[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pomyślałam, że w końcu pan Smith jest u siebie, w swoim kraju i w swoim mieście, i w raziepotrzeby wie, co robić.Po ich wyjściu rozmawialiśmy chwilę z Markiem o tym, jak wielkie ryzyko podjęła pani Stań-ko, przyjeżdżając tutaj.- Jak to możliwe, że chce rzucić wszystko w Polsce, przecież nie przesadza się starych drzew.-zastanawiał się Marek.- Wiesz, do tej pory wspominała tylko o prawnuczce, a gdzie dzieci, wnuki.- I tylko na jej śladtrafiłam, kiedy szukałam Marii w internecie.Może wszyscy nie żyją, a może są skłóceni? Różnie sobieludzie układają życie.RLT- A czasem życie samo się układa - dodał mój mąż refleksyjnie i dopił swoją whisky.- Możewszyscy nie żyją.- Nie, to raczej niemożliwe - odrzekłam z przekonaniem.- Ale żeby w tym wieku wychodzić zamąż?- A jak to sobie inaczej wyobrażasz? To ludzie starej daty, nie zamieszkają przecież razem bezślubu.Poza tym pan Smith to taki romantyk.Widziałaś pierścionek? Musiał kosztować majątek.- Wiesz, jemu akurat się nie dziwię.Przez lata żył tylko wspomnieniami o Misi.Nie miał inne-go życia.Ta rozmowa mogła się ciągnąć bez końca, ale byliśmy już oboje trochę zmęczeni.Sprzątająckuchnię, od niechcenia wymienialiśmy luzne uwagi.Gdy wreszcie położyliśmy się do łóżka, Marekprzygarnął mnie ramieniem.- Wiesz, zazdroszczę im tej miłości - westchnął ponuro.- A ja myślę, że to nie jest miłość - powiedziałam trochę na przekór.- Przecież oni nawet się nieznają.- Za to my się znamy doskonale i co z tego? - zapytał.Nie odpowiedziałam, bo te sprawy wymykały się wszelkiej logice.Przeżyłam z Markiem pra-wie dwadzieścia lat, z Jamesem w sumie kilkanaście dni - taka była prawda.Przyszli państwo Smithżyli osobno ponad pół wieku i nie wiadomo jak Marii, ale Johnowi większość życia upłynęła w cieniu -a może w blasku - ich uczucia.Nie miałam pojęcia, gdzie szukać prawdy o miłości.13Otoczony rodzinąWielkanoc minęła.John i Maria rozstali się na miesiąc, by zacząć przygotowania do ślubu.So-nia z wielkim żalem i jeszcze większym hałasem wysłała wreszcie Stuarta do sanatorium.Sara wróciłaz podróży poślubnej, więc mogłam trochę odetchnąć.Od połowy kwietnia zaczęłam spędzać więcejczasu w domu.Uznałam, że najwyższa pora zrobić wiosenne porządki, posegregować zabawki iubranka Małego, który tej wiosny wyrósł znowu z wszystkiego i stracił pierwszy mleczny ząb.Posta-nowiłam również umyć okna i przewietrzyć taras.Dwudziestego trzeciego kwietnia też byłam w domu.Marek pracował na dole, dzieci były wszkołach.Siedziałam po turecku przed szafką z przyprawami, studiując z zapałem daty ważności.Pró-bowałam przy tym słuchać radia, bo nadal ćwiczyłam potoczny angielski.O dziesiątej podano w wia-domościach, że pod samochodem patrolowym w Afganistanie wybuchła bomba.Jeden z żołnierzyzginął na miejscu, trzech przetransportowano do szpitala polowego.RLTWpatrywałam się w torebkę z rozmarynem, aż uświadomiłam sobie, jak bardzo trzęsie mi sięręka.Powoli podeszłam do telewizora i zaczęłam szukać programów informacyjnych.Wreszcie napasku u dołu ekranu przeczytałam dokładnie to samo, co przed chwilą usłyszałam.Nie podawano na-zwisk.Zostawiłam włączony telewizor, wróciłam do kuchni i podkręciłam radio.Próbowałam dalejsprzątać, ale bezmyślne przekładanie torebek z jednego koszyka do drugiego i z powrotem nie miałosensu.Wróciłam przed telewizor.Treść informacji na pasku nie zmieniła się, ale rozpoczął się serwisinformacyjny.I wtedy usłyszałam, że jednym z ciężko rannych jest sierżant James Alton.Położyłam się na boku i podkuliłam nogi.Patrzyłam na zmieniające się obrazy, ale nie słucha-łam.Po chwili zerwałam się z kanapy.Nie mogłam tak leżeć, musiałam coś zrobić.W pierwszym od-ruchu pomyślałam o Charoll.I o tym, by znalezć się blisko najpewniejszego zródła informacji, czylidomu Fiony.Prowadzenie samochodu okazało się problemem, gdy tylko wyjechałam z parkingu.Szumiałomi w głowie, więc wyłączyłam radio i skupiłam całą uwagę na drodze.W połowie drogi do Oxenhopemusiałam zjechać na pobocze.Próbowałam znalezć w radiu wiadomości.Nie znalazłam.Zaparkowałam auto na jakiejś ulicy i poszłam piechotą do pensjonatu.Zapukałam do drzwikuchni, a musiałam to zrobić dość gwałtownie, bo Charoll wybiegła natychmiast przestraszona.- Basia? Co się stało? - Zaniepokojona wpuściła mnie do środka.Sprzątała właśnie po śniada-niu.- Myślałam, że wiesz.James jest ranny.Mówili już nawet w telewizji, więc Fiona musi być po-informowana - płakałam, zupełnie już nie panując nad emocjami.- Charoll, ja muszę wiedzieć, co siędzieje, błagam.Dostrzegłam lekkie zakłopotanie w jej oczach, ale sekundę pózniej wkładała już kurtkę prze-ciwdeszczową i wychodziła z pensjonatu głównymi drzwiami.- Tylko nie mów, że tu jestem - wydusiłam jeszcze, zanim zamknęła drzwi.Stałam tak bez ruchu, oparta o ścianę, i patrzyłam, jak idzie w deszczu, a potem straciłam ją zoczu.Długo nie wracała.Musiałam się trochę opanować, bo goście, którzy wybierali się na wyciecz-kę, pytali o różne rzeczy.Starałam się pełnić honory domu, znalazłam w recepcji broszurki dla jakiejśpary, zapisywałam wiadomości dla Charoll, odebrałam telefon, a potem wróciłam do kuchni, żebyprzynajmniej włożyć naczynia do zmywarki.W tym momencie wróciła Charoll.Miała zaczerwienione oczy.- Tak, to się stało wczoraj wieczorem.James nie odzyskał jeszcze przytomności, jest naprawdęciężko ranny.Przywożą go dzisiaj do szpitala wojskowego w Birmingham.Fiona właśnie się pakuje.Leci tam z córeczką i z matką.RLTResztką sił osunęłam się na krzesło.Patrzyłam na przyjaciółkę, ale jej obraz zamazywał mi sięprzed oczami.Zaprowadziła mnie do salonu i ułożyła na sofie.Zwinęłam się jak zwykle w kłębek nalewym boku i płakałam.W końcu Charoll powiedziała:- A więc to prawda, co mówiła Jannet.To ciebie kocha James i widzę, że z wzajemnością.Była zawiedziona.Na pewno.Jednak powiedziała to wszystko jakoś tak uroczyście, z szacun-kiem.Usiadła w fotelu obok, oparła ręce i zastygła w bezruchu.- Charoll - szlochałam.- Ja muszę go zobaczyć.Muszę mu powiedzieć o dziecku.Proszę, po-móż mi.- Nie sądzę, żeby było to możliwe - powiedziała stanowczo.- Pytałam Fionę, czy mogę z niąpojechać.Kategorycznie odmówiła.Powiedziała, że tylko członkowie najbliższej rodziny mają wstępdo tego szpitala.Wiem, że to nieprawda, ale skoro tak powiedziała, to znaczy, że nie chce mnie tamwidzieć.A jeżeli już mowa o dziecku, to lepiej się uspokój i pomyśl o nim.Takie chwile są niebez-pieczne.Starałam się opanować.Charoll zachowywała się ze sporym dystansem.Nie przytulała, nie po-cieszała.Zdaje się, że czekała na moje wyjaśnienia.Wreszcie odezwała się, widząc, że usiłuję wziąćsię w garść.- Proszę cię tylko o jedno, Basiu.Nie mów o niczym Markowi.Kiedy James z tego wyjdzie, awierzę w to mocno, będziecie mieli czas na rozmowę i decyzje.Masz przed sobą ciężkie chwile, więczbieraj siły i myśl tylko o dziecku.- Charoll, wybacz mi, że cię okłamałam - prosiłam, ocierając twarz chusteczkami
[ Pobierz całość w formacie PDF ]