[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Czasami mu to nawet wychodziło, kiedy indziej brzmiał jak czło-wiek usiłujący obedrzeć ze skóry kota, któremu taka perspektywa wcale, a wcale nieprzypadła do gustu.Zagranie takich numerów musiało być wyczerpujące.A z całą pewnością wysłu-chanie tego okazało się drogą przez mękę, zarówno dla zespołu będącego gwiazdą wie-czoru, jak i dla publiki przybyłej tłumnie do klubu Neptune s Resort.Oklaski, jakie rozle-gły się pózniej, wydawały się bardziej wyrazem ulgi niż czymkolwiek innym.- A teraz witamy zespół Tryskająca %7łaba i Ewoluujące Kijanki! - przemówił głosjakby wprost z nieba.Jeśli Bóg był didżejem klasycznego rocka ze stacji nadającej nazakresie fal ultrakrótkich, jego głos brzmiałby zapewne bardzo podobnie.Kolejne oklaski ulgi zerwały się, kiedy grupa wyszła na scenę.Po części ulga wy-nikała z faktu, że jednak nie byli zespołem Snakes and Ladders.Człowiek nigdy nie wie-dział, co mu się może trafić w genre science-fiction oraz extra-terrestrial, ale nasilanietrwogi i niepokoju nie stanowiło najlepszej cechy takiej mieszanki.Rob machnął ręką na przywitanie, kiedy zajął swoje miejsce z tyłu za Justinem.Spojrzał w kierunku tłumu, zanim światła zgasły, wyszukując co bystrzejsze twarze.Któżtego nie robił? Po pierwsze, ci bystrzejsi dawali sygnał, by dołączyć do zespołu.A NowyJork oferował różnorodność, jakiej nie widział od czasu, kiedy ostatni raz grał w połu-dniowej Kalifornii. Justin również machnął ręką na powitanie.- Dobrze być tu z wami - powiedział spokojnym i opanowanym głosem - dowszystkich, którzy go znali.iluzja, ale w tym momencie kojąca.- Zawsze pragnąłemzagrać w Carnegie Hall.Sala zareagowała śmiechem.Klub wypełniali ludzie w jeansach i T-shirtach, nieelegancko wystrojona towarzyska śmietanka, jaką Rob oczyma wyobrazni widział w Car-negie Hall.Publiczność siedziała na składanych, metalowych krzesłach.W Carnegie Hallzapewnie mieli lepsze, szersze i bardziej komfortowe siedzenia.Zapach unoszący się wpowietrzu świadczył, że spora część tego tłumu nie brała prysznica od dość dawna.Kie-dyś dym z papierosów - między innymi - także współformował ten zaduch.Obecnie wNowym Jorku obowiązywały przepisy zakazujące palenia w miejscach publicznych, rów-nie rygorystyczne, jak gdzie indziej.Co, rzecz jasna, wcale nie powstrzymało członkówzespołu od zaliczenia paru sztachnięć przed wyjściem na scenę.Jako dyplomowany inżynier Rob zaprojektował ostatnio eksperyment, który po-zwoliłby mu przekonać się, czy gra lepiej urżnięty.Wysłuchiwał swoich nagrań zrobio-nych, kiedy nawalił się oraz gdy grał na trzezwo.Tak czy owak różnica wydawała sięniewielka.Wciąż jednak lubił sobie popić, co zresztą czynił.Inni faceci, którzy mieli okazję zagrać w Nowym Jorku, ostrzegali, że tamtejsi fanisą inni od tych z Indiany czy Idaho. Jeśli lubią ciebie, gościu, to naprawdę lubią ciebie ,powiedział ktoś kiedyś zdumiony. Lepiej niż ty wiedzą też, że jesteś gówno wart.Po dwóch utworach trzech ludzi w różnych miejscach sali zaczęło równocześniekrzyczeć, by zagrali Niedowład pamięci [ Brainfreeze ].Muzycy zespołu Tryskająca %7ła-ba i Ewoluujące Kijanki nie wykonywali tego utworu od co najmniej dwóch lat.Piosenkęnapisał Rob, ale nawet on przestał ją lubić.Nie pojawiła się na żadnym albumie.O ilepotrafił przypomnieć sobie, nigdy nie została nagrana.Jakim cudem ci goście - nie, jedenz nich był dziewczyną - wiedzieli o istnieniu tego kawałka.Justin pokręcił przecząco głową.Jego ondulowana szopa zafalowała.- Nie przyjmujemy jeszcze zamówień - zakomunikował stanowczo.Inni muzycy, którzy koncertowali w Nowym Jorku, mówili również, że fani tutajnie lubią wysłuchiwać podobnych bzdetów.Szybko okazało się, że mieli rację.Z tłumudobiegały prośby między utworami, a nawet w ich trakcie, gdyż te szybko się nudziły.Zespół dysponował jednak kolumnami nagłośniającymi Marshalla, a publika nie.Facecina scenie bez trudu zagłuszyli widownię.Odwrotna sytuacja graniczyła wręcz z absur-dem.Mruknięcie w stronę dzwiękowca pozwoliło im po prostu to zrobić.Publiczność najwyrazniej nie miała nic przeciwko temu.Kapele z Nowego Jorkużyły na luzie.Być może spodziewały się, że ich fani również mają luz.Publika o mało conie zwaliła niskiego sufitu, wrzeszcząc, wydzierając się i szalejąc na koniec występu, apotem po bisach.Potem rockowi muzycy przeistoczyli się w ulicznych handlarzy.Płyty CD i plaka-ty schodziły jak ciepłe bułeczki.- Zciągnęłam już pliki z muzyką - powiedziała Robowi jakaś dziewczyna, gdy ku-powała kompaktowy dysk - ale nie mogę ściągnąć z sieci waszych autografów.- Cholerna racja - zgodził się, składając autograf na wkładce do płyty CD flama-strem marki Sharpie.Ona również zapłaciła gotówką.Przyjął kasę ochoczo.Podobnie zresztą jak wszy-scy koledzy z zespołu.Po każdym koncercie dzielili zielone na cztery równe kupki.To, oczym fiskus się nie dowie, wcale go nie zaboli.Po drugiej stronie hallu członkowie grupy Węże i Drabiny również urządzili ob-wozny kram.A przynajmniej usiłowali.Ale na ich stronę nie przechodził niemal nikt.Przyznać trzeba, że Lenny wzbudzał w ludziach bojazń bożą.Coś takiego jednak przysta-ło bardziej straszącemu ogniem piekielnym kaznodziei, dużo gorzej miały się sprawy wprzypadku rockandrollowca.Pozostali goście z jego grupy próbowali przemówić mu do rozumu.Odrzucił gło-wę do tyłu.Bujna plereza pofrunęła w górę.Nie miał zamiaru ich słuchać.Im dłużej goprzekonywali, tym bardziej się wściekał.W końcu stracił całkowicie panowanie nad sobą.- Możecie się do cholery zamknąć, dupki! - wrzasnął na tyle głośno, że wszyscyzaczęli gapić się na niego.Jak nożem uciął, zapadła okropnie krępująca cisza
[ Pobierz całość w formacie PDF ]