywało złotem.Tchnienie życia biło od roślin, od dalekiegostarodrzewu, niosąc potężne zapachy ziemi. Na szczęście nie jest jeszcze za gorąco rzekła siadając u stóp młodegodębu, o który się oparła. Ale trzeba przyznać, że w lipcu panie miewającerę nieco czerwoną i że puder ryżowy nie trzyma się na twarzy.Nie możnabyć zawsze piękną! Ale ja nie czuję chłodu oświadczył Piotr, który usiadł u jej stóp iwycierał sobie czoło.Zaśmiała się i oświadczyła, że nigdy nie widziała na jego twarzy takichkolorów.Wreszcie widać było, że krew krąży muw żyłach.I zaczęli rozmawiać jak dwoje dzieci, jak koledzy, śmieli się znaiwnych żartów, rzeczy najprostsze w świecie wydawały im się nadzwyczajzabawne.Ona niepokoiła się o jego zdrowie, nie chciała, żeby siedział wcieniu, skoro było mu tak gorąco; aby ją uspokoić, musiał zmienić miejsce,usiąść plecami do słońca.Potem on uwolnił ją od pająka, ogromnegoczarnego pająka, który wczepił się łapkami w jej rozwiane włosy na karku.Cała kobieta odezwała się w niej w tym przerazliwym okrzyku strachu.Co zagłupota, aby tak bać się pająków! Na próżno usiłowała się opanować; wciążjeszcze była blada i drżąca.Potem zapadło milczenie, patrzyli na siebie zuśmiechem; i czuli dla siebie, w tym cichym lesie, wielką sympatię, tkliwąprzyjazń, która im wydawała się braterska; ona cieszyła się, że się nimzajęła, on był pełen wdzięczności za uleczenie, za zdrowie, jakim goobdarzyła.Ale wzrok ich nie opuszczał się ku ziemi, ręce nawet nie musnęłysię błądząc w trawie, gdyż byli nieświadomi i czyści jak wielkie dęby, któreich otaczały.Nie pozwoliła mu zabić pająka, wszelkie bowiem zniszczeniebudziło w niej grozę, a potem zaczęła znów rozsądnie mówić na różne tematy,jak dziewczyna, która zna życie i której ono nie onieśmiela, bo jest bardzopewna, że zawsze zrobi to tylko, co uzna za stosowne. Zapominamy zawołała wreszcie że czekają na nas w domu ześniadaniem!Wstali, wrócili na drogę, prowadząc rowery.I ruszyli w dobrym tempie,minęli Loges, dojechali do Saint-Germain wspaniałą aleją, która prowadzi dopałacu.Cudownie im było jechać znowu ramię w ramię, jakby byli parąptaków szybujących jednakim lotem.Dzwonki dzwoniły, łańcuchy z cichapobrzękiwały.I w chłodnym powiewie pędu znów nawiązali rozmowę, bardzoswobodni, bardzo sobie bliscy, jak gdyby sami na świecie, gdzieś bardzodaleko i wysoko.Pózniej, w pociągu, który wiózł ich z Saint-Germain do Paryża, Piotrzauważył, że policzki Marii oblewa nagły rumieniec.W przedziale siedziaływraz z nimi dwie damy. O, teraz tobie jest gorąco!Zaprotestowała i jak gdyby zdjął ją wstyd, twarz jej płonęła coraz mocniej. Me jest mi gorąco, dotknij moich rąk.Czy to nie śmieszne, aby się takrumienić bez żadnego powodu?Zrozumiał, że to zakwitające mimo jej woli kwiaty dziewiczego serca pojawiłysię na jej policzkach i że jak zawsze jest tym rozgniewana.Bez przyczyny, jakmówiła.Bo sama nie wiedziała, że to bije jej serce, które tam, w samotnościlasu, spało snem niewinności.Na Montmartre, po wyjezdzie dzieci, jak nazywał ich Wilhelm, on sam wziąłsię do sporządzania owego tajemniczego prochu, którego naboje ukrywał nagórze, w pokoju Babki.Fabrykacja ich była ogromnie niebezpieczna,najmniejsze przeoczenie przy pracy, za pózno przekręcony kurek mógłspowodować straszliwy wybuch, który zniósłby z powierzchni ziemi dom ijego mieszkańców.Toteż Wilhelm wolał zaczekać, aż zostanie sam, aby nienarażać nikogo, nie obawiać się, że coś mogłoby spowodować jegoroztargnienie.Jednakże tego poranka jego trzej synowie pracowali w dużejpracowni, a Babka, jak zwykle, cicho szyła koło paleniska.Ale ona, takdzielna, w niczym nie przeszkadzała mu, gdyż w ogóle nie ruszała się zmiejsca, lubiła bowiem niebezpieczeństwo; i czasami nawet pomagałaWilhelmowi, bo równie dobrze jak on znała rozmaite fazy niebezpiecznegoprocesu, a także całą jego straszliwą grozę.Tego ranka, widząc go bardzo zamyślonym, podniosła parę razy wzrok znadbielizny, którą naprawiała nie używając okularów mimo swoichsiedemdziesięciu lat.Jednym rzutem oka sprawdzała, że niczego niezaniedbał, a potem wracała do roboty.W swej odwiecznej czarnej sukni, zpięknymi i jeszcze wszystkimi zębami, przy zaledwie siwiejących włosach,twarz miała jak za dawnych lat subtelną, tylko że wyschłą i żółtą, z wyrazemłagodnej surowości.Zazwyczaj mówiła niewiele, nie dyskutowała nigdy,działała i kierowała; otwierała usta, tylko aby udzielić rady mądrej,skutecznej, pokrzepiającej.Go myślała i czego chciała, o tym jej otoczeniewnioskowało tylko z jej odpowiedzi, z krótkich zdań, w których jaśniała jejsprawiedliwa i heroiczna dusza
[ Pobierz całość w formacie PDF ]