[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Czyżby mieszkała u niego?Phillip przeszedł powolnym ciężkim krokiem do pokoju dziennego, wyjął z szafkikieliszek i nalał sobie koniak.Ogromnym wysiłkiem woli oduczył się zazdrości, stłumił ją wsobie tak silnie, iż gwałtowność, z jaką nim teraz owładnęła, wstrząsnęła nim do głębi.Dlaczego wciąż sprawiała mu ból, po tylu latach? Od dawna pogodził się z tym - tak mu sięprzynajmniej wydawało - że Janet darzyła go uczuciem czysto przyjacielskiej natury.Lubiłago, postrzegała go jako godnego zaufania partnera, z którym łatwiej poradzi sobie wzmaganiach z drobnymi przeciwnościami codziennego życia.Phillip, ojciec jej dzieci, odczasu do czasu ramię, na którym można się wesprzeć.W gruncie rzeczy parszywa rola, jakąmu wyznaczyła.Czy jednak kiedykolwiek zrobiłem coś, by zmienić swoje położenie, pomyślał Phillip,popijając koniak małymi łykami i podziwiając letni wieczór.Nic.Zupełnie nic.Cholerniedobrze dopasowałem się do sytuacji, w jakiej się znalazłem.Janet miała osiemnaście lat, kiedy ją poznał.Przyjechała z Anglii do Monachium jakoopiekunka do dzieci.By nauczyć się języka, twierdziła.Jak się pózniej okazało, wrzeczywistości podjęła rozpaczliwą próbę zerwania z Andrew Daviesem.Phillip nadawał się na pomocnego kompana.Był jeszcze studentem i prowadził bogateżycie towarzyskie, był przystojny i miał wielu przyjaciół.Wszędzie zabierał ze sobą Janet itroszczył się o to, by nie zostawała sama i nie pogrążała się w rozmyślaniach.Chodzili naprzyjęcia, do kina i teatru, wędrowali po górach i spędzili wspaniałe lato u znajomych napołudniu Francji.Przez trzy czwarte roku ich znajomość I pozostawała czysto platoniczna,choć Phillip był już od dawna zakochany w Janet.Kiedy wreszcie została jego kochanką,wyczuł, że kryje się za tym więcej rezygnacji niż namiętności.Pogodził się z tym, mającnadzieję na zbawienny wpływ czasu, wyczekiwał czegoś, co nigdy nie nastąpiło.W gruncierzeczy nadal miał nadzieję, nawet wtedy gdy usłyszał jej halo w słuchawce Daviesa.Gotówbył czekać aż po grób, wciąż żywić nadzieję.I się tym ośmieszać.Jestem prawdziwym nieudacznikiem, mówił sobie.Przegrać może każdy, leczprawdziwym przegranym jest ten, kto ponosi klęskę, nawet nie podejmując walki.Kto godzisię na nią, jakby była nierozerwalną częścią jego istoty.Być może tak było.Klęska była mu pisana od samego początku.Wiedział o tym.Dlatego pogodził się z tym i dopasował do swej roli.Przez długi czas stał przed oknem i nawet nie zauważył, że zapadła już noc, ciepłajasna czerwcowa noc, kiedy to robaczki świętojańskie tańczą ponad łąkami.Dopiero gdyusłyszał odgłos otwierania drzwi wejściowych, drgnął i ocknął się z zadumy.Do pokojuwszedł Mario.- Jeszcze nie śpisz? - spytał zdziwiony.- I czemu stoisz w ciemnościach?Phillip odwrócił się.- Zamyśliłem się.Wracasz od Maximiliana?- Tak, ale pojezdziłem też trochę po okolicy.Piękna dziś noc.- Nawet tego nie zauważyłem - wyznał Phillip.Niezdecydowanie obracał w dłoniachpusty kieliszek.- Spakowałeś się już? Chcieliście wyjechać dosyć wcześnie rano.- Jeszcze nie.Zaraz się za to zabiorę.Pewnie nie chce jechać, pomyślał Phillip.Zdawał sobie sprawę, że powinien to rozważyć, jednakże miał zbyt wiele własnychzmartwień.Był zmęczony wszystkimi problemami, które go dręczyły.- Położę się spać - oznajmił.- Obudz mnie, proszę, nieważne, jak wcześnie wstaniesz.Chciał wyjść z pokoju, lecz Mario przytrzymał go za ramię.- Masz jakieś wieści od Janet?- Nie - odparł Phillip, po czym odszedł.- Czy mogę zająć panu chwilkę, profesorze? - spytał Maximilian.Złapał Echingera nakorytarzu przed jego gabinetem.W całej klinice panowała cisza, prawie wszyscy albo jużspali, albo przynajmniej zaszyli się w swoich pokojach.Echinger odbył jeden ze swychdługich póznych spacerów i miał jeszcze zamiar przesiedzieć godzinę lub dwie przy biurku.Wystarczała mu niewiarygodnie mała ilość snu; u wszystkich swych współpracownikówwzbudzał poczucie winy, bowiem w jego obecności każdy wydawał się niepoprawnympróżniakiem.- Pan Beerbaum! - rzekł zaskoczony profesor.- Jeszcze pan nie śpi? Nie widziałempana przy kolacji, a chciałem bezzwłocznie przekazać panu dobre wieści.- Otworzył drzwi doswego gabinetu.- Proszę, niech pan wejdzie.Maximilian wszedł do środka.Echinger zajął miejsce za biurkiem i zaczął szperać wstosie papierów.- Jest! - Wyciągnął kartkę.- To oficjalne potwierdzenie z sądu krajowego weFlensburgu.Z dniem pierwszego sierpnia bieżącego roku pański pobyt w klinice zostajezawieszony.- Och - odparł Maximilian.Nie wiedząc, co zrobić z rękami, wsunął je do kieszenispodni, lecz zaraz znów wyciągnął, poczuwszy się jak jakiś uczniak.- Niechże pan siada - poprosił Echinger.Maximilian zajął miejsce na krześle, którestało przed biurkiem.Osobliwa, zupełnie inna perspektywa pomieszczenia sprawiła, że odrazu poczuł się inaczej w obecności profesora.Podczas zajęć terapeutycznych obaj siedzielinaprzeciw siebie w fotelach po drugiej stronie pokoju.Masywne, budzące respekt biurko,które stało teraz między nimi, sprawiło, że Maximilian poczuł się mniejszy.Ipodporządkowany.- Cieszy się pan? - spytał Echinger.- To znaczy, wiedzieliśmy, że tak się stanie, aleteraz jest to, by tak rzec, nie do podważenia.- Oczywiście, że się cieszę.- Obawia się pan, prawda? Czy coś się zmieniło w stosunkach z pańskim ojcem?- Szkocja przepadła.Moja matka nie pojawiła się tam, a drugiej szansy nikomu tamnie dają.Ojciec oczywiście próbował ich przekonać za wszelką cenę, ale nic już nie dało sięzrobić.Miejsce przyznano komu innemu.- Aha.Czy poczuł pan ulgę? Maximilian wzruszył ramionami.- W pewnym sensie, owszem.Ale wciąż nie wiem, co ze sobą począć.Z takąprzeszłością mam same słabe karty.Echinger nachylił się i spojrzał na Maximiliana przenik-liwym wzrokiem.- Tak często o tym rozmawialiśmy.Jest pan skłonny widzieć wszystko w ciemnychbarwach, interpretować wszystko na własną niekorzyść.To zupełnie normalne w pańskiejsytuacji.Spędził pan sześć lat za grubymi murami kliniki; oczywiście boi się pan powrotu donormalnego życia.Ale proszę dostrzegać także i te rzeczy, które mogą dawać nadzieję.- Panie profesorze.- zaczął Maximilian, jednak Echinger przerwał mu.- Nigdy nie powiedziałem panu tego w sposób tak bezpośredni, ale jest pannajinteligentniejszym pacjentem, jakiego kiedykolwiek miałem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]