[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Rozdział 16Kiedy przybyli do Edentown, szubienica była prawie ukończona, a prę-gierz z żelaznym ogniwem już osadzony w ziemi obok niej.Ludzie Kom-panii nie patrzyli Duncanowi w oczy, gdy potykając się, szedł główną ulicą,wleczony na sznurze przez Camerona.Przystanął obok kuzni i choć szarp-nięcie sznura o mało nie obaliło go na ziemię, zdążył dostrzec nieruchomąpostać w klatce na węgiel i kościste palce ściskające kratę.Lister, blady jakduch, obserwował, jak stawiają dla niego szubienicę.W miarę jak zbliżali się do miasta, Ramsey odzyskiwał animusz i kiedywspiął się na brzeg przy swej ogromnej stajni, już wykrzykiwał rozkazy,każąc ludziom wynosić stoły ze szkółki, ustawiać ławki w klasie, tu wypro-stować płot, a tam oczyścić uprząż.Zakończył te popisy, podchodząc doDuncana przywiązanego do słupa przy schodach wiodących do szkoły.- Wykąpię się i zjem solidny posiłek, a potem odbędzie się proces -oznajmił wyniośle, gdy Crispin zjawił się z filiżanką herbaty.- Lister będziesądzony za morderstwo, a ty, McCallum, za kradzież.Szybko będzie.-Ramsey przerwał, patrząc na grupkę obcych siedzących przed warsztatembednarza, złożoną z tuzina mężczyzn, kobiet i dzieci, obdartych i umorusa-nych.- Kim są ci intruzi? - zapytał.- Kolejni osadnicy - wyjaśnił Crispin.- Spalono im chaty.Niektórzywymknęli się Huronom, uciekłszy, jak tylko usłyszeli w nocy krzyki.Ramsey, marszcząc brwi, przyjrzał się przybyszom, po czym jego wzrokprzykuło coś na brzegu rzeki.Przypłynęła Sarah, a Conawago pomagał jejzejść na ląd.Ramsey bez słowa wskazał jej wielki dom i wszedł za nią dośrodka.Po chwili Crispin wrócił do szkoły z jedzeniem, piciem i miednicąwody do obmycia ran Duncana.388Zanim godzinę pózniej lord wyszedł z budynku, w peruce i wystrojonyjak do kościoła, Jamie i dwaj jego ludzie kręcili się między robotnikamiKompanii, którzy okrzykami radości powitali odzianych w kilty ziomków.Ilekroć podeszli do którejś grupki, ta szybko się rozchodziła, znikając zastajnią.Ramsey, zajęty poprawianiem swojej świeżo upudrowanej peruki,zauważył to dopiero wtedy, gdy wszedł na schody szkoły.- Głupcy! - warknął na dozorców, którzy trzymali Listera, tak osła-bionego, że musieli go podtrzymywać z obu stron.- Zawołajcie ludzi z po-wrotem! Zaczyna się proces!Jednak dozorcy nie ruszyli się z miejsca.Szeroko otwartymi oczami zlękiem patrzyli na przybyszów, którzy wyrośli jak spod ziemi na brzegurzeki.Byli postawni, muskularni i ciemnoskórzy.Niektórzy, wymalowani,mieli na sobie tylko przepaski biodrowe i nogawice, inni buty, obcisłespodnie i resztki mundurowych kurtek.Trzej nosili kilty, a dwaj mieli uboków szable.Wszyscy byli uzbrojeni w strzelby, toporki lub łuki.Stalisztywno wyprostowani, z poważnymi twarzami.To przybył oddział Tashguii stał jak gotowy do bitwy.Na środku, obok syna Tashgui, stał Woolford, świeżo ogolony i w niena-gannie uprasowanym mundurze.Po raz pierwszy, od kiedy Duncan gopoznał, kapitan przypiął do kołnierza mosiężne dystynkcje.Zwiadowca wystąpił naprzód.- Rozpoczyna się proces - powtórzył donośnym głosem.- Nie drwij ze mnie, Woolford - warknął Ramsey.- Nie drwij z króla - odpalił kapitan, podchodząc.Przystanął przy kory-cie z wodą, nabrał chochlę i podał Listerowi, który łapczywie się napił.Zwiadowca zbliżył się do schodów.- To teren działań wojennych.Ja jestemkapitanem jego królewskiej mości.Mam dokumenty dowodzące, że jeden zoskarżonych jest zwiadowcą z mojego oddziału.Ponadto mamy wyjaśnićmorderstwo popełnione na moim sierżancie.Dowody wskazują, że zbrod-nię popełnił królewski oficer.Ramsey miał minę wygłodniałego drapieżnika, któremu może umknąćsprzed nosa świeże mięso.- Nie oddam McCalluma.- Nie zrozumiałeś mnie, panie.Konieczny jest sąd wojenny, ale re-spektuję twoją potrzebę skutecznego wymierzenia sprawiedliwości.Takwięc będzie dwóch sędziów.389Ramsey gniewnie spojrzał na zwiadowcę.- Znam wojskowe procedury, kapitanie.Nie masz uprawnień.- W terenie, i w czasie wojny wszyscy wolimy prosić o wybaczenie niżpozwolenie - zwodniczo miłym głosem odpowiedział Woolford.Major Pikezostał pozbawiony dowództwa.Dopóki nie zastąpi mnie wyższy rangą ofi-cer regularnej armii, ja tu reprezentuję wojsko.- Jestem pułkownikiem milicji Edentown.Jeśli chcesz użyć swojejwładzy, to możesz zakuć w kajdany Jamesa McCalluma, kapitanie.- Oficerowie regularnej armii nie podlegają milicji - spokojnie oznajmiłWoolford.- I najpierw osądzimy jednego McCalluma.Ramsey zamilkł i spojrzał na Duncana.Wydawało się, że znów wy-buchnie gniewem, gdy nagle ujrzał pięć osób wychodzących z domu.Sarahwłożyła ciemnoniebieską suknię obszytą koronką, w której Duncan jeszczejej nie widział, a upięte z tyłu włosy nadawały jej wygląd dojrzałej kobiety.Obok niej szli Crispin i Conawago, prowadząc za ręce młodsze dzieci Ram-seya.Sarah podeszła i dygnęła przed lordem.Gdyby nie skórzany woreczekwiszący na jej szyi obok złotego łańcuszka, wyglądałaby jak dystyngowanamłoda dama przechadzająca się po londyńskiej promenadzie.Suknia miałafrancuski styl.Duncan uświadomił sobie, że zapewne pożyczyła ją z mat-czynej szafy.Na jej widok Ramsey zaniemówił.- Proces odbędzie się w stajni - oznajmił Woolford i odwrócił się, nieczekając na odpowiedz
[ Pobierz całość w formacie PDF ]