[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Inna służąca zerknęła z prześwi-tu korytarza, w jednej chwili zebrała spódnice i uciekła tam, skąd przyszła, wrzeszczącco sił w płucach, że Smok Odrodzony morduje wszystkich w Pałacu.Rand skrzywił się i po chwili opuścił komnatę.Aatwo przerażał ludzi, którzy nie sta-nowili dlań żadnego zagrożenia.Bardzo dobrze umiał niszczyć.506 Niszczyć czy zostać zniszczonym. zaśmiał się Lews �erin. Co za różnica,kiedy i jedno, i drugie jest twoim dziełem?Gdzieś w Pałacu jakiś mężczyzna przeniósł dość Mocy, by utworzyć bramę.Dashivai jego wspólnicy uciekali? Czy zastawili zasadzkę, zakładając, że tak pomyśli?Wędrował po korytarzach Pałacu, nie starając się już dłużej ukrywać.Inaczej niżwszyscy pozostali.Kilkoro służby uciekło z krzykiem na jego widok.W swych poszu-kiwaniach przemierzał korytarz za korytarzem, gotów w każdej chwili eksplodowaćprzepełniającym go saidinem, pełen ognia i lodu równie żądnych unicestwienia go jakwcześniej Dashiva, oblepiony od środka skazą, która wdzierała się do jego duszy.Niepotrzebował już szaleńczego śmiechu i zawodzeń Lewsa �erina, przepełniała go wła-sna żądza mordu.Przed sobą dostrzegł przez moment skrawek czarnego ka5�ana, a z ręki, która uniosłasię sama, trysnął ogień.Wybuch rozerwał róg korytarza.Rand zneutralizował splot, alego nie wypuścił.Czy udało mu się go zabić? Mój Lordzie Smoku krzyknął ktoś zza obróconego w gruz muru to ja, Na-rishma! I Flinn! Nie poznałem was skłamał Rand. Chodzcie tutaj! Coś mi się wydaje, że może krew jeszcze za bardzo wrze w tobie odpowiedziałgłos Flinna. Może powinniśmy poczekać, aż wszyscy trochę ostygniemy. Tak powiedział powoli Rand.Czy naprawdę próbował zabić Narishmę? Niebardzo mógł całą winą obciążać Lewsa �erina. Tak, być może tak będzie najlepiej.Przynajmniej przez czas jakiś. Odpowiedzi nie było.Czy usłyszał oddalający się tu-pot butów? Zmusił się do opuszczenia dłoni i ruszył w przeciwną stronę.Przez całe godziny przeszukiwał jeszcze Pałac i nie znalazł nawet śladu po Dashivieoraz jego wspólnikach.Korytarze, wielkie komnaty, nawet kuchnie były całkowicie opu-stoszałe.Nie znalazł nikogo i niczego się nie dowiedział.Po chwili zrozumiał, że nauczyłsię jednej rzeczy.Zaufanie było niczym nóż o rękojeści tnącej jak ostrze.A potem odnalazł ból.Maleńkie pomieszczenie o kamiennych ścianach mieściło się w podziemiach Pała-cu Słońca.Było w nim ciepło mimo braku kominka, to jednak Min czuła przenikającyją chłód.Trzy pozłacane lampy na drewnianym stoliczku dawały dość światła.Już daw-no temu Rand powiedział jej, że z tego miejsca wydobędzie ją zawsze, nawet gdyby całyPałac obrócił się w gruzy.Obiecał to, wcale nie żartując.Piastując koronę Illian na podołku, spoglądała na Randa.Patrzyła na niego, a onprzyglądał się Fedwinowi.Jej dłonie mimowolnie zacisnęły się na koronie, ale natych-miast rozwarła palce pokłute maleńkimi mieczami, ukrytymi wśród liści wawrzynu.Dziwne, że korona i berło ocalały, podczas gdy Tron Smoka zmienił się w stos złotych507drzazg przemieszanych z gruzem.Obok krzesła, na którym siedziała, leżał duży skó-rzany tobołek o który opierał się miecz Randa, w pochwie, przytroczony do pasa zawierający wszystko, co oprócz wymienionych rzeczy udało mu się ocalić z ruiny.W większości były to dość dziwne rzeczy, gdyby ją kto pytał o zdanie. Ty bezmózga idiotko pomyślała. Nawet jeśli nie będziesz myśleć o tym, co cisię nie podoba, nie sprawisz w ten sposób, aby te rzeczy zniknęły.Rand siedział ze skrzyżowanymi nogami na kamiennej podłodze, w podartym ka5�a-nie, wciąż pokryty pyłem i z licznymi skaleczeniami.Jego twarz przypominała obliczeposągu.Zdawał się obserwować Fedwina nieruchomym zupełnie spojrzeniem.Chło-pak również siedział na podłodze, z rozrzuconymi nogami.Wysunąwszy język, całko-wicie pochłonięty był budową wieży z drewnianych klocków.Min z trudem przełknę-ła ślinę.Wciąż pamiętała swoje przerażenie, gdy zdała sobie sprawę, że strzegący jej chło-piec znienacka cofnął się w rozwoju umysłowym do stadium małego dziecka.Smutekrównież jeszcze jej nie opuścił Zwiatłości, był tylko chłopcem! To nie jest w porząd-ku! miała jednak nadzieję, że Rand wciąż oddziela go tarczą.Nie było łatwo nakło-nić Fedwina, by zajął się zabawą tymi drewnianymi klockami, miast wyrywać Mocą ka-mienie ze ścian, z których chciał zbudować wielką wieżę, gdzie ona będzie bezpieczna.A potem musiała siedzieć, strzegąc jego, póki Rand nie wrócił.Och Zwiatłości, jak bar-dzo chciało jej się płakać.Nad Randem nawet bardziej niż nad Fedwinem. Wychodzi na to, że głęboko się ukryłeś. Dobiegający spod drzwi niski głos niezdążył nawet dokończyć zdania, kiedy Rand już był na nogach i w jednej chwili stałprzed Mazrimem Taimem.Mężczyzna o jastrzębim nosie jak zawsze ubrany był w czar-ny ka5�an z błękitno-złotymi Smokami wyha5�owanymi spiralnie na rękawach.W prze-ciwieństwie do pozostałych Asha manów w wysoki kołnierz nie wpinał ani Miecza, aniSmoka.Smagła twarz była równie pozbawiona wyrazu jak wcześniej oblicze Randa.Te-raz jednak, patrząc na Taima, Rand aż zgrzytał zębami.Min ukradkowym ruchem po-luzowała nóż w rękawie.Zarówno wokół jednego, jak i drugiego wirowały niezliczo-ne obrazy i aury, ale to nie treść wizji sprawiła, że nagle zdwoiła czujność.Widziała jużw życiu mężczyznę zastanawiającego się, czy zabić innego mężczyznę, i taki widok po-jawił się właśnie przed jej oczyma. Przychodzisz tutaj, obejmując saidina, Taim? zapytał Rand, głosem o wieleza cichym.Taim tylko rozłożył ramiona, Rand zaś dodał: Teraz jest znacznie lepiej. Ale nie odprężył się bodaj na jotę. Uznałem, że powinienem się zabezpieczyć, na wszelki wypadek odparł Taim skoro droga wiodła przez korytarze pełne tych kobiet Aielów, gotowych w każdejchwili dzgnąć każdego.Wydawały się strasznie podniecone. Nawet na moment niespuścił wzroku z Randa, Min była jednak pewna, że zauważył, jak sięgała do rękawa.508 Jest to oczywiście całkowicie zrozumiałe ciągnął dalej bez zająknienia. Nie po-trafię wprost wyrazić, jak się ucieszyłem, znajdując cię żywym po tym wszystkim, co wi-działem na górze.Przybyłem złożyć doniesienie na dezerterów.W normalnych okolicz-nościach sam bym załatwił sprawę, ale są to Gedwyn, Rochaid, Torval i Kisman.Wycho-dzi na to, że nie spodobały im się wydarzenia w Altarze, nie przypuszczałem wszak, iżposuną się tak daleko.Poza tym nie widziałem jeszcze żadnego z ludzi, jakich zostawi-łem tobie. Przelotnym spojrzeniem objął sylwetkę Fedwina i na chwilę zatrzymał naniej wzrok. Były jakieś.inne.straty? Jeśli sobie życzysz, zabiorę ze sobą tego czło-wieka. Powiedziałem im, żeby zeszli mi z oczu powiedział Rand ochrypłym głosem. I sam zajmę się Fedwinem.Fedwinem Morrem, Taim, nie tym człowiekiem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]