[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.RS 108Wyglądała tam niczym skalp zdarty przez Indian.Na dworze, widząc wielkie czarne chmury pędzące po niebie,powiedziała z wyraznym błaganiem:- Zaczekam w samochodzie.- Nic z tego, ty mała, tchórzliwa samiczko! Idziesz ze mną.- Będę ci tylko zawadą - opierała się.- Sam pójdziesz ó wieleszybciej.- Potrafisz świetnie maszerować.Dasz sobie radę.Poprowadził jąprzez ogród i sad do małej furtki, za którą biegła ubita, polna droga.Szedł szybko, nie zwracając na Kenzie uwagi, lecz gdy tylko zostałanieco z tyłu, odwrócił się zniecierpliwiony i złapał ją za nadgarstek.- Dlaczego zmuszasz mnie do tej idiotycznej eskapady? - spytaławściekła, że ciągnął ją za sobą jak psa.Zatrzymał się nagle.- Co masz na myśli?- Jestem pewna, że Ellisonowi nic się nie stało.Nie należy do ludzi,którzy wyrządziliby sobie krzywdę.Krzywdzi wyłącznie innych.- Jak śmiesz! Ten człowiek być może leży gdzieś z rozwaloną głową.- Założę się, że nic mu nie jest.Obrzucił ją morderczym spojrzeniem.Widać było, że z ledwościąhamuje się, by jej nie uderzyć.Odwrócił się jednak i poszedł dalej.Po pewnym czasie skręcili w leśną ścieżkę.Był to stary, liściasty las,porośnięty ogromnymi paprociami.Raz po raz natykali się na powalone,butwiejące drzewa.Gdyby świeciło słońce i śpiewały ptaki, byłoby tupięknie, dziś jednak drzewa wydawały się złowieszczo ciche.- Zanosi się na burzę - powiedziała Kenzie drżącym głosem.- Nie.nie lubię burzy.- Nie ma rady! Będziesz musiała trochę zmoknąć.- Nie o to chodzi.Ja.Nie słuchał jej, tylko ciągnął za rękę dalej w las.Kenzie wydłużyłakrok, by za nim nadążyć.Z zabobonnym strachem zerkała raz po raz naniebo.Nagle potknęła się o wystający korzeń drzewa, pośliznęła istoczyła do głębokiego na dwa metry parowu.- Nic ci nie jest? - Al zszedł na dół, by udzielić jej pomocy.- Nic.- Podniosła się i wytarła zabłocone ręce.RS 109- Pomogę ci wyjść.- Wyciągnął do niej rękę.- Poczekaj - zawołała.- Spójrz!Pogięta i połamana roślinność świadczyła, że ktoś torował sobie tędydrogę w kierunku znajdującej się z boku skalnej rozpadliny.- To pewnie sarna - zauważył Al, podążając wzdłuż śladów.Skałyporastała dzika roślinność, tak że z góry były całkowicie niewidoczne.Ali Kenzie zatrzymali się u wylotu szczeliny, wystarczająco szerokiej, byzdołał przecisnąć się przez nią człowiek.- Poczekaj tu, zajrzę do środka - powiedział Al rozkazującym tonem,świadom powagi sytuacji.Nie posłuchała i pospieszyła za nim.- Powiedziałem ci, żebyś poczekała - westchnął zniecierpliwiony.Stali w kompletnej ciemności, nic nie widząc.Dopiero gdy Kenzieodsunęła się na bok, by wpuścić trochę światła, zobaczyli siedzącego podścianą mężczyznę.Oczy miał zamknięte, a głowa zwisała mu bezwładniena piersi.Obok leżała strzelba.- To Clive! Mój Boże, a więc zrobił to.Nie żyje.- Al odwrócił doKenzie pobladłą twarz.- Jak ja to powiem matce? To twoje dzieło! Tymała.Kenzie przepchnęła się do przodu, pochyliła nad Ellisonem i chwyciłago za rękę.Dobiegł ich jakiś nieartykułowany dzwięk.- Umarli na ogół nie chrapią - powiedziała Kenzie jadowitym głosem,patrząc szyderczo na Ala.'- Jesteś pewna, że on śpi? - Al pochylił się nad ojczymem i naglewydał okrzyk zdziwienia.Podniósł z ziemi pustą butelkę i powąchał ją.-To whisky.Być może musiał się napić, by dodać sobie odwagi przedpociągnięciem za spust.- Albo żeby zabić czas, zanim ktoś go tu znajdzie - zauważyła zimnymtonem.Podniosła z ziemi papierek.- O, to sreberko po czekoladzie!Prawdopodobnie chciał się wzmocnić na ciele przed udaniem się w tęostatnią podróż - zadrwiła.- Odejdz.- Al odsunął ją na bok i sięgnął do kieszeni Ellisona.Wyciągnął z niej następną czekoladę.Wściekły szarpnął ojczyma zaramię.- Co? Kto.Alaric? - Ellison zamrugał oczami i ziewnął.- Gdzie.RS 110Och! - Twarz mu pobladła, gdy zobaczył, gdzie się znajduje.- Tak - wycedził ze złością Al.- Zasnąłeś, a my znalezliśmy cię w tejdziurze.Nie taki był scenariusz, prawda? Inaczej to sobiewykombinowałeś! - wykrzyknął i znów nim potrząsnął.- Myślałeś, żeznajdziemy cię wędrującego po lesie ze strzelbą w ręce? A przez ten czasmatka szalała z niepokoju! Ty wstrętny łajdaku! Powinienem rozwalić ciłeb.- Zacisnął pięści przy twarzy Ellisona, jakby miał zamiarurzeczywistnić swą grozbę.- Chciałem.- Ellison z wybałuszonymi ze strachu oczami kulił siępod ścianą.- Chciałem tylko, żebyś zaprzestał dochodzenia.Niezniósłbym tego po raz wtóry.- A dlaczegóż to, mój panie? Czyżbyś zapłacił Johnstonowi zakłamstwo? Mów, do diabła! Zapłaciłeś mu?Mimo przestrachu Ellison nie zamierzał się tak łatwo zdradzić.Zacząłjęczeć i narzekać na swoje zdrowie, na chore serce.Al puścił go zwyraznym obrzydzeniem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zambezia2013.opx.pl
  • Podstrony

    Strona startowa
    Graham Heather (Pozzessere Heather Graham) Tajemnice zamku Lochlyre (Mordercza gra)
    KaseyM Romney Marsh 06 Podwójna gra panny Lisette
    Zafon Carlos Ruiz Gra Anioła
    Palmer Diana Gra o wysokš stawkę
    Zafon Carlos Ruiz Gra Anioła (2)
    Neil Strauss Gra ver.2
    § Szymańska Justyna Gra o miłoœć
    GRA W CZERWONE Katarzyna Rygiel
    Masterton Graham Droga żelazna
    Cillian, Beth Kriegerinnen de Geliebte der Ewigkeit
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zona-meza.keep.pl