[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Skąd by się wzięły pod ziemią okna do wyglądania w morze?- Mówię wam tylko o tym, co widziałem - powiedział Gren.Złość go już brała.- Na Ziemi Niczyjej wszystko jest inne.Tak już jest.Wiele mocarmitów miało też okropną grzybową narośl, jakiej nigdy przedtem nie widziałem.Od tamtej pory jeszcze raz spotkałem się z tym grzybem.Jego wygląd nie wróży nic dobrego.- Gdzie go spotkałeś? - zapytała Shree.Gren podrzucił do góry, a następnie złapał dziwnego kształtu szkiełko, robiąc pewnie przerwę dla stworzenia napięcia - a może nie miał zbyt wielkiej ochoty wspominać swej ostatniej przeprawy.- Kiedy złapała mnie drzewołapka - podjął - spojrzałem w górę między konary Tam ujrzałem wśród liści coś przerażającego.Nie mogłem się zorientować, co to jest, dopóki się nie poruszyły liście.Wtedy zobaczyłem jeden z tych grzybów, co to je widziałem na mocarmitach; wyrastał z drzewa i cały połyskiwał jak oko.- Tutaj za dużo stworzeń niesie śmierć - powiedziała Toy - Musimy już wracać do lasu, gdzie będziemy żyć szczęśliwie.Wstawajcie.- Daj mi ogryźć kość - zaprotestowała Shree.- Niech Gren skończy opowieść - dodał Veggy.- Wszyscy wstawać.Dusze za pas i robić, co każę.Gren wsunął za pas swoje dziwne szkiełko i zerwał się pierwszy, aby pokazać, jak bardzo przestrzega dyscypliny.Inni również się podnieśli, gdy nagle przemknął nad nimi czarny cień: dwa lotniaki sczepione w śmiertelnej walce przekoziołkowały w powietrzu.Wiele rodzajów ptakorośli przelatywało ponad sporym terenem Ziemi Niczyjej - zarówno te żerujące w morzu, jak i na lądzie.Mijały ją bez przysiadania, dobrze wiedząc o czyhających tu zasadzkach.Złączone w śmiertelnym pojedynku lotniaki zapomniały o bożym świecie.Z trzaskiem wyrżnęły w korony drzew nieopodal grupy W jednej sekundzie Ziemia Niczyja ożyła.Wygłodniałe jak wilki rozjuszone drzewa wyciągnęły wijące się gałęzie.Rozplotły się uzębione dzikie róże.Gigantyczne mchy potrząsały brodatymi głowami.Wędrowny kaktus podkradł się i wystrzelił swoje kolce.Pnącza ciskały kleiste bolas na przeciwnika.Podobne do kotów stworzenia, które Gren widział w kopcu mocarmitów, śmignęły koło nich i wspięły się na drzewa, by zająć pozycje do ataku.Wszystko, co potrafiło się ruszać, było w ruchu, pędzone głodem.W mgnieniu oka Ziemia Niczyja zmieniła się w jedną wielką machinę bojową.Rośliny pozbawione jakichkolwiek możliwości ruchu dygotały w oczekiwaniu najnędzniejszego choćby okrucha.Kępa suchoświstu, przy której zaległa drżąca ze strachu grupa, z niecierpliwością potrząsała kolcami.Mało szkodliwy w swym normalnym środowisku suchoświst stał się bardziej agresywny z konieczności wykarmienia własnych korzeni.Nadziewał wszystko, co podeszło mu pod kolce.W podobny sposób setki innych nieruchomych roślin, małych, lecz uzbrojonych, szykowało się nie na lotniaki, ale na powracających łowców, którzy mogli zabłądzić na ich ścieżkę.Pojawił się olbrzymi wierzbomord, wywijając dobytymi na światło dzienne mackami korzeni.Przebijając się na powierzchnię, sypał piachem i żwirem z ogłowionej korony Niebawem on też wziął się za bary z nieszczęsnymi lotniakami, drzewołapkami, z każdym w gruncie rzeczy stworzeniem, które obrażało go tylko tym, że istnieje.Powstał jeden wielki zamęt.Lotniaki nie miały najmniejszej szansy- Patrzcie, tam jest jeden z tych grzybów! - wykrzyknął Gren i wskazał palcem.Wśród krótkich, wężowatych gałęzi w koronie wierzbomordu wyrastał upiorny grzyb.Gren widział go nie po raz pierwszy od upadku lotniaków.Jego ślady widniały na paru przemykających koło nich roślinach.Gren zadrżał na jego widok, który mniej poruszył jego towarzyszy Ostatecznie śmierć ma wiele twarzy, o czym wiedział każdy: tak już jest.Z pola walki leciały na nich patyki.Po lotniakach nie było już ani śladu, między biesiadnikami trwał bój.- Jesteśmy za blisko nieszczęścia - powiedziała Poyly.Ruszajmy.- Sama miałam to właśnie zarządzić - odezwała się, sztywniejąc, Toy.Pozbierali się i ruszyli tak, jak to było możliwe.Teraz wszyscy uzbroili się w długie kije i posuwali, macając nimi przed sobą na wszelki wypadek.Straszne okrucieństwo wierzbomordów stanowiło mrożące serca memento.Przez dłuższy czas maszerowali, pokonując przeszkodę za przeszkodą, co krok ocierając się o śmierć.W końcu sami zostali pokonani przez senność.Znaleźli zwaloną kłodę z dziuplą w środku.Przepędzili z niej kijami jadowite liściaste stworzenie i przytuleni do siebie zasnęli we wnętrzu z poczuciem bezpieczeństwa.Obudzili się więźniami.Obie krawędzie szczeliny połączyły się ze sobą.Driff, która obudziła się pierwsza i to odkryła, zerwała wyciem pozostałych, by zbadali sprawę.Nie było żadnych wątpliwości co do tego, że zostali uwięzieni i że czeka ich śmierć przez uduszenie.Ściany kloca, suche poprzednio i spróchniałe, lepiły się teraz od słodkawego syropu, który skapywał na ich ciała.Rozpoczął się właśnie proces trawienia! Powalony pień nie był niczym innym jak brzuchem, do którego wleźli bezmyślnie.Po tysiącleciach prób brzuchowiąz całkowicie poniechał wyciągania pożywienia z niegościnnej gleby Ziemi Niczyjej
[ Pobierz całość w formacie PDF ]