[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Sunął dłonią w górę, po nagim udzie.Mięśnie jej dr\ały, była zdana na jego łaskę.Wyprostowała głowę, otwierając oczy, kiedy rozsunął najwra\liwszą część jej ciała,które płonęło z po\ądania.Westchnęła, kiedy gładził ją wewnątrz.Zwiat skurczył się do jego dłoni i ust, najl\ejszego dotyku.Poruszał kciukiem,dra\niąc jej wra\liwe ciało, potem delikatnie ugryzł jej sutek.Krzyknęła, dr\ąc gwałtownie.Poczuła przyjemność - bardziej niezwykłą ni\cokolwiek, co dotąd prze\yła.Zmieszała się lekko, kiedy zabrał rękę.Nie musiała się obawiać, \e ją zostawi.Przyciągając ją bli\ej krawędzi stołu,wyprostował się i sięgnął do guzików spodni.Rozpiął jeden, niemal odrywając go wpośpiechu.Odpinał kolejny, kiedy usłyszeli jakiś głos i kroki w oran\erii.- Wierzcie mi, panowie, Epidendrum nocturnutn warte jest zobaczenia tak póznowieczorem.Jeannette poznała głos kuzyna.Darragh tak\e musiał go usłyszeć, bo zamarł nagle.Kiedy jednak ich półprzytomne,przera\one spojrzenia się spotkały, wiedziała, \e jest za pózno.- Tędy, proszę.Sądzę, \e was to zainte.Zwięci w niebiosach! - Okrzyk Bertiegorozległ się w pomarańczami jak wystrzał z pistoletu.Kuzyn zatrzymał się raptownie wraz zgrupą d\entelmenów, podą\ających tu\ za nim.Nad ramieniem Darragha Jeannette napotkała spojrzenia około tuzina mę\czyzn.Nawet w słabym świetle dostrzegła rozmaite reakcje - od szoku i dezaprobaty po rozbawieniei.\ądzę.Wśród nich były trzy a\ nadto znajome twarze.Kuzyn Cuthbert poruszał ustami jakpstrąg wyciągnięty z wody, poczerwieniał jak burak.Kit Winter otworzył szeroko oczy zmieszaniną zaskoczenia i rozbawienia.Adrian, wysoki i grozny, stał z wyrazem takiegoniezadowolenia na twarzy, \e mógłby przyprawić o dr\enie najtwardszego weteranawojennego.Usiłowała się poruszyć, \ałując, \e nie potrafi zniknąć.Jej ciało odmówiło jednakposłuszeństwa, jakby członki się zamieniły w kamień.Z jękiem schowała twarz na ramieniuDarragha.Zdjął ją ze stołu.Zręcznie wyprostował jej suknię, dyskretnie zakrywając nogi, potemustawił się tak, \eby ją osłonić przed spojrzeniami.Na koniec osłonił ją swoim kubrakiem,pozwalając uporządkować górę sukni.W pomieszczeniu zapadła pełna napięcia cisza.- Có\, Merriweather, obiecałeś nam wspaniały widok i muszę przyznać, \e nas nierozczarowałeś - za\artował jeden z d\entelmenów.- Choć obawiam się, \e twoje orchideemogą teraz wypaść dość blado.Paru mę\czyzn zachichotało, inni, zmieszani, odchrząkiwali, zakrywając usta dłońmi.- Co do orchidei, kuzynie - odezwał się Adrian cichym, lecz stanowczym głosem -dlaczego nie miałbyś kontynuować spaceru? Tutaj nie ma ju\ nic do oglądania.Cuthbert zakasłał i poruszył się, jakby się budził z uśpienia.- Tak, tak, racja.Eee.prosto, panowie.Or.orchidee są tam zaraz.Cuthbert skinął dłonią, wskazując kierunek kolegom z Królewskiego TowarzystwaBotanicznego.Rozło\ył ręce, ponaglając paru maruderów, którzy wyraznie mieli ochotęzostać.Odgłos ich kroków i rozmów stopniowo ucichł w oddali.Dopiero wtedy Adrian się odwrócił.Jeannette rzuciła na niego ukradkowe spojrzenie i przełknęła ślinę na widok minyszwagra.Zbierając się na odwagę, próbowała się wyswobodzić z opiekuńczych ramionDarragha.On jednak nie chciał jej puścić, w ka\dym razie nie całkowicie.Splótł dłoń z jejdłonią, kiedy odwrócił się w stronę Adriana.- A ty się martwiłeś, \e wywołam skandal, zbyt śmiało flirtując - zauwa\ył Kit,patrząc na brata.- Teraz chyba moje zachowanie wydaje się jak najbardziej właściwe?Adrian spojrzał wściekle na młodzieńca:- Co ty tu jeszcze robisz? Dlaczego nie poszedłeś z innymi? Kit posłał mu wojowniczespojrzenie.- śeby obejrzeć kępę kwiatów, na co wcale nie miałem ochoty? Dziękuję, ale nieskorzystam
[ Pobierz całość w formacie PDF ]