[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.I aż buzowała energią.Chciałeś przedstawić mnie swoim najdawniejszym znajomym, dlatego postanowiłeśzaprosić ich na nasz ślub.Wielu było nieosiągalnych przez telefon ani nawet listownie, więcmusiałeś ich zaprosić osobiście.Byli wśród nich: Twój dawny uczeń Philip Osborn, który podrugiej wojnie światowej przepadł bez wieści w Górach Skalistych, niemieckie blizniaki i - wszczególności - Earnest Harleigh.- Jedz, zatroszczę się o twoją księżniczkę - powiedział Ci Gabriel.Oświadczyłam, że nie potrzebuję niczyjej troski, na co Gabriel pociągnął mnie zawarkocz jak mały chłopiec.Byłeś spokojny, że damy sobie radę.Przez pierwszych kilka dninie wydarzyło się nic nadzwyczajnego.Tęskniłam za Twoją obecnością, zwłaszcza rano, poprzebudzeniu.Gabriel odnalazł swoje miejsce na farmie.Z energią zabrał się do trochęzaniedbywanych przez Ciebie zajęć, a nawet, muszę przyznać, odnosił się z o wiele większymniż Ty entuzjazmem do moich wypieków.Wieczorem trzeciego dnia od Twojego wyjazdu przyniósł mi naparu z ziół.Siedziałam akurat na werandzie, podziwiając niebo zmieniające kolor z błękitnego nafioletowy.Powiedział, że herbatka pochodzi z Nowego Jorku; robi się ją z malutkich żółtychkwiatków, które nie rosną na prerii.Wypiłam.Nawet mi smakowało, bo mdlący smakmaskowała mięta.Niestety, była to trucizna, nie herbata.MABRobiło się pózno, więc zabrałam Willa z powrotem do stodoły, żeby wziął swojeubranie, i skierowaliśmy się do samochodu.Marzyłam, żeby został jeszcze trochę, alewpakowaliśmy się do kombi i pojechaliśmy do miasta.W połowie drogi do domu Will wyjąłz kieszeni telefon i wysłał SMS do rodziców.Potem dotknął mojego nadgarstka i powiedział:- Nie chcę jeszcze wracać.Jedziemy na lody?Pokierował mnie w okropną alejkę sklepową, na której co krok był fast food albohipermarket, i zawinęliśmy do budynku z kreskówkowymi krowami na markizach.DlasiebieWill zamówił przez okienko lody truskawkowe i jakiś czas patrzył na mnie pytająco, apotem zamówił drugie, o smaku mięty z czekoladą.Usiłowałam zapłacić pospiesznieprzemienionymi w banknoty liśćmi, które wygrzebałam ze schowka, ale Will wytrącił mipapierki z rąk i wyjął portfel z kieszeni dżinsów.Kiedy wyjeżdżaliśmy z plastikowego świata,Will - przytrzymując kolanami styropianowe kubeczki - otworzył schowek i wyrzucił przezokno wszystkie liście, które tam znalazł.Leciały za nami, a kilka kruków zanurkowało, żebyje złapać.Jechałam tam, dokąd mnie prowadził.Zatrzymaliśmy się na parkingu pod jego szkołą.O tej porze nie było wielu samochodów; chyba właśnie kończyła się większość zajęćpozalekcyjnych i okolica powoli pustoszała.Stanęliśmy w dalekim narożniku parkingu, przyboisku, i wysiedliśmy.Z zimnym kubeczkiem w dłoni wspięłam się w górę betonowejtrybuny.Całość przypominała trochę Koloseum.Składała się z szarej, kamiennej widowni,zielonego boiska ze świeżymi, niemal runicznymi białymi pasami i okalającego je,intensywnie różowego pierścienia bieżni.- Wielki magiczny krąg - zażartowałam.- To taki mój odpowiednik silosu - odparł Will z uśmiechem.Dla tego uśmiechu warto było dać się uwięzić w mieście, z dala od trawy pod nogami.Chmury zniknęły; niebo było jednolicie błękitne.Usiadłam obok Willa, podwijającnogi pod siebie.Zwieciło na nas wystające jeszcze zza drzew zachodzące słońce.Krukiszwendały się w pobliżu w poszukiwaniu okruchów i resztek.- To nie jest prawdziwe jedzenie.- Wetknęłam plastikową łyżeczkę w zimną masę.Will podsunął mi swoją łyżeczkę.- Spróbuj.Truskawkowe.Przyjrzałam się temu, co mi podał.- Z rzeczy do jedzenia tylko stek jest różowy.- Gapisz się na nie, jakbyś chciała wzrokiem przemienić je w żabę - powiedział Will zpełnymi ustami.Skosztowałam swoich.O dziwo, mięta była orzezwiająca i dobra.Drobina rozpuściłami się na języku, pozostawiając płatek czekolady.- Wiedziałem, że będzie ci smakować.Will był już w połowie porcji.Zanurzyłam łyżeczkę w kubku i zabrałam się dopochłaniania lodów.Nieczęsto jedliśmy je w domu, a tego smaku nie próbowałam nigdy.Zjadłam połowę, ale okazało się, że zbyt szybko.Kiedy poczułam lodowate kłucie w czole,jęknęłam i odsunęłam kubeczek.Will usiłował ukryć śmiech.Położyłam się i przytknęłampoliczek do rozgrzanego betonu.Gorąco wniknęło w całe moje ciało.Will usiadł stopień niżej.Oparł się plecami o pionową ściankę, tak że jego ramięznalazło się tuż przy moim nosie.Otworzyłam oczy.Piegi rozrzucone na skórze Willazaczynały się przy linii włosów i chowały za wycięciem jego koszulki.Musnęłam to miejsce palcami.Will drgnął, zaskoczony, ale zaraz się uspokoił.Położyłam dłoń na jego ramieniu, tam, gdzie zaczynała się szyja.Skórę miał rozgrzanąsłońcem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]